Na początek parę słów bardzo luźno związanego z tematem tej notki wstępu. Otóż, jak może część czytelników tego bloga wie, oprócz zwykłych lekcji języka angielskiego, których od lat mam przyjemność udzielać ludziom w potrzebie, są też te prowadzone drogą internetową, a dokładnie rzecz biorąc przez Skype’a. Wśród moich uczniów znalazł się pewien niezwykły człowiek pochodzący z Łodzi, ale od dziesięciu lat mieszkający i pracujący w Leeds, który sobie tam znakomicie radzi, ale ponieważ bardzo słusznie zwrócił uwagę na to, że ma kłopoty z gramatyką języka angielskiego, a zależy mu na tym, by tu również trzymać poziom, postanowił poprosić mnie o wsparcie. Uczyliśmy się więc wczoraj i jakoś, pewnie trochę przez to, że na tym blogu pojawił się akurat odpowiedni temat, zgadało się nam na temat aktorów, a skoro aktorów to i Daniela Olbrychskiego i obaj się zgodziliśmy, że niezależnie od wszystkiego, to jest, a już na pewno kiedyś był, naprawdę świetny aktor. I w tym momencie Marcin – tak ma na imię mój uczeń – przypomniał mi film, o którego istnieniu ja już skutecznie zdążyłem zapomnieć, nakręcony przez Krzysztofa Zanussiego, z bardzo wówczas jeszcze młodym Olbrychskim i nie tak jeszcze starym Aleksandrem Bardinim, pod tytułem „Zaliczenie”. Przypomniałem sobie ten film, znalazłem go na youtubie, obejrzałem, zachwyciłem się nim tak, jak wieloma innymi polskimi filmami z tamtych lat… i nagle w słupku po prawej stronie trafiłem na coś, co zrealizował ten sam Zanussi, tyle że już w roku 2009 pod tytułem „Rewizyta”.
I powiem szczerze, że to mnie zupełnie wytrąciło z równowagi. Ja wiem, że polskie kino ma się świetnie, że reżyserzy tacy jak Smarzowski, Gliński, Varga, Koterski, Pasikowski, Saramonowicz kręcą nieustannie i każda z tych produkcji jest lepsza od poprzedniej, wiem, że nawet Wajda niedawno nakręcił film o Wałęsie, a przed nami już czeka cała seria filmów o Powstaniu Warszawskim, o tym jednak, że branża jeszcze nie zdążyła wypluć Krzysztofa Zanussiego nie słyszałem. Mimo że się staram zawsze interesować tym, co polska sztuka filmowa sobą dziś przedstawia, byłem przekonany, że Krzysztof Zanussi jest już dziś tylko zapraszanym przez Monikę Olejnik moralnym autorytetem i nikim więcej.
I oto wczoraj trafiłem na ów film z roku 2009, a więc stosunkowo świeży i przyznaję, że oniemiałem. Co to takiego? Sam filmu oczywiście, poza krótkimi bardzo fragmentami, nie obejrzałem, natomiast zajrzałem do Wikipedii i tam znalazłem coś takiego: „Były student filozofii i niedoszły samobójca Stefan, bohater ‘Serca na dłoni’, z kamerą w ręku przeprowadza wywiad z bohaterami innych filmów Krzysztofa Zanussiego sprzed kilkudziesięciu lat: ‘Życia rodzinnego’, ‘Barw ochronnych’ i ‘Constansu’, chcąc uzyskać odpowiedź na pytanie ‘czy warto żyć?’". Ponieważ oczywiście nie wiedziałem, co to takiego owo „Serce na dłoni”, natomiast domyśliłem się, że to pewnie jeszcze jeden z filmów Zanussiego, o którym nie słyszałem, kliknąłem w odpowiedni link i znalazłem następującą informację:
„Polska czarna komedia z 2008 roku w reżyserii Krzysztofa Zanussiego. Stefan, młody człowiek w poczuciu życiowej klęski próbuje targnąć się na swoje życie. Konstanty, multimilioner poszukuje serca do przeszczepu. Spotykają się przypadkiem w szpitalu i od tej chwili Konstanty stara się podtrzymać samobójcze zamiary Stefana, ponieważ jest on dla niego pasującym dawcą i w ten sposób szansą na uratowanie życia”.
Aha! Rozumiem więc, że Krzysztof Zanussi, za, jak się domyślam, pieniądze z Instytutu, kręci w roku 2008 nową polską komedię, o której nawet pies z kulawą nogą nigdy nie usłyszy, a już rok później, z tego samego Instytutu, wyszarpuje pieniądze, by kręcić swój nowy film, skazany na podobny sukces, tym razem – uwaga! – oparty na pomyśle, że bohater jego ostatniego filmu odwiedza bohaterów jeszcze wcześniejszych jego filmów, żeby z nimi pogadać na temat życia.
