sobota, 9 sierpnia 2014

Na Zachodzie bez zmian: Ameryka, a potem długo nic

Wczoraj w nocy wymyśliłem, że zrobię coś, czego się zwykle nie robi i robić nie powinno, ale ponieważ nie wydaje mi się, by był to aż tak duży grzech, a grę uważam za wartą świeczki, można spróbować. Otóż chciałem tu niektórym może zaspoilerować film. Gdyby ktoś nie znał tego słowa, a miał być przez to narażony na przykrości, od razu wyjaśnię, że chodzi o zdradzenie zakończenia filmu, a ten akurat jest dość nowy i nosi tytuł „Bardzo poszukiwany człowiek”.
Dlaczego myślę, że mogę to zakończenie zdradzić? Jest, jak sądzę tak, że ten tekst będzie czytać i tu i na toyah.pl jakieś 2000, może trochę, ze względu na weekend, mniej, osób. Wprawdzie filmy ogląda znaczna większość, jednak ponieważ ich – w tym tych już naprawdę bardzo dobrych, jak choćby owe tak liczne dziś telewizyjne seriale – jest obecnie tak dużo, że problem dotyczyć może zaledwie paru osób. A zatem, kto akurat będzie miał tu jakieś plany, a spoilery go irytują (mnie akurat nie), może przecież dalej już nie czytać, najpierw pójść do kina, albo owego „Bardzo poszukiwanego człowieka” ściągnąć sobie z Internetu, a potem tu wrócić. Polecam szczerze.
Rzecz się dzieje w całości w Hamburgu w Niemczech, w większości jego bohaterami są Niemcy, troszeczkę Amerykanie, a chodzi głównie o walkę z islamskim terroryzmem. Tu zresztą leży jedyna, na szczęście jednak głównie dla anglojęzycznej publiczności wada filmu. Otóż ponieważ film jest amerykański, wszyscy aktorzy mówią po angielsku, a jako że, jak już wspomniałem, akcja dzieje się w Hamburgu, Niemców od Amerykanów odróżniamy przede wszystkim w taki sposób, że tamci mówią po angielsku jak Amerykanie, natomiast ci wprawdzie też po angielsku, tyle że z lekkim niemieckim akcentem. Robi to wrażenie dość komiczne, zwłaszcza gdy zaczynają się do siebie zwracać per „herr”, no ale wyszło jak wyszło. Jednak pomijając ten szczegół, jak mówię, film jest z pewnością wart obejrzenia.
Zmarły niedawno, wybitny – po obejrzeniu filmu, można nawet dojść do przekonania, że najwybitniejszy – współczesny amerykański aktor, Seymour Hoffman gra niemieckiego tajnego agenta, takiego trochę chandlerowskiego Marlowa, który wspólnie z grupą bardzo zdolnych i wyjątkowo zdeterminowanych współpracowników prowadzi akcję mającą na celu rozbicie siatki terrorystycznej organizującej zakup broni dla islamskich terrorystów. Ponieważ cała ta akcja jest naturalnie następstwem zamachu z 11 września, są tam w to też zamieszani Amerykanie, którzy śledzą każdy krok Hoffmana i jego agentów, niemniej trzymają się na ogół z boku, a cała robota i całe myślenie pozostaje w rękach Niemców.
Główne emocje filmu koncentrują się na walce z czasem. Zarówno Amerykanie, jak i również niemieckie służby rządowe traktują Hoffmana z daleko idącą nieufnością, wciąż naciskają na to, by on działał szybciej i z lepszymi wynikami, cały czas grożą mu, że w przypadku braku spektakularnego i możliwie natychmiastowego sukcesu, tę robotę mu odbiorą, on jednak skutecznie walczy, no i akcja się toczy zgodnie z planem. Po całej serii niezwykle emocjonujących zdarzeń, dochodzi wreszcie do ostatecznej akcji – akcji na poziomie napięcia rzadko spotykanego w filmie – zakończonej pełnym sukcesem Hoffmana i jego ludzi, i w momencie, kiedy całe kino gotowe jest zacząć bić brawo, do akcji wchodzą jak grom z jasnego nieba Amerykanie i w ciągu parosekundowej akcji przejmują od Hoffmana całą robotę, włącznie z wszystkim zaangażowanymi w sprawę muzułmanami, on przy okazji, aby nie przeszkadzał, dostaje po łbie, i wreszcie dochodzi do siebie, wstaje i odchodzi załamany, znikając gdzieś za jakimś rogiem tego ponurego jak jasna cholera Hamburga. Przez nikogo nie zaczepiany, nikomu nieznany, nikomu już niepotrzebny. Jakiś Gunter, czy Hans – nieważne.
Wychodziliśmy wczoraj w nocy z moim synem z kina i w pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że to było z naszej strony strasznie naiwne i głupie, żeśmy się tak dali wciągnąć w tę intrygę, i nie przyszło nam nawet przez chwilę do głowy, że to musiało się tak skończyć, że przecież nie mogło być w tym najważniejsze, czy im się uda tego Ahmeda przymknąć, czy nie. Przecież jeśli to miał być film naprawdę dobry – a to jest film naprawdę dobry – było niemożliwe, by on się miał tylko ograniczyć do ukazania skutecznej pracy europejskich służb kontrwywiadowczych w walce z islamskim terrorem. Przecież to było jasne jak słońce, że jeśli na samym końcu nie okaże się, że ów Gunter od samego początku był wyłącznie wykorzystywany przez Amerykanów, i wszystkie przeprowadzane przez niego i jego ludzi prowokacje bledną przy prowokacji, jakiej on sami stał się w końcu ofiarą, ten film będzie zwykłą fantazją bez sensu i cienia prawdy. Przecież to było wiadome od początku, że po 11 września walka z terroryzmem to sprawa Ameryki, może trochę Brytyjczyków, i nikogo więcej. Cała reszta przy tym jedynie statystuje.
Ale jest coś jeszcze, na co zwróciliśmy uwagę. Otóż wiemy oczywiście, choćby z tego co znajdujemy w Internecie, że Ameryka pogrążona jest w potężnym kryzysie. Co raz padają potężne korporacje, zamykane są wielkie galerie handlowe, bankrutują ludzie, a niekiedy i całe miasta, zadłużenie kraju rośnie z niewyobrażalną prędkością, pozycja Ameryki na arenie światowej, zwłaszcza od czasu gdy prezydentem został Obama, słabnie z każdą chwilą, cały wykształcony świat śmieje się z tego głupiego Hollywoodu, tych hamburgerów, tych tępych kowboi, a jednak przy tym wiadomo, że Ameryka niezmiennie pozostaje Ameryką, czyli czymś, co z pewnego punktu widzenia dla reszty świata pozostaje czymś niedoścignionym.
Dziś na Onecie przeczytałem wiadomość, że Angela Merkel wezwała różne kraje, by ujawniły nazwiska swoich agentów działających na terenie Niemiec. Nie jest tam napisane, jak się zachowali inni, natomiast jest owszem informacja, co do postawy Amerykanów. Otóż, mówiąc brutalnie, Amerykanie powiedzieli Merkelowej, żeby się poszła j...bać, bo oni walczą z terroryzmem i niech się Niemcy w to nie wtrącają. I podobno mamy kolejny międzynarodowy skandal.
Możliwe, że ja tu zajmuje się kwestiami tak oczywistymi, że to jest dla mnie zwyczajny wstyd. Może i tak, no ale wiemy wszyscy, jak to jest z dobrym kinem. Ono naprawdę potrafi wciągnąć i nie dać później człowiekowi na kilka dni spokoju. Poza tym, ja mam wciąż w głowie tego biednego Hoffmana, jak odchodzi gdzieś w siną dal w tym ohydnym niemieckim pejzażu, wściekły i załamany, klnąc na czym świat stoi, a po Amerykanach nie ma już nawet śladu. Myśmy nawet nie zdążyli zarejestrować ich twarzy. Oni wszystko zrobili szybko, zawodowo i czyściutko. Pokazując reszcie świata środkowy palec. Bardzo to poruszające.
Na sam koniec językowa zagadka: angielski tytuł filmu brzmi „A Most Wanted Man” i, moim zdaniem, polskie tłumaczenie tytułu jest bardzo, bardzo fachowe. Czy ktoś może mi wyjaśnić, czemu „bardzo”, a nie „najbardziej”? Pierwszy, który odpowie na to pytanie poprawnie otrzyma ode mnie egzemplarz „Elementarza” z uroczystą dedykacją.

