Pisałem już o tym wielokrotnie, ale z reakcji najróżniejszych osób niezmiennie wynika, że owych wyjaśnień nigdy za wiele. Krótko po tym, jak zacząłem prowadzić ten blog, a już zwłaszcza gdy jakimś dziwnym przebłyskiem szaleństwa Onet przyznał mi tytuł bloga roku, zacząłem, po kolei, jedną po drugiej, tracić pracę. Ponieważ to czy ją mam, czy jej nie mam, nie zależy nigdy od oficjalnych decyzji, ale od jak najbardziej nieoficjalnego nastawienia klientów, nigdy też nie zdarzyło się tak, że ktoś mnie wezwał na rozmowę i zakomunikował mi, że mnie wyrzuca z pracy. Ile razy byłem zwalniany, to wyłącznie dlatego, że ktoś tam nagle uznał, że nie chce, aby angielskiego go uczył pan Osiejuk, lecz kto inny. Ktokolwiek inny.
Ponieważ jestem osobą bardzo przytomną, i to zarówno w jedną i w drugą stronę, wiem na ogół znakomicie, czy ktoś prowadzone przeze mnie lekcje lubi, czy nie, no i oczywiście, czy mnie ktoś osobiście lubi czy nie. Myślę zresztą, że ten rodzaj umiejętności jest charakterystyczny dla osób, dla których ten akurat element siłą rzeczy jest decydujący. W tej sytuacji zatem, ja o tym, że właśnie prowadzę swoją ostatnią lekcję w którejś z grup, z reguły dowiadywałem się natychmiast. Jeszcze zanim ta informacja dotarła do mnie oficjalnie. Wystarczyło że zobaczyłem te jedną, czy dwie twarze. To wystarczyło. W końcu, klient wymaga. Zwłaszcza gdy tak o niego czasami trudno.
O tym też już pisałem, a dziś tylko powtórzę. Pamiętam jak któregoś dnia, w reakcji na serię bardzo złośliwych komentarzy w Internecie, skierowanych pod jego adresem, minister Sikorski powiedział, że on na ter złośliwości nie pozwoli, bo one psują mu pijar. Dodał też, że obecnie sytuacja jest taka, że jeśli ktoś chce się gdziekolwiek zatrudnić, nie ma co liczyć na to, że ktoś będzie czytał jego CV. Wszystko, czego chcemy się dowiedzieć na temat kogokolwiek, znajdujemy w Internecie. Wpisujemy nazwisko i mamy wszystko to, co jest nam potrzebne.
A zatem ja świetnie wiedziałem, jak działa ten system. Ktoś chce wiedzieć, kim jest człowiek, któremu on płaci, wklepuje w wyszukiwarkę jego nazwisko, lub zaledwie nazwę bloga – i ma wszystko jak na dłoni. No i to właśnie w ten sposób w ciągu zaledwie kilku tygodni straciłem pracę. No i wtedy też zacząłem prosić o to, by, jeśli komuś się podoba ten blog, zechciał go wspierać finansowo, co wielu określiło, jako nielegalną żebraninę, przez którą powinienem skończyć w więzieniu.
Od tego czasu, mogę powiedzieć, że nie jest gorzej. Z tym co udaje mi się zarobić z lekcji, czy tłumaczeń, z książek, no i przede wszystkim oczywiście z prowadzenia tego bloga, jakoś ciągniemy. To co mnie jednak zadziwia bardzo, to fakt, że z wyjątkiem tej pierwszej fali wściekłości, która mnie niemal zmiotła z powierzchni ziemi, nie zdarzyło mi się ani razu, by któryś z moich uczniów pokazał mi, że ma do mnie jakieś pretensje. Od tamtego czasu, nie zdarzyło mi się choćby raz, że któryś z nich spojrzał na mnie krzywo, czy rzucił jakąś aluzję, która mogłaby wskazywać, że on wie. Temat polityki nie pojawił się w rozmowach ani razu. A przecież jest jasne, że naprawdę nie trzeba było nigdy wiele, by wiedzieć, co jest grane, prawda?
Myślałem trochę o tym i doszedłem do, moim zdaniem, bardzo ciekawego wniosku. Otóż mam bardzo mocne przekonanie, że ludzie z którymi mam do czynienia na poziomie zawodowym, nawet jeśli wiedzą, co ze mnie za ziółko, mają te wiedzę w nosie. Oni prawdopodobnie do tego stopnia nie interesują się polityką, że to co ja sądzę na temat Smoleńska, Kaczyńskiego, czy Platformy Obywatelskiej jest dla nich taką egzotyką, że oni tego wszystkiego nie rozpoznają nawet, jako tematu. Czemu tak myślę. Otóż ja parokrotnie zauważyłem, i to akurat przy okazji zwykłych pogawędek na tematy ogólne, że wielu z nich nie dość, że nie ma pojęcia, co się aktualnie dzieje w Polsce, to nawet nie zagląda do gazet; wielu z nich nawet nie ogląda telewizji; wielu z nich nawet już nie ma telewizora. Cóż więc ich może obchodzić jakiś Tusk, czy tym bardziej Toyah?
