Przypuszczam, że to co teraz powiem wywoła zarzut, że ja wpadam w najbardziej prymitywną kokieterię, jednak fakt jest faktem. Dopiero późnym wieczorem dowiedziałem się, że tekst Roberta Mazurka, w którym on deklaruje, że już nigdy nie pójdzie na Krakowskie Przedmieście by płakać nad rozszarpanymi ciałami Lecha i Marii Kaczyńskich, zrobił na kimkolwiek większe wrażenie. Przyznaję, że był taki moment w ciągu dnia, kiedy ja gdzieś przeczytałem o tym co Mazurek napisał w „Rzeczpospolitej”, jednak daję uczciwie słowo honoru, że informacja ta niemal w jednej chwili pozostała w mojej świadomości zepchnięta na dalszy plan przez cały szereg innych, jak choćby ta, że podobno każdy człowiek swoim organizmie śladowe ilości złota, czy że… ja wiem? Już zapomniałem.
Dlaczego publiczna deklaracja Mazurka, że ponieważ z jednej strony, służby Platformy Obywatelskiej sprzątnęły z chodnika kwiaty, które jego żona zostawiła tam dla Marii Kaczyńskiej, a z drugiej, wśród tych kwiatów – zanim jeszcze doszło do owego aktu wandalizmu – łaziło pełno jakichś pisowskich wariatów i oni Mazurkowi działali na nerwy, on ma już tego całego Smoleńska dość, nie zrobiła na mnie wrażenia? Przede wszystkim dlatego, że on rzeczy na tym poziomie obłędu powtarza tydzień w tydzień w przeróżnych tak zwanych prawicowych mediach od lat i trudno by mi nawet było powiedzieć, że jego najświeższy występ był tu jakoś szczególnie bulwersujący. To był powód pierwszy. Jednak znaczenie też, jak dziś widzę, miało to, że ja nie przeczytałem tego tekstu, lecz tylko dowiedziałem się o tym że on jest. A skoro nie przeczytałem, to nie wiedziałem, że Mazurek napisał go w kompletnie innym stylu, niż robi to tradycyjnie. A rzecz w tym, że on go napisał w tonie śmiertelnie poważnym, wręcz refleksyjnym. A to już jednak stanowi pewien news.
Jak wszyscy chyba, którzy tu jesteśmy wiemy, Robert Mazurek w naszej prawicowej publicystyce, to ktoś taki jak Jerzy Urban dla bolszewii. O co chodzi? Otóż, przy pełnym zachowaniu proporcji – choćby i w tym znaczeniu, że Urban jest od Mazurka nieskończenie bardziej sprawny intelektualnie i dziennikarsko – zarówno jeden i drugi to są tak zwani „szydercy”. Oni są tymi szydercami jak gdyby już zawodowo, wręcz mentalnie, i trudno sobie wyobrazić, żeby któryś z nich kiedykolwiek powiedział coś w taki sposób, by można to było ocenić jako refleksję smutną, wesołą, lub zwyczajnie – refleksyjną. Jak idzie o Urbana, to ja chyba pamiętam jeden jego tekst, w którym on nie rechotał, jeszcze z początku lat 70-tych, kiedy wziął na warsztat kilka przypadków nieszczęść wynikających z ludzkiej głupoty, a polegających na przykład na tym, że gdzieś w jakiejś fabryce chemicznej grupa kolegów innemu koledze – wyłącznie dla żartu – wlała do butelki z oranżadą jakiś kwas i on od tego umarł w cierpieniach. Zresztą, nawet i tu dziś nie mam pewności. Może tam nastrój był inny, natomiast to tylko mi się zrobiło tak smutno, że wyobraziłem sobie, że Urban też jest smutny?
