Sobotni marsz zrobił na wszystkich niewątpliwe wrażenie. Na wszystkich. Nawet na tych, którzy mówią, że nic się nie stało. Nawet na tych, którzy dotychczas przy byle okazji wzywali do wychodzenia na ulicę, a dziś nagle uważają, że to wszystko nie ma sensu, bo i tak już lepiej nie będzie. Nawet na tych, którzy mówią, że tak naprawdę te głupie 100 tysięcy ludzi to nic. Potrzeba milionów, a jak nie ma milionów, to w ogóle nie ma o czym gadać.
A ja oczywiście czuję satysfakcję. Raz dlatego, że ten akurat marsz był tym, na który czekałem. A więc pierwszym zorganizowanym bez pomocy środowisk w rodzaju Klubów „Gazety Polskiej”, gdzie centralnym punktem programu jest rozdawanie darmowych egzemplarzy bardzo patriotycznych gazet, ale też i pierwszym, który wyruszył w drogę z oficjalnym błogosławieństwem Kościoła. A dwa, że był naprawdę potężny, i że przy tej okazji mieliśmy tez okazję zobaczyć na nowo przywództwo Jarosława Kaczyńskiego. Czuję więc tę satysfakcję, choć z drugiej strony widzę, jak wokół tego wydarzenia aktywizuje się coś, co zmuszony jestem nazywać polską patriotyczną prawicą. A to już mnie wprawia w nastrój bardzo refleksyjny.
Pierwszy raz na nich wpadłem jeszcze za komuny. Byli dzielni, zawzięci i głupi. Ciekawe to były czasy. Wówczas jeszcze głupota była cnotą. Tylko bowiem człowiek głupi mógł wierzyć, że warto w ogóle cokolwiek robić i tylko człowiek głupi miał to przekonanie, że zwyciężyć potwora to tyle co splunąć. Spotykałem ich właściwie codziennie i jeśli patrzyłem na nich z podziwem, a jednocześnie wiedziałem, że oni w życiu nie wyjdą poza te swoje marzenia, to nie dlatego że byłem jeszcze głupszy, ale wręcz przeciwnie – byłem mądrzejszy. Tyle, że – jak już wspomniałem – to głupota była cnotą. To ona właśnie miała rację.
No i zwyciężyli. I poprowadzili dalej tę walkę, już w nowym wymiarze. Tyle że tu właśnie pojawiły się pierwsze przeszkody. Tu właśnie okazało się, że przeciwnik jest już bardzo konkretny, często znacznie bardziej wyrachowany, a przede wszystkim o wiele bardziej cwany. I w jednej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że tym razem już na pewno nic z tego nie będzie, bo oni naprzeciwko siebie już nie mają zwykłego, tępego straszydła, którego można było pokonać zwykłą wiarą i determinacją, ale Cywilizację. A z Cywilizacją, jak wiemy, nie ma żartów. Cywilizacja nie odpycha. Ona jest uprzejma, łagodna i gotowa do współpracy.
A oni oczywiście byli nadal tak samo głupi, choć nie na tyle oczywiście, by nie zauważyć, że trzeba przegrupować siły. I że też trzeba się wycwanić. No i się wycwanili. Na swoją skromną miarę, ale się wycwanili. Na dwa sposoby. Jedni nauczyli się ładnie mówić, kupili sobie lepsze skarpetki, niektórzy z nich zapisali się nawet na jakieś studia i zostali zaakceptowani jako część najnowszej historii Polski. Kiedy ostatecznie przegrali, poszli w biznesy i tylko już od czasu do czasu, przy okazji większych rocznic, wystąpią w telewizji i opowiedzą, jak to człowiek siedział za wolność. To większość. Inni pozostali wierni, ale jednocześnie postanowili, że oni już będą naprawdę cwani. I stworzyli tak zwaną nową polską prawicę. Prawdziwą, wierną, bezkompromisową.
I ich też mogłem oglądać, tak jak przed laty, w akcji każdego dnia. Tyle że już w tym nowym okresie ich walki. Od samego początku, dzień w dzień byłem świadkiem, jak ci sami bohaterowie sprzed lat, których kiedyś tak podziwiałem, i na których jednocześnie patrzyłem z góry, krzątają się po salonach i obracają w swoich wycwanionych już głowach nowe plany.