W sumie lekki to dość tekst, w sam jednak raz na upalny weekend, jeśli jednak ktoś poszukuje wrażeń bardziej intelektualnie angażujących, zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do kupowania książek, których nie kupimy nigdzie indziej. I oczywiście, jak zwykle, bardzo prosze o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.

6 komentarzy:

  1. Toyahu,

    byloby most desirable man.

    Most wanted nie znaczy najbardziej poszukiwany lecz poszukiwany w sensie kryminalnym.

    Adres znasz:)

    pzdr.dla zony i dzieci

    OdpowiedzUsuń
  2. @tobiasz11
    To w takim razie, powiedz mi jeszcze, dlaczego w piosence "A Most Peculiar Man" Simon and Garfunkel śpiewają o "bardzo dziwnym człowieku", a nie o "najdziwniejszym człowieku".
    Niestety, Waszego nowego adresu nie znamy. W przeciwnym wypadku już dawno byśmy się tam zwalili ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Toyahu,

    Racja i jesli chodzi o S&G jak i o roznice pomiedzy A a THE.

    Napisalem tylko jaki tytul daliby moi tubylcy gdyby chcieli ten film nazwac 'Najbardziej poszukiwany czlowiek'

    Moja wina,ze w komentarzu nie dalem THE na poczatku.

    Nowy adres na priv.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chodzi na pewno o przedimek ,,a'', wydaje mi się że samo ,,most'' zawsze funkcjonuje jako wzmocnienie, a dopiero ,,the'' czyni stopień najwyższy.. trafiłem?

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. @shadowbeast
    Tak jest. Proszę przysłać mi adres na toyah@toyah.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. @Toyah
    Czytając Twoje dwa ostatnie wpisy przypomniało mi się to stare zdjęcie Margaret Bourke-White:

    http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/a/a1/Kentucky_Flood_by_Margaret_Bourke-White.jpg

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...