Jak mówię, obejrzałem fragmenty owej „Rewizyty”. Co tam mamy? Oto jakiś młodzian z kamerą video rozmawia z Mają Komorowską, Janem Nowickim i Danielem Olbrychskim o tym, jak oni się czuli wtedy i jak się czują dziś, a na tle tych rozmów oglądamy fragmenty tamtych filmów. Rozmowy dzielą z tamtymi ścinkami czas mniej więcej po połowie i wyglądają mniej więcej tak: „Czy podobało się panu życie w PRL-u?”, pyta młodzian Jana Nowickiego. „Owszem”, odpowiada Nowicki. „Tak samo jak podoba mi się życie dziś”. „A czy uważa pan, że dla mnie byłoby lepiej żyć w PRL-u, czy dziś?” „Oczywiście w PRL-u”, odpowiada Nowicki. „Dzisiejsze pokolenie nie rozumie, czym jest wolność. O, widzę, że mnie kręcisz. Gdybym wiedział, to bym się przyczesał”. I tak dalej w ten deseń. Jak mówię, tam jeszcze gadają Komorowska i Olbrychski, ale raz, że nie chcę tu nikogo dręczyć, a dwa, że to, co tam się dzieje, nie ma dla nas najmniejszego znaczenia. Te dziadki tam siedzą i plotą trzy po trzy, udając, że im o coś chodzi, a my nawet się już nie zastanawiamy, czy oni tak sami z siebie, czy może w oparciu o scenariusz, który im przedstawił ich kumpel Zanussi i kazał wyryć na pamięć. To co się bowiem liczy, to to, że w roku 2009 Krzysztof Zanussi nakręcił za publiczne pieniądze film o sobie i o swoich filmach, zaangażował do niego trzech znanych polskich aktorów plus jednego o statusie nieznanym, których nikt ani nie potrzebuje, ani o nich nie pamięta, chyba że tylko przez to, że oni zawsze mogą nam coś powiedzieć na temat prawdziwych przyczyn Katastrofy Smoleńskiej i roli w niej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a my nawet o tym nie wiemy. Oto punkt, w którym wybitny niegdyś polski reżyser Krzysztof Zanussi kończy swoją karierę. Oto miejsce, gdzie wybitni kiedyś polscy aktorzy, tacy jak Jan Nowicki, Daniel Olbrychski, czy Maja Komorowska lądują, kiedy się okazuje, że wszystko się już ostatecznie skończyło.
Stan polskiego państwa, na każdym możliwym poziomie, a więc zarówno gdy idzie o politykę, życie społeczne, czy kulturę, znamy aż nazbyt dobrze. Ta nasza wiedza jest tak precyzyjna i tak fizycznie wręcz namacalna, że ona zwyczajnie boli. Jednak przy tym, pewnie trochę przez ten ból, ale i przez te różnego rodzaju wieści, jakie do nas przychodzą dzień po dniu, powoli się do tego wszystkiego przyzwyczajamy i uniewrażliwiamy. Mamy te wszystkie nowe piosenki, te nowe powieści, te nowe przedstawienia teatralne i artystyczne projekty, nowe filmy… i oto nagle pojawia się wiadomość, że pewien wielki polski reżyser filmowy wraz z grupą wybitnych polskich filmowych aktorów zrealizowali nie mówiąc o tym nikomu film o sobie, wzięli za niego pieniądze, ktoś na ten temat napisał jednozdaniową notkę w Wikipedii… o istnieniu której zresztą również niemal nikt nigdy się nie dowie. I możemy się tylko dziwić, cóż takiego się stało, że od 2009 roku mija już pięć lat, a ci nic. Jakby ich System przerobił na podpałkę pod grilla. Jakiż to wielki dramat! Czy im już naprawdę nie zostało nic więcej, jak widok ich kiedyś kolegi Kondrata, kręcącego kolejne reklamy dla grupy ING?
Jak mówię, człowiek, który się przyzwyczai jest w stanie znieść wiele. Dobrze chociaż, że jest ten Youtube. Tam można też trafić na prawdziwe skarby, jeszcze z czasów, gdy zgodnie z postulatem jeszcze jednego z nich, czyli Jana Pietrzaka, Polska była Polską. Choćby ten film o wyżebranym zaliczeniu z młodym Olbrychskim.
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje, i nie tylko moje, książki. Jednoczesnie bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziś to jest wszystko co mamy.
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje, i nie tylko moje, książki. Jednoczesnie bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziś to jest wszystko co mamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.