Co do Mazurka, wydaje mi się, że on nie-żartować nigdy nie potrafił. Więcej. O ile mnie pamięć nie myli, on nawet nie potrafił tak się zachować, by pisząc, się tak dziarsko nie kolebać. I oto nagle, czytam wczoraj wreszcie ten tekst o skurwysynach i wariatach z Krakowskiego Przedmieścia, i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Mazurek jest tak poważny, że jeszcze chwila a zacznie płakać. W dodatku, tam jest jeszcze coś. On niemal połowę miejsca jakie mu redakcja „Rzepy” udostępniła na ów coming-out, przeznacza na zaklinanie się, jakim to on jest tak naprawdę patriotą i obrońcą smoleńskiej pamięci, tyle że tych wariatów się już tak namnożyło, że on nie mógłby tego swojego patriotyzmu w miejscu tak fatalnie zainfekowanym przez ludzką głupotę kultywować. I to wszystko też pisze z najgłębszą powagą. A ja się zastanawiam, dlaczego? Dlaczego pisze i dlaczego tak poważnie?
Przede wszystkim, dlaczego pisze? Nie ulega bowiem wątpliwości, że składając tę deklarację, Mazurek się skompromitował do samego końca i w dodatku praktycznie wykluczył się towarzystwa, które mu dawało sławę i pozycję. Ja oczywiście tu nie mówię, że teraz Lisicki przepędzi go z „Uważam Rze”, a zamiast jego felietonów w „Rzeczpospolitej” zaczną się ukazywać felietony Łukasza Warzechy. Wcale nie. Jestem pewien, że jego koledzy za ten tekst na niego się wcale nie obrażą. W końcu, cóż on tam napisał takiego, by ich to miało oburzać? Że ludzie to hołota? Nie przesadzajmy. Kiedy mówię, że Mazurek straci pozycję, mam na myśli pozycję wśród tej reszty prawicowej opinii publicznej autora „naszego”. Już z reakcji jakie można było zaobserwować wczoraj na blogach, widać, że w wśród patriotycznie ukierunkowanych mas, nastąpił głęboki szok. Ja sobie nie wyobrażam, by on, oświadczając, że te tłumy patriotów pod Pałacem Prezydenckim go brzydzą, nie wiedział, co się za chwilę wydarzy. Świadczy o tym choćby ta seria histerycznych wręcz zastrzeżeń, że on i jego rodzina naprawdę szanowali Marię Kaczyńską. A zatem, mogę przypuszczać, że on ten tekst pisał nie dlatego, że tak chciał, ale dlatego że tak musiał. I wcale tu nie sugeruję, że ktoś mu go napisać kazał – choć oczywiście nic nie jest wykluczone – ale że z jakiegoś powodu nie mógł się powstrzymać. Że on go zrobił na takiej zasadzie, jak człowiek niekiedy musi pojść do ubikacji, bo inaczej się posra. I mi właśnie o to chodzi. Że ja podejrzewam, że Mazurek się zwyczajnie posrał.
Ja oczywiście wiem, że wiele osób zainteresowanych tym co się stało, bardzo dziś chętnie powtarza, że nie ma o czym gadać, bo każdy wie, że Mazurek to była zawsze kanalia, szpieg i zdrajca. Że to od początku był człowiek Platformy, kumpel Arabskiego i Cichockiego i on od początku miał ten cały Smoleńsk w nosie. Takie podejście rozumiem, bo ono wszystko załatwia od początku do końca, a wiadomo, że czasu na głupstwa jest coraz mniej. Jednak to jest nie do końca prawda. Jestem przekonany, że Mazurek jednak ten tekst napisał w pewny szczególnym sensie wbrew sobie. Jasne że jeśli przypomnieć sobie, co on pisał przez całe lata na temat choćby Przemysława Gosiewskiego, czy Anny Fotygi, czy nawet Jarosława Kaczyńskiego, a wcześniej Lecha, zobaczymy że dla niego bicie w słabych, a więc w naszym przypadku w tych, którzy już leżą skopani przez reżimową propagandę, było sposobem na życie. Jego zadanie ograniczało się do tego, by – i tu znów pojawia się Urban – by tych, którzy znaleźli się na celowniku służb schlastać biczem satyry. A więc by ten pop uczynić częścią przemysłu rozrywkowego. Więc ja bym zrozumiał, gdyby on w miniony wtorek poszedł na Krakowskie Przedmieście, a następnie opisał ten tłum tak jak on to zawsze robi – wyciągając z niego paru wariatów i w jakiś dowcipny sposób poprowadził parabolę między nimi, a na przykład kotem Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem Mazurek zachował się inaczej. Wygląda na to, że on tam poszedł, zobaczył tych „wariatów” i doznał olśnienia. W jednym ułamku sekundy zdał sobie sprawę z tego, że coś się dzieje. I zadrżał.
