Minął tydzień, a zatem tradycyjnie zapraszam do czytania moich felietonów w „Warszawskiej Gazecie”.
Jak ci z nas, którzy lubią czytać ten felieton zapewne pamiętają, zastanawialiśmy się wcześniej nad planami, jakie w stosunku do nas mogą mieć tak zwani młodzi, wykształceni z wielkich ośrodków i doszliśmy do wniosku, że plany te z pewnością nie są dla nas bardzo przyjazne. A używając zaimka „nas”, wcale nie mam na myśli tylko polskiej prawicy patriotycznej, ale w ogóle społeczeństwa, jako całości. Bo, nie oszukujmy się, jeśli praca w korporacjach motywuje człowieka do popadnięcia w obłęd, ów obłęd wcale nie musi być warunkowany politycznie. Na jego końcu może się znaleźć akt, którego jedyny argument będzie oparty na starym już, pochodzącym z lat anarchii lat 70-tych, zawołaniu: „Nie wiem, czego chcę, ale wiem, jak to zdobyć”.
I oto owe refleksje sprzed tygodnia, zupełnie przypadkowo znalazły swoje fantastyczne wręcz uzupełnienie w artykule opublikowanym przez „Gazetę Wyborczą” a dotyczącym organizowanego przez Jerzego Owsiaka w Kostrzyniu nad Odrą Festiwalu Woodstock. Proszę sobie wyobrazić, że według redaktorów „Gazety”, te pół miliona brudnej hołoty, jaka na początku sierpnia każdego lata stawia się w tym błocie i kurzu, by chłonąć nauki Jerzego Owsiaka i zaproszonych przez niego czarowników, to już nie jest hołota, a przynajmniej nie hołota w klasycznym słowa tego znaczeniu. Owe pół miliona wyznawców miłości, wolności i dobrych wibracji, to właśnie wykształceni, często wciąż młodzi, choć już nie dzieci, pracownicy wielkich korporacji, dla których udział w tym szczególnym święcie jest sposobem na zaczerpnięcie świeżego powietrza po ciężkich miesiącach budowania zawodowego sukcesu. Z artykułu opublikowanego przez „Wyborczą” można wywnioskować, że po tych dwudziestu latach nieustannego rozwoju, dziś Woodstock to dobra okazja, by studenci, pracownicy wielkich firm farmaceutycznych, wykształceni młodzi menedżerowie, ich piękni partnerzy i znające języki dzieci mogli się zintegrować i pokazać światu, że Polska to świat sukcesu. Oto czytamy, że Woodstock to już ani brud, ani nędza, ani pijaństwo i narkotyki, ale kulturalne miejsce spotkań kulturalnych ludzi, dla których nie ma nic ważniejszego od radosnego pląsu po ciężkiej pracy.
A ja już się tylko zastanawiam, że skoro jest tak jak piszę „Wyborcza”, a przecież nie mamy powodu, by im nie wierzyć, czy największą tragedią, jaka dotknęła owego japiszona z sopockiego „Monciaka”, nie jest to, że tylko dlatego, że okazał się on bardziej wrażliwy od innych, podobnych sobie ludzi, i owa wrażliwość go na krótką chwilę zepchnęła z tej karuzeli, on nie mógł w tym roku pojechać do Kostrzynia? I czy to nie jest dla niego kara zbyt duża?
Słyszę, że w tym roku Woodstock gościł pół miliona ludzi. I znów nie mam powodu, by w to wątpić. Pół miliona. To interesujący wynik. Ciekawy tylko jestem, czy to liczba ostateczna. W końcu, skoro się mamy przygotowywać, dobrze by było wiedzieć, ilu z nich się czai po tamtej stronie.
Jak może przynajmniej częściowo wiemy, miniony weekend upłynął nam na Salonie24 pod znakiem języka angielskiego i językowych popisów w wykonaniu bandy niedzielnych anglistów. Ponieważ ów festiwal niekompetencji był wynikiem ogłoszonego przeze mnie mini-konkursu, mogłoby się wydawać, że z konkursami powinniśmy sobie na razie dać spokój, jednak raz że są rzeczy, które musimy sobie wyjaśnić, a dwa, że mnie się akurat pomysł z konkursem bardzo spodobał i przyszło mi do głowy, że ja podobne zabawy będę urządzał regularnie.
A zatem dziś zabawa kolejna. Oto w trakcie tej rzezi na blogu Alexandra Hamiltona internauta Vitus napisał adresowany do mnie komentarz, zawierający uwagę w języku angielskim:
"An Osiejuk commentatory writing is an example of arrogancy and disrespect..."
Zadanie konkursowe brzmi następująco: proszę wskazać wszystkie błędy, jakie znalazły się w zdaniu wyprodukowanym przez internautę Vitusa i ową ocenę uzasadnić.
Osoba, która jako pierwsza udzieli pełnej odpowiedzi, otrzyma ode mnie Elementarz mojego autorstwa z osobistą dedykacją.
Jest też jednak i zadanie drugie: Proszę przetłumaczyć na język polski następującą sekwencję: "An Obama Foreign Policy IQ Test" i objaśnić jej poprawność w kontekście zadania wcześniejszego. Jednoosobowe jury wybierze najlepszą odpowiedź, a jej autor otrzyma książkę o liściu, oczywiście z dedykacją.
Wszystkich pozostałych zapraszam do nabywania naszych książek w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Proszę jednocześnie o stałe wspieranie tego bloga. Dziękuję.
Wszystkich pozostałych zapraszam do nabywania naszych książek w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Proszę jednocześnie o stałe wspieranie tego bloga. Dziękuję.
Witam,
OdpowiedzUsuńZdanie: "An Obama Foreign Policy IQ Test" oznacza " Test na inteligencję Obamy w prowadzeniu polityki zagranicznej". Zarówno "Obama" jak i "Foreign Policy" występują w charakterze przydawki i odnoszą się do "IQ Test". Rodzajnik nieokreślony "An" odnosi się do rzeczownika "IQ test".
Pozdrawiam,
@Torunianka
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze. Proszę mi wysłać swój adres na toyah@toyah.pl.