W poprzedniej notce zwróciłem uwagę na sytuację, jaka się ostatnio wytworzyła, czy może dopiero tworzy, w Kraju, skutkiem politycznego napięcia, jak wszystko na to wskazuje – nierozwiązywalnego. Chodzi mniej więcej o to, że przez tę ciągnącą się już od kilku dobrych lat huśtawkę nastrojów, pewna część społeczeństwa najzwyczajniej w świecie traci zmysły i jest na prostej drodze do wybuchu. Jeśli bowiem mamy człowieka, bardziej niż to jest w zwyczaju, zaangażowanego politycznie, który przez całe lata porusza się wyłącznie między wściekłością a euforią, nie ma takiej możliwości, żeby on z tego wyszedł w pełni sił umysłowych.
Bohaterem wspomnianego tekstu był Kazimierz Wóycicki, człowiek z całą pewnością jakoś tam wykształcony i o pewnym podstawowym poziomie potrzebnej do zwykłego funkcjonowania w świecie inteligencji, który skutkiem wspomnianego napięcia zwariował i tym samym skazał się na przyszłość, na którą on już akurat wpływu mieć nie będzie.
I oto dziś z samego rana mój kumpel Lemming przesłał mi link do informacji dotyczącej Agory i jej dziennikarza nazwiskiem Marcin Sztetter. Przeczytałem zalinkowany tekst i od razu sobie pomyślałem, że, choć tego Sztettera ani nie znam, ani o nim wcześniej nie słyszałem, on musi przeżywać dokładnie to samo, co przeżywa dziś Wóycicki, ale też wcale niemało osób z naszego najbliższego otoczenia, a co można ogólnie bardzo nazwać „syndromem Cyby”. Co chce od nas Sztetter? Otóż on ma do nas pretensje nie o Smoleńsk, nie o Kaczyńskiego, nie o Cieszewskiego, ale o wszy. Już tłumaczę.
W należącym do Agory serwisie eDziecko, Marcin Sztetter, na co dzień dziennikarz „Gazety Wyborczej”, pisze co następuje:„Tylko trzy razy do roku wpadają na wakacje do miasta. Okres powakacyjny, pobożonarodzeniowy i powielkanocny to czas ferii, w trakcie których młode wszy zaznajamiają się z architekturą urbanistyczną”.
Sztetter, w artykule pod tytułem „Warszawę zaatakowały wszy słoikowe”, pisze, że „taka sezonowość wszy może oznaczać tylko jedno - to wina ‘słoików’, którzy po wizytach w domach rodzinnych przywożą je do Warszawy”. I dalej: „Przedszkole prywatne, ludzie 'czyści i na poziomie', a jednak wszy się pojawiły. Nie podejrzewam o nic przedszkolanek - one akurat są wzorem czystości i zdrowego rozsądku”.
A dalej już dziennikarz „Wyborczej” nie oszczędza ani siebie, ani czytelnika:„Narodzie drogi, rozumiem, że sam się myjesz, ale zwracaj też uwagę na to, jak myją się ludzie w okolicy. Nie zawszawiajcie swoich dzieci i nie pozwólcie zawszawić się moim. Widzisz, że kuzyn lekko podśmierduje i drapie się po głowie, to zwróć uwagę i nie pozwól się dziecku z nim bawić dopóki się nie podda dezynsekcji”.
Wbrew temu, co się może wydawać, ja nie zamierzam się dziś znęcać ani nad Sztetterem, ani nad ludźmi, którzy go zatrudniają. Nie mam najmniejszej ochoty, po raz nie wiem już który, wyrywać sobie włosy z głowy, w rozpaczy nad tym, do czegośmy się przez te kilka lat doprowadzili. Przede wszystkim, jak słyszę, okazało się, że nawet wedle standardów obowiązujących w Agorze i okolicach, Sztetter przesadził. Artykuł Sztettera wywołał po stronie Systemu falę tak nerwowych komentarzy, że Agora ów tekst z portalu usunęła, a na jego miejscu opublikowała oświadczenie, w którym przeprasza za każde słowo w sprawie wszy, i zapewnia, że Sztetter swój tekst opublikował na swój własny rachunek. Poza tym, wszystko to, co mógłbym dziś powiedzieć, jak idzie o Sztettera i jego kumpli w szaleństwie, i tak już zostało na dziesięć sposobów powiedziane.
Chciałem dziś tylko, po raz drugi ostatnio, zwrócić uwagę na ową równie pochyłą, po której to wszystko leci na łeb na szyję. Nie oszukujmy się: Sztetter to nie jest jakiś stary ubek, dorabiający na starość jako taksówkarz, który wieczorami siedzi przed telewizorem i czyści swój stary pistolet. To nie jest też jakiś internetowy nieszczęśnik wylewający swoje żale na Onecie, czy w tvn24.pl. To jest dziennikarz „Wyborczej”, człowiek z pierwszej klasy towarzystwa, gdzie dzieci wysyła się do prywatnych przedszkoli, spotyka z ludźmi „piekielnie inteligentnymi”, słucha się „dobrego jazzu” pod zimnego Pilsnera, a na wakacje jeździ do Toskanii. Jeśli Sztetter nagle się obudził i uznał, że coś trzeba zrobić z tą zawszoną hołotą spod Leżajska, jakoś ich oznakować i odizolować, to nie dlatego, że on taki właśnie jest. On wpadł na tę myśl dlatego, że akurat taki się stał. I nie oszukujmy się: ci jego koledzy, którzy zmuszeni byli zdjąć jego tekst i opublikować przeprosiny, zrobili to naprawdę z ciężkim sercem, a szefowie Agory zapewne, aby mu jakoś tę przykrość wynagrodzić, przyznali mu dodatkową premię.