Proszę mi tu pozwolić na chwilę refleksji odnośnie wspomnianych „wariatów”. Otóż ja dość aktywnie uczestniczę w politycznym życiu polskiej prawicy od początku lat 90-tych, a więc choćby od dnia kiedy to zapisałem się do Porozumienia Centrum, i od samego początku mam okazję trafiać na ludzi najróżniejszych. Od pierwszego mojego dnia w tej polityce – a przecież i tak naprawdę wszystko się zaczęło jakieś dziesięć lat wcześniej – spotykałem ludzi niemal każdego rodzaju, zarówno zwykłych nie rzucających się w oczy obywateli, wybitnie inteligentnych i dowcipnych działaczy, ale też takich, o których z czystym sumieniem można powiedziec, że są troszkę bardziej szaleni, niż każdy z nas. I mam wrażenie, że po tych wszystkich latach – w końcu czasy są naprawdę okrutne – procent tych ostatnich mocno wzrósł. Pisałem o nich tu na blogu niejednokrotnie. I zastanówmy się teraz, jak to jest? Czyżby Robert Mazurek nie znał tych ludzi wcześniej? Przecież to jest niemożliwe. Ja wiem, że ten szalik, z którym on się wiecznie obnosi, mógł go tak przydusić, że on stracił podstawową perspektywę, jednak nie wierzę, żeby to zaślepienie posunęło się aż tak głęboko, że on w pewnym momencie doszedł do przekonania, że świat to on i jego koledzy z redakcji.
A zatem, jeśli on nagle zobaczył tych, jak sam ich nazywa, „wariatów”, i postanowił napisać na ich temat tak pełną smutku refleksję, musiało się coś stać. Jak mówię, powodów może być kilka. Zupełnie prostych, jak ten, że to nie on, ale żona Mazurka ich zobaczyła, i kazała mu ten tekst napisać, ale też choćby tak absurdalnych, że ktoś do niego się zgłosił i powiedział mu: „Dobra, panie Mazurek, koniec tego dobrego. Przechodzicie do ‘Newsweeka’” Mogło być też choćby tak, że Robert Mazurek – znów ten szalik – ma tak mocno rozwinięte ego, że dla niego sytuacja, kiedy jego nie zapraszają do komentowania w TVN24 była już do tego stopnia nie do zniesienia, że postanowił nagle – może i trochę po pijanemu – zadeklarować swego rodzaju lojalność. Niedawno w Salonie24 zamieściłem tekst w pewnej części poświęcony osobie jednego takiego Zbigniewa Lewickiego, i nagle mój kolega Kozik znalazł w sieci jakiś fragment Dziennika Telewizyjnego sprzed lat, gdzie to ów Lewicki – dziś jak najbardziej „nasz” człowiek – składa publiczną deklarację lojalności wobec generałów. A więc możliwe, że w przypadku Mazurka doszło do czegoś podobnego. Może ten jego tekst to swoista deklaracja lojalności? Może jemu zaproponowano jakąś naprawdę świetną pracę za naprawdę duże pieniądze, a on miał już tylko w to wrzucić parę słów oświadczenia. Jednak w to też nie wierzę. W końcu, czemu do niego? No i przede wszystkim, w jaki sposób Mazurek, stercząc dalej tam gdzie sterczy dziś i pisząc to co pisze, komukolwiek przeszkadzał? Rozumiem że on może mieć marną sytuacje finansową, jakieś nie daj Boże, kredyty, no ale czemu ktokolwiek miałby się nad nim nagle litować? Tego zwyczajnie nie widzę.
A jednak on sobie ten grób wykopał i dobrze by było wiedzieć, czemu? Otóż mnie się wydaje, że u niego to było jednak szczere i do końca uczciwe. Mazurek faktycznie jest tak głupi, że on nie wiedział, że ludzie są ludźmi. I że na pewnym poziomie wzruszenia, wielu z nich po prostu nie wytrzymuje i ogarnia ich swego rodzaju szaleństwo. I że jest pewien rodzaj wzruszeń – Katastrofa Smoleńska jest tu idealnym przykładem – kiedy to człowiek, który sobie z tym napięciem nie radzi, może faktycznie zacząć się zachowywać w sposób bardzo, ale to bardzo niekonwencjonalny. Oczywiście, nie jest też tak, że on tych ludzi wcześniej w ogóle nie widział. Przecież ich niemal codziennie pokazują wszystkie telewizje, a jak ktoś nie chce oglądać telewizji, to widział paru z nich choćby w filmie „Krzyż”. Tyle że dotychczas on się z nich tylko śmiał. Tak jak śmiał się, zanim jeszcze jego biedne chore ciało zostało rozdarte na strzępy przez złych ludzi, z Przemysława Gosiewskiego. I nagle stało się coś, że Mazurek zobaczył, że oni wcale nie są śmieszni. Ani trochę śmieszni, lecz straszni, wręcz upiorni. Co on dokładnie zobaczył, tego nie wiem. Z mojego punktu widzenia wszystko jest jak było. Jednak sądzę, że on coś musiał zobaczyć. I się zwyczajnie wystraszył. I zawołał: „Zabierzcie mnie stąd. Ja z nimi nie chce mieć nic wspólnego!”
Czytałem kiedyś rozmowę z pewnym słynnym masowym mordercą nazwiskiem Speck. Speck zamordował siedem uczennic szkoły pielęgniarskiej gdzieś w Dallas i za to dostał wyrok 1200 lat więzienia. Z tego co pisze o nim dziennikarz, Speck był – dziś już szczęśliwie nie żyje – człowiekiem doskonale przerażającym. Ktoś kto nie bał się nikogo i niczego. W pewnym momencie opowiada Speck, że on wciąż otrzymuje w tej swojej celi listy od kobiet, które się w nim kochają. Kobiety piszą, że chcą go poznać, chcą za niego wyjść za mąż. Przysyłają swoje zdjęcia i adresy. Speck jednak wszystko oddaje swoim kolegom z więzienia i wyjaśnia to tak: „One są często naprawdę ładne, ale z nimi musi być coś nie tak. Ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego”.
Otóż ja myślę, że w przypadku Mazurka mamy reakcje podobną. On się nad tymi ludźmi – ale przecież nie tylko nad tymi – znęcał, szydził z nich, dręczył i był szczerze przekonany, że to jest taka głupia śmierdząca masa. I nagle nastąpiło coś, co kazało mu zmienić perspektywę. Spojrzał i się przestraszył. I stąd to wszystko. Co będzie dalej? Nie mam pojęcia. Myślę że on jednak wkrótce dojdzie do siebie. Podobnie jak wielu z nas.
Jeśli komuś się ten tekst spodobał, proszę mi za niego coś wrzucić na konto, którego numer podany jest tuż obok. Przypominam również o mojej książce, która handluje nasz kolega Coryllus, i którą naprawdę mieć warto. Dziękuję wszystkim i polecam się każdego dnia.
@toyah
OdpowiedzUsuńKażda sytuacja społeczna ma określoną dynamikę. W krótkim okresie nie udało się usunąć sytuacji smoleńskiej. Rozumiem tu przez nią cały splot i zarazem kolizję odnośnych wymagań społecznych i obowiązków władzy.
Władza i jej matecznik poniosły tu klęskę podwójną. Nie osiągnęły wygaszenia wymagań społecznych określonych żądaniem wyjaśnień, a jednocześnie władza i jej matecznik popadły w regres społecznej oceny wykonania ich obowiązków własnych.
Rozumiana jak wyżej sytuacja smoleńska wykazała więc swoją dynamikę długookresową. To zaś oznacza, że państwo jednak „egzaminu nie zdało”.
Już wiadomo, że kiedyś tam nastąpi rozliczenie, bo już dzisiaj władze wraz z ich matecznikiem mają pewność postępującego ich opuszczenia. Kiwają się niespokojni przy szczebelkach kojca, niczym w chorobie sierocej, co wyjaśnia ostatnie sejmowe wyczyny Tuska, czy prasowe Mazurka, jego godnego alter-ego na styku z propagandą.
Wiadomo już, że nikt z obecnej ekipy i jej popleczników nie uzyska azylu wstępując w karierę zagraniczną. W tej ocenie popieram spostrzeżenia J. Staniszkis */ a zwracam też uwagę na jawne ostatnio przejawy międzynarodowego ostracyzmu (np. p.prez. Litwy). Obserwujmy, czy będzie postępował.
Nie będzie też komfortu miękkiego lądowania. Załatwili to sobie sami Tusk z matecznikiem, łamiąc wszystkie wcześniejsze tabu politycznej i społecznej wyrozumiałości po przejęciu władzy wobec poprzedników. \
Tutaj właśnie dochodzimy do prawdopodobnej przyczyny rozmiarów obecnej furii, że sięgnęła aż po tak głębokie zaplecza osobowe, jak ów Mazurek. Otóż wśród innych, na Krakowskim Przedmieściu stał także transparent z tekstem:
TUsk idziemy po ciebie! Ziemia jest okrągła – znajdziemy ciebie. Nie staniesz przed Trybunałem Stanu. Obiecujemy!
Jak to się teraz mówi: Hjuston, mamy problem! Mazurek też ma. Warto więc poobserwować wyczyny prasowe analogiczne tym mazurkowym, bo wielu może się niechcący ujawnić.
-----
*/ w U-rze; J.Staniszkis, gdy tylko zajmuje się obserwacją, a nie kreacją polityczną potrafi być przenikliwa.
@toyah
OdpowiedzUsuńPowiem za orjanem: Mazurek ma problem. Nie zasłużył na to, żebyś mu aż tyle czasu poświęcił.
Kto wie, może on już teraz smarzy kolejny tekst śmiertelnie-poważny o potrzebie pojednania wobec poniedziałkowego wyroku w sprawie Katynia, albo pichci essai o konieczności wprowadzenia emerytur od 70 lat - na pochybel awanturujacej się tłuszczy smoleńskiej?
@orjan
OdpowiedzUsuńCzytałem rozmowę ze Staniszkis. I powiem, że nigdy dotychczas nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Polecam.
@kazef
OdpowiedzUsuńNo wiesz... Jeśli mój wczorajszy tekst zaczął budzić zainteresowanie komentatorów dopiero wtedy, gdy pojawił się Mazurek, to znaczy, że on jest ważniejszy, niż nam się może wydawać.
Ja obstawiam, że jednak nie masz racji. On się otrząśnie i będzie dalej "nasz".
@toyah
OdpowiedzUsuń>>On się otrząśnie i będzie dalej "nasz".<<
No więc jego (i tuskistów) obawa polega na tym, że tym razem może się nie udać.
Prawdopodobnie mają rację.
Toyah: On się otrząśnie i będzie dalej "nasz".
OdpowiedzUsuń-----
"Się otrząśnie" też dałbym w cudzysłów.
Możesz mieć rację, że za chwilę znów będzie "nasz".
Muszę tu dodać, że często używanego przez Ciebie metaforycznie i z przekąsem słówka "nasz", "nasi", ja niespecjalnie lubię. Bo podobnie jak Ty, nie bardzo się zaliczam do zbioru owych wymienianych niejednokrotnie przez Ciebie "naszych", a i nie zawsze zgadzam sie z przyporzadkowaniem poszczególnych jednostek do tego mało chwalebnego zbioru.
Nie lubię, ale przyznaję, że czasem "nasi" dobrze oddaje kształt zjawiska.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTen rodzaj żartownisiów staje się śmiertelnie poważny, gdy zaplącze się w nie swoje rejony i zostanie rozpoznany. Strach jest proporcjonalny do uczynionych podłości, nie do zagrożenia. I zawsze chodzi o strach fizyczny. Może wystarczyło, że jakaś staruszka powiedziała mu, że jest świnią i zaraz ujrzał siebie wbitego na pal. Pamiętasz, że kiedyś, kiedyś Lis też był "nasz"? Kiedy ludziom otworzyły się oczy na Wałęsę i odbyło się to sławne palenie kukły przed Belwederem, widziałam Lisa umykającego przed maszerującymi drugą stroną ulicy "olszewikami", którzy skandowali tylko: "Wstydź się Lisie!" Był śmiertelnie przerażony i to mu na zawsze zostało.
Jest też całkiem prawdopodobne, że wbrew Twoim wątpliwościom