Pamiętam więc ich z czasów, kiedy organizowali pierwszą kampanię Lecha Wałęsy. Pamiętam ich, jak obalali rząd Jana Olszewskiego. Pamiętam, jak w każdym momencie, gdy tylko dojrzeli nową dla siebie szansę, natychmiast zaczynali poważną „polityczną grę”. Pamiętam, jak upadali i natychmiast się podnosili i natychmiast szli tam, gdzie widzieli że się coś dzieje. Albo na ratunek Europy, albo Polski, albo autonomii swojego regionu, czy choćby wolności prostego obywatela niszczonego przez państwo. A szli tam, nie żeby uczestniczyć, nie żeby budować, tylko żeby rozrabiać. Rozrabiać tak jak za dawnych lat, tyle że dziś już w znacznie bardziej cwany sposób.
Jak to się stało, że dopuszczono ich do gry? W końcu to nie była byle jaka gra. To nie była już zabawa w rzucanie kamieniami i uciekanie do najbliższego kościoła. To, jak już wspomniałem, była wyższa jazda. Nie mogło być przecież tak, że przychodziło dwóch niedorobionych intelektualistów z krzyżami na piersiach, informowali, że właśnie założyli partię o nazwie Ojczyzna Wolna – Ruch Patriotyczno-Konserwatywny ‘Szaniec’, a III RP otwierała szeroko swoje ramiona i zapraszała ich do środka. Chociaż, kto wie? Może faktycznie chodziło o to, by stworzyć dwie elity, jedną realną, a drugą na niby? Ale skoro tak, to po co? Tu akurat już mamy do czynienia z zagadką, choć wydaje mi się, że odpowiedź i tak da się znaleźć – chodziło najpewniej o to, by nie dopuścić do powstania w Polsce normalnej, silnej prawicy. Ci co mieli takie rzeczy wiedzieć i – jak się okazuje – wiedzieli, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że prawica to taki śmieszny twór, który w połączeniu z głupotą, której zawsze jest w nadmiarze, będzie zawsze robił to, co mu się każe. A zatem, nie ma lepszego sposobu na dezintegrację prawicy, niż stworzenie jej odpowiednich warunków do swobodnej działalności, oczywiście z dyskretnym i stałym nadzorem.
No i dalej już poszło jak z płatka. Kiedy dziś wspominam kolejne nazwiska, kolejne twarze, kolejne polityczne ruchy na polskiej prawicy, wciąż widzę z jednej strony tę głupotę, a z drugiej święte poczucie, że nikt od nas nie jest bardziej cwany. I widzę też, jak stopniowo, pomaleńku, kiedy polski, rozproszony jak stado baranów, ruch konserwatywny ponosił kolejne porażki, jego liderzy, których praktycznie zawsze było tyle samo ile partii, a może nawet i więcej, zostawali na lodzie, ale za to z tym poczuciem, że co jak co, ale cwani to byliśmy naprawdę. No i patrzę na nich teraz, w najróżniejszych sytuacjach. Kiedy zawiązują koalicję parlamentarną i od pierwszego dnia kombinują, jaki by tu wykręcić numer, żeby wszystkim oko zbielało Albo rozwalają rząd, który współtworzą, bo sobie coś bardzo cwanego obmyślili i wierzą głęboko, że tym razem się uda. Albo wchodzą do publicznej telewizji i choć wiedzą, a może właśnie dlatego, że wiedzą, że to tylko chwila, zachowują się jak banda jajcarzy, którzy pękając ze śmiechu, są mocno przekonani, że oto własnie nabijają sobie kolejne punkty. I występują w mediach, z chytrymi uśmiechami, wyszczekani tak że świat nie widział, oczytani w klasykach myśli konserwatywnej, pokazują wszystkim, jacy to z nich mistrzowie politycznej debaty. No i wreszcie, kiedy już nikt ich nigdzie nie chce, nawet jeśli tylko po to, by się z nich pośmiać, widzą nagle całą tę niezwykłą przestrzeń, której na imię Internet i tam dopiero zaprowadzają swoje porządki. Skoro nie udało się zapanować nad realem, to czemu nie spróbować w Sieci?
Oto polska prawica. Z jednej strony strasznie zadumana i pełna niezwykle szlachetnych refleksji na temat życia, śmierci, i świętości jednego i drugiego. Pełna najgłębszych przemyśleń w kwestii zasad i ideałów. A z drugiej, intelektualnie, a przede wszystkim emocjonalnie, na poziomie kogoś, kto właśnie ukończył szkołę i zaczyna pisać biznesplan. Bo koledzy mu powiedzieli, że dobrze jest coś rozkręcić tam gdzie jest kasa i perspektywy. Polska prawica, patrząca z dumnie wydętymi wargami na wszystkich. I na tych którym się udało, i na tych którym się nie udało; i na tych, którzy przegrali, bo byli za mało zdolni, lub zbyt leniwi, ale też na tych, którym się udało, bo mieli spryt i talent…
I działają, i walczą i tworzą plany i strategie, i zawsze są z siebie strasznie zadowoleni. Bo są. Bo nie wypadli z gry. No i też dlatego, że nawet „czerwoni” muszą od czasu do czasu się z nimi liczyć. A że wciąż nie ma nagrody? Ależ im na nagrodach nie zależy! Polska prawica to ideowcy. Wszystko co robią, robią wyłącznie dla Boga i dla Ojczyzny.