Mam nadzieję, że jestem dobrze rozumiany. To nie jest tak, że ja się aż nie mogę doczekać aż któryś z nich zawoła: „O! Czytałem pańskiego bloga!” Wręcz przeciwnie. Ja się wręcz modlę o to, by nikt z czymś takim do mnie nie wyskoczył. I, przyznaję, że tak jak jest, jest właśnie dobrze. Ja nie mam najmniejszej ochoty wchodzić z moimi uczniami w debatę na temat Smoleńska, bo wiem, co czyha za rogiem. I to coś mi się bardzo nie podoba.
I oto, proszę sobie wyobrazić, dziś przydarzyła mi się rzecz zupełnie niezwykła. Przypadkiem zupełnie, poza lekcją, trafiłem na jednego z moich uczniów, a on się do mnie uśmiechnął z błyskiem w oku i powiedział: „Czytam pańskiego bloga. Jest świetny”. Ja mu oczywiście na to, że się nie spodziewałem, i czy naprawdę mu się podoba, a on, że bardzo i że już się nie może doczekać aż sobie porozmawiamy.
Powtórzę raz jeszcze. Ja z moimi uczniami o polityce nie rozmawiam. Ale też oni nie próbują nawet o niej wspominać, a jeśli tak, to w formie zwykłego codziennego narzekania, czy szydzenia. Nie przypominam sobie jednak, by któryś z nich wymówił kiedykolwiek nazwisko „Tusk”, „Kaczyński”, czy „Rydzyk”, że już o Smoleńsku nie wspomnę. W związku z tym, z tych wszystkich osób, które uczę, nie mam najmniejszego pojęcia, co która z nich sądzi na tematy, które nas tutaj tak pasjonują. Natomiast doskonale pamiętam, że ile razy miałem do czynienia z kimś, kto był naprawdę zaangażowany, natychmiast odczuwałem owo zaangażowanie na własnej skórze.
Dziś zaczepił mnie jeden z tych cichych. Jeden z tych, którym najwidoczniej nawet do głowy nie przyszło się, by się popisywać swoimi poglądami. Dlaczego? Domyślam się, że z tego samego powodu, dla którego i ja nie uważałem za stosowne się wystawiać na ten atak. Wystarczy, że każdy kto wpisze w googlu moje imię i nazwisko, imię i nazwisko moich dzieci, czy mojej żony, każdy kto wpisze w googlu imię „Toyah”, wie o mnie wszystko. Po co mi dodatkowe emocje?
I oto nagle okazuje się, że ja chyba nie doceniłem tej siły. Wygląda na to, że to wszystko aż kipi. Można mieć naprawdę nadzieję, że daliśmy się zastraszyć jakiejś kompletnie zaczadziałej bandzie durniów, która już parę lat temu utraciła kontakt z rzeczywistością, ale jakimś cudem potrafiła sobie z tym poradzić. Bardzo mi było miło przeżyć ten krótki moment satysfakcji. I aż czuję mrowienie w plecach na myśl, co jeszcze przed nami.
Dziś rozpoczęły się targi w Warszawie. Gabriel już tam jest, a ja tam się pojawię w sobotę, i będę sprzedawał wszystkie cztery książki. Serdecznie zapraszam. Grudzień będzie jeszcze bardziej bogaty, ale o tym już na bieżąco. Oczywiście, proszę o wspieranie bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.
Dziś rozpoczęły się targi w Warszawie. Gabriel już tam jest, a ja tam się pojawię w sobotę, i będę sprzedawał wszystkie cztery książki. Serdecznie zapraszam. Grudzień będzie jeszcze bardziej bogaty, ale o tym już na bieżąco. Oczywiście, proszę o wspieranie bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.
@Toyah
OdpowiedzUsuń"wielu z nich nie dość, że nie ma pojęcia, co się aktualnie dzieje w Polsce, to nawet nie zagląda do gazet; wielu z nich nawet nie ogląda telewizji; wielu z nich nawet już nie ma telewizora"
Mnie to mocno zastanawia. Co ich zajmuje?? Wiesz coś na ten temat?
