środa, 14 stycznia 2015

O dziurze w szkolnej skarpetce Margaret Thatcher

Wczoraj media doniosły, że „Fakty” TVN24 zleciły przeprowadzenie badania opinii w sprawie stosunku owej opinii do strajków na kopalniach i osobiście do premier Ewy Kopacz i jej tak zwanych działań reformatorskich. Ku pewnemu zaskoczeniu, okazało się, że niemal 70 procent badanych popiera w tym konflikcie górników, a zaledwie 15 procent uważa, że to rząd ma rację, próbując zlikwidować cztery nierentowne kopalnie.
Jeśli ktoś mnie spyta, co ja sądzę o tym badaniu i jego wynikach, a przy okazji, jakie jest moje zdanie na temat zamykania kopalń, odpowiem jak najbardziej szczerze i uczciwie, że owe wyniki mnie bardzo cieszą, a gdy chodzi o górników, jestem całym sercem za nimi. Dlaczego? Czy może dlatego, że jestem tępym socjalistą, dla którego rachunek ekonomiczny to czarna magia? A może dlatego, że tęsknie za PRL-em i wszystko, co mi go przybliża traktuję jak zbawienie? Może wreszcie bardzo liczę na to, że te strajki wreszcie wyrzucą w kosmos ten rząd – rząd zły, gnuśny i głupi? Częściowo oczywiście tak, jednak nie to jest powodem mojej satysfakcji. To co się dzieje, raduje mnie tak bardzo z jednego przede wszystkim powodu: ja sobie nie życzę, żeby za reformę polskiego państwa brali się gangsterzy, których jedyną kompetencją jest przekładać pod stołem pliki jakiś dziwnych papierów, tak by nikt nie widział, a jeśli ktoś zobaczy, skutecznie udawać głupiego.
Wydarzenia takie jak strajki na kopalniach, czy w szkołach, ewentualnie w szpitalach mają to do siebie, że polaryzują opinię publiczną nie wzdłuż znanych nam bardzo dobrze podziałów politycznych, lecz niejako w ich poprzek. Z jednej strony bowiem, widzimy tych, którzy uważają, że nawet jeśli ten rząd jest zły i skorumpowany, to nie ma innego, a czas nagli, więc nie ma co czekać. Osoby te nazywamy liberałami. Z drugiej strony są ci, którzy wprawdzie nie uważają, że dla Polski nie ma nic lepszego, jak stara dobra gospodarka socjalistyczna, ale prezentując pewien typ społecznej wrażliwości, nie mogą patrzeć obojętnie, jak ludzie tracą pracę. I na nich oczywiście mówimy, że to socjaliści. Oczywiście jest też całkiem prawdopodobne, że gdzieś się kręcą tacy, którzy autentycznie uważają, że jeśli potrzebne są jakieś reformy, to tylko w postaci ustawy odbierającej majątek bogatym i przekazującym go biednym, ale jestem pewien, że to jest autentyczna garstka i z całą pewnością oni zamieszkują zupełnie inne rejony, niż korytarze zamykanych kopalń.
A zatem, co stoi na przeszkodzie, by uznać, że skoro ta Kopacz tak bardzo marzy o tym, by zostać polską Margaret Tchtcher, dać jej szansę i wystawić tych górników na odstrzał? Co zresztą szkodzi samym górnikom, którzy – jak sami twierdzą – nie chcą powrotu PRL-u, by skromnie spuścić głowy, wziąć swoje odprawy, kupić sobie po wypasionym telewizorze, zasiąść wygodnie w fotelu i wreszcie rozprostować kości? Czemu wreszcie te 70 procent społeczeństwa, które wedle wszelkich danych jest bardzo zadowolone z tego, co im nowa Polska dała, nie machnie ręką na te kopalnie, i nie pójdzie do galerii sobie coś nowego sprawić, albo przynajmniej siąść na kawie i ciasteczku i się polansować przed znajomymi.
Otóż ja wiem, skąd ta tak powszechnie wroga reakcja w stosunku do premier Kopacz i jej rządu. Otóż i górnicy i znaczna część opinii publicznej, no i my, tak zwani „zwolennicy gospodarki centralnie planowanej” wiemy, że Ewa Kopacz to nie Margaret Thatcher. My wiemy, że Ewa Kopacz to nie jest nawet lewy bucik Margaret Thatcher. Powiem więcej: my wszyscy wiemy, że Ewa Kopacz ze swoimi reformami i całym tym przyklejonym do niej towarzystwem, to nawet nie jest dziura w Margaret Thatcher szkolnej skarpetce.