I ja ich widzę dziś. Tych samych, a jednak znacznie bardziej nowoczesnych. Jakby bardziej kulturalnych, wygładzonych, ucywilizowanych. Nie ma już wprawdzie wśród nich ani Kazimierza Świtonia, ani Artura Zawiszy, Adama Słomki, ani Wojciecha Wierzejskiego, natomiast są inni – znacznie od nich lepsi i w pewien sposób znacznie bardziej niebezpieczni: Marek Migalski, Jacek Kurski, Michał Kamiński, Ludwik Dorn, Zbigniew Ziobro i wielu wielu innych.
Ci sami, a jednak inni. Inni choćby dlatego, że o żadnym z nich na przykład nie da się powiedzieć, że to jakiś wariat. Ci sami, bo za nimi wciąż stoi ten jeden cel, znaleźć w swoim nędznym życiu tę odrobinę satysfakcji, że znów udało się kogoś przechytrzyć, co można zawsze potraktować jako bonus i bardzo miłą niespodziankę.
Powyższy tekst jest wprawdzie wariacją na temat dość już stary, niemniej uznałem, że nic nie zaszkodzi, jeśli pewne prawdy przypomnę odnośnie tego co nas otacza dziś. Jeśli komuś sprawiłem choć odrobinę satysfakcji, proszę wspomóc ten blog w jakikolwiek sposób, również korzystając z podanego obok numeru konta. Dziękuję.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTemat nie taki stary, bo oni wciąż mają się świetnie. Mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński nie był tak szczery w swoim apelu do "Zbyszka", jakby się mogło wydawać.
Ja mam nadzieję,że Jarosław to powiedział szczerze, po prostu wypowiedział swoje marzenie. Zwrócił się ad personam, bo dobrze wie , kto stoi za tym manichejskim zamiarem i żałuje,że kiedyś przywrócił tego kogoś do polityki. Ale to było przed Katastrofą.Ja przestałam żałować ZZ, gdy zobaczyłam Pierworodnego w nosidełku zamiast na rękach, przytulonego do serca.Ale miało to coś przykryć Marsz i przykryło.
OdpowiedzUsuń@Marylka
OdpowiedzUsuńTrudno powiedzieć. Ponieważ nie czekał nawet na jego odpowiedź, można sądzić, że chodziło wyłącznie o ten manewr. Inna sprawa, że nikt Ziobrze nie zabraniał powiedzieć: Wracam. Więc pewnie Kaczyński wie coś więcej.
@kryska
OdpowiedzUsuńLepiej że to on ten marsz przykrył, niż Ziobro na przykład czymś, co by powiedział, gdyby Kaczyński nie wyjął mu z ręki tematu. Jakiego? A skąd ja mam to wiedzieć?
@toyah
OdpowiedzUsuńMyślę, że całe to rozbicie prawicy nie ma dzisiaj tak niebezpiecznego wymiaru jak w latach 90. Mimo, że Dorn, Kurski i Ziobro wyglądają na bardziej obliczalnych i cywilizowanych niż kiedyś Świtoń i Słomka, to jednak wyborcy prawicowi od tamtego czasu nabrali doświadczenia. W godzinach próby jednak wolą oddać głos na PiS niż go marnować na jakiś PJN. Wspomniani panowie mają swoje mandaty tylko dzięki PiS-owi.
Ziobro już w zasadzie został pogrzebany swoimi ostatnimi występami, groźny jest tylko Kurski.
A co Migalskiego - to jest moje największe rozczarowanie, nie tylko polityczne, ale przede wszystkim intelektualne.
Najbardziej mnie przeraża straszna miałkość intelektualna tych wszystkich ludzi (z wyjątkiem Kurskiego), którzy kiedyś tworzyli wizerunek PiS-u. To po prostu wygląda tak, jakby w oderwaniu od Kaczyńskiego stali się nagle głupiutkimi chłopaczkami w piaskownicy. Całą siłę intelektualną i moralną czerpali z tego jednego człowieka.
Nie wiem, czy wszyscy to dostrzegają, ale dla mnie jest to uderzające.
@Marion
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe spostrzeżenie. Rzeczywiście na to wygląda. Zdaje mi się, że to ogłupienie u części z nich zaczęło się nawet wcześniej, kiedy im zaczęła kiełkować zdrada - np. debilny występ przed telewizją w czasie wyborów.