@zawiślak
OdpowiedzUsuńNo właśnie o to chodzi, że nic, co nie dotyczy rodziny, czy pracy. Tak mi się wydaje. Pamiętasz, jak jakiś czas temu zalało Warszawę i oni od rana do wieczora wszędzie pokazywali tych ludzi po pas w wodzie, lub w tonących samochodach. Otóż ja mam ucznia, którego to ominęło kompletnie. Telewizji nie ogląda, z gazet czyta tylko wiadomości biznesowe, a jeśli ma o czymś poraozmawiać, to bradzo chętnie o wszystkim, tylko niekoniecznie o tym, co słychać w Warszawie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńA więc rodzina i praca. 18 godzin na dobę.
Ja się tak zastanawiam, że u nich nie ma żadnej refleksji nad związkiem życia tak wąsko pojmowaną rodziną i pracą z tym wszystkim od czego ta rodzina i praca zależy. Mnie to naprawdę frapuje. Jak im się to w ogóle udaje??
@zawiślak
OdpowiedzUsuńZ tego co wiem, oni wszyscy są bardzo głęboko refleksyjni. Tyle że się cieszą, że mają pracę. Chyba dobrą.
@Toyah
OdpowiedzUsuńNic nie rozumiem, ale dłużej nie będę drążyć tematu. Pa!
@zawiślak
OdpowiedzUsuńI słusznie. To zanczy, z tym drążeniem.
@zawiślak
OdpowiedzUsuńJa bym to nazwał "niewolnictwo spełnione", choć będąc młodym człowiekiem też pamiętam takie okresy że nie wiedziałem kto i jak w Polsce rządzi. Interesowałem się książkami, filmem i muzyką oczywiście. Czyli "kultura uber alles" a w tym czasie kraj jak zwykle był krainą mlekiem i miodem płynąca. W TV tak mówili to chyba nie kłamali?
Pozdrawiam.
@crimsonking
OdpowiedzUsuńAleż ja w ogole nie mówię o ludziach, którzy twierdzą, że skoro mówią w telewizji, to nie kłamią. Ja mówię o ludziach, którzy telewizji nie oglądają w ogóle.
Ja uważam, że nie da się tak w ogóle. Bo jak się gdzieś do kogoś pójdzie to tv czasem jest włączony i coś się przesączy. Chyba, że ktoś żyje z workiem na łbie i tyra jak ten koń startujący do Wielkiej Pardubickiej. No i z nikim się o niczym nie rozmawia. Ja bym to rozumiał jak ktoś by miał gospodarstwo i żył jak dawniejsi gospodarze. Z tym, że i tu musi się z ludźmi spotykać i omawiać choćby zmieniające się co chwilę prawo i inne sprawy związane z pracą. Ale w mieście, w bloku, tak o niczym nic nie wiedzieć? Ja tą telewizję rzuciłem trochę z przekąsem. Ja tego wtedy nie oglądałem, programy informacyjne i polityczne głowy to była dla mnie niezrozumiała magma ale jakieś newsy się czasem przedarły a tam zawsze w czymś przodowaliśmy. Chodzi mi o sposób "oglądania telewizji w tle", gdzieś tam coś tam. Ja teraz nie oglądam telewizji na zasadzie nie przyjmowania telewizyjnej narracji, mam internet, który jest "telewizją w systemie quadro stereo". Coryllus pisał kilka razy o "niepiśmiennych francuskich baronach" i ja takich ludzi rozumiem bo oni byli samowystarczalni i sami w większości tworzyli prawo w miejscu swojego zamieszkania. Ale teraz tak żyć i się niczym nie interesować? Fakt, że jak ma się dobrą pracę (czyt. płacę) to życie daje dużo więcej ciekawych możliwości niż gapienie się w TV i śledzenie bieżączki. Napisałeś, że są głęboko refleksyjni, ok ale czego dotyczą te refleksje? Do kościoła chyba nie chodzą i spraw duchowych to chyba nie dotyczy? Księża przecież mówią o sytuacji w Polsce wprost i raczej nie kreślą jej w różowych barwach. Trochę chaotycznie brnę ale mnie to zaciekawiło.
OdpowiedzUsuńPamietasz PRL, nawet napisales ksiazke. Ja pamietam rowniez i pamietam, ze zawsze "bylem" w krajach tych wolnych. I naprawde mam odczucie, ze w Polsce dzisiaj zmienily sie tylko dekoracje. Ludzie pracy "zeszli" do podziemia. Jak wtedy. To jedyna pozostala droga, by godnie przezyc. Potwierdzasz to w swoim tekscie.
OdpowiedzUsuńJa na "zywca" juz jestem tam, o czym zawsze myslalem. I tez jest tak samo, jak wtedy, gdy bylem w PRL-u.