Bo to tak właśnie jest, jak Sztetter opisał. Mamy tę Polskę, piękną, czystą, kulturalną, rozwijającą się, krótko mówiąc „czystą i na poziomie”, i w tym wszystkim kręcą się te śmierdzące smoleńskie parchy, i się drapią. To jest to, co oni widzą i czują. No i, najlepiej jak tylko potrafią, opisują. Powtarzam – najlepiej jak tylko potrafią. I najwierniej.
W tej sytuacji ja już mam tylko jeden apel do tych, którzy tak bardzo przeżywają to, że ja jeszcze jakoś ciągnę. Jak już przyjdziecie mnie zastrzelić, niech wam ręka nie zadrży. Miejcie w sobie na tyle opanowania, żeby dobrze celować i walić prosto w te wszy, co się kłębią na mojej głowie.
Zachęcam oczywiście do kupowania książki o zespołach, która jest do nabycia i u Gabriela w księgarni, i – jeśli ktoś ma ochotę na autograf – u mnie osobiście. Proszę też o stałe wspieranie tego bloga pod podanym numerem konta. Przy okazji również informuję, że przed nami parę spotkań oko w oko. 29 listopada będę w Warszawie na targach książki, 7 grudnia mam spotkanie autorskie w księgarni „Latarnik” w Częstochowie, już następnego dnia jadę na targi do Wrocławia, a parę dni później z Gabrielem będziemy się produkować w Katowicach u Franciszkanów. Oczywiście o każdym ze spotkań będę na bieżąco przypominał.
Zachęcam oczywiście do kupowania książki o zespołach, która jest do nabycia i u Gabriela w księgarni, i – jeśli ktoś ma ochotę na autograf – u mnie osobiście. Proszę też o stałe wspieranie tego bloga pod podanym numerem konta. Przy okazji również informuję, że przed nami parę spotkań oko w oko. 29 listopada będę w Warszawie na targach książki, 7 grudnia mam spotkanie autorskie w księgarni „Latarnik” w Częstochowie, już następnego dnia jadę na targi do Wrocławia, a parę dni później z Gabrielem będziemy się produkować w Katowicach u Franciszkanów. Oczywiście o każdym ze spotkań będę na bieżąco przypominał.
Ów Sztetter dowiedział się widocznie o wszawicy w jego przedszkolu i to była jedyna myśl jaka mu przyszła do głowy. Jego koledzy z pracy myślą podobnie,ale czujny uberredaktor wie, że ręka która ich karmi wyciąga się po nich w kiosku dla owego poczucia społecznego awansu. A takiej ręki się nie kąsa. I to tyle co do zdjęcia tematu z tapety.
OdpowiedzUsuńAle opowiem panu, panie Krzysztofie, ciekawostkę ze szkoły mojego syna. Któregoś dnia wśród dzieci pojawiają się wszy. Błyskawicznie opanowują mnóstwo dzieci. Nauczyciele zaczynają szukać ogniska. Na początku wychodzi że to właśnie klasa mojego syna. Wychowawczyni wie, że nikt nie ma problemów z higieną. Potem okazuje się, że ognisko jest wśród dziewczynek. Wszystkie z "dobrych" rodzin. Przychodzi pielęgniarka i pedagog i lecą po głowach; u jednej głowa się rusza, krew za paznokciami, skóra na głowie też zdrapana do krwi. Śliczna dziewczynka, bogaci rodzice, zawsze schludna i czysta. Co się zatem stało?
Rozwód. Rodzice się rozwodzą. Dziecko jest wykorzystywane przez rodziców we wzajemnej walce. Jest kłębkiem nerwów i wtedy pojawiają się wszy. Starsi ludzie pamiętający wojnę mówili o wszach towarzyszącym ludzkim dramatom. Szlachta, mieszkająca we dworze gdzie jest bieżąca woda i nawet fornale nie mają wszy, w obliczu wywózki głowy rodziny na sybir czy do Auschwitz, po dniu jest doszczętnie zawszawiona. Oczywiście pan Sztetter stwierdzi, że to jakiś zabobon, ale te rzeczy miały miejsce i nie są czymś rzadkim.
Zamiast więc patrzeć na swoich żywicieli z Krasnystawia, czy katolicki motłoch żyjący po Bożemu, niech lepiej poszuka winnych wśród tatuśków, co to zagonili się w karierze i szukają szczęścia tylko dla siebie nie patrząc na swoje dzieci; niech się rozejrzy po koleżankach co dla kariery chętnie zapomną o wierności ślubowanej mężowi.
@amersand
OdpowiedzUsuńJak byłem dzieckiem raz zdarzyło mi się zawszawić. I nie sądzę, żeby w tamtym czasie moi rodzice przeżywali jakiś kryzys, albo żebym ja był wówczas w jakikolwiek sposób nieszczęśliwy. A zatem byłbym za tym,żeby i tu nie generalizować. Skąd to się bierze, i czemu jednych dopada, a innych nie - odpowiedzi pewnie jest dużo za dużo.
Jedno jest pewne - tu nikt nie jest automatycznie czysty. W tym Sztetter, jego żona i dzieci.