Swego czasu opublikowałem na swoim blogu tekst pod tytułem „Dla Margaret Thatcher z tęsknotą i zazdrością” http://toyah1.blogspot.com/2008/10/dla-margaret-thatcher-z-tesknota-i.html. W tekście tym zwróciłem uwagę na fakt, o którym większość naszych liberałów, tak bardzo chętnych do tego, by namawiając rząd do zrobienia porządku z tak zwanymi „zadymiarzami”, wycierać sobie swoje szlachetne usta przykładem właśnie brytyjskiej premier, która tak gładko rozprawiła się z górnikami, albo woli nie pamiętać, albo zwyczajnie, jak przystało na tępych ignorantów, nie wie, że kiedy Thatcher wprowadzała swoje 5 wielkich reform, miała poparcie, o jakim zarówno Kaczyński, jak i Tusk, czy dziś Kopacz nawet nie są w stanie sobie pośnić. Popatrzmy na fragment tamtych refleksji:
I oto przyszła Margaret Thatcher i po kolei całe to socjalistyczne barachło wzięła za pysk. Nie od razu, nie na dziko. Po kolei, przy pomocy pięciu ustaw, rozciągniętych na trzy kadencje, wyprowadziła Wielką Brytanię z tego nieszczęścia. Wielu krytyków pani Thatcher mówi, że była bezwzględna, że była silna, że nie miała skrupułów, a niektórzy specjaliści od czarnej historii kapitalizmu dodają do tego jeszcze, że stały za nią jakieś nieznane, antyludzkie siły. Łatwo jednak się zapomina o tym, że przez większą część swoich rządów pani Thatcher miała wystarczającą przewagę w Parlamencie, no a przede wszystkim bardzo silne wsparcie społeczne. Rządziła skutecznie przez niemal pełne trzy kadencje i jeśli udawało jej się skutecznie wywracać stary, chory układ, to tylko dlatego, że wiedziała, że Brytyjczycy są po jej stronie.
Kiedy myślimy o Margaret Thatcher, widzimy tylko jej walkę z kopalniami, a kiedy myślimy o tej jej walce ze związkami, widzimy z jednej strony tę okropną Żelazną Damę, a z drugiej biednych, zdesperowanych górników. Nie powiedziano nam wystarczająco dobitnie jednak, że kiedy na przykład wśród górników z Nottinghamshire przeprowadzono referendum, cztery piąte opowiedziało się przeciw strajkowi i przeciw komunistom z centrali Scargilla. A de facto za Margaret Thatcher”.
Zresztą ona sama świetnie sobie z tego sprawę zdawała. Przyznała to zresztą w swoich wspomnieniach pisząc, że gdyby nie miała tej pewności, że ma za sobą wystarczająco silną większość, nawet palcem by nie kiwnęła, by się rzucać na tę wodę. Oddajmy jej głos:
W obliczu tak dramatycznej sytuacji, na którą złożył się wspomniany już długotrwały upadek gospodarczy, wyniszczające skutki socjalizmu i rosnące niebezpieczeństwo ze strony Sowietów – z pewnością każdy nowy premier mógł żywić pewne obawy.
Także i ja, tego pamiętnego wieczora, gdy jechaliśmy do domu przy Flood Street, powinnam była odczuwać większy lęk wobec przejęcia takiej spuścizny. [...] Lecz wtedy, przewrotnie niemal, wszystkie te wyzwania napawały mnie doprawdy szczerą radością. [...]
Muszę się tu przyznać, że istniało jednak coś jeszcze – coś niezwykle osobistego – co również dawało mi radość i siłę. Chatham kiedyś to świetnie zauważył: ‘Wiem, że mogę ocalić ten kraj i że nikt inny tego nie potrafi’”.
A ta banda głupków przychodzi dziś pod moje drzwi ze zdjęciem Ewy Kopacz i próbuje mi zawrócić w głowie, powtarzając w kółko: Thatcher, Thatcher, Thatcher? Skoro już jesteśmy w klimacie 10 Downing Street, powiem im tylko to: „Shut the fuck up, Sir”.

Zachęcam wszystkich do kupowania w księgarni Gabriela Maciejewskiego pod adresem www.coryllus.pl. Tam wciąż jest jeszcze końcówka nakładu moich pierwszych dwóch książek, wydanych pod firmą Toyah. To tylko 15 zł plus wysyłka, a dodruk nie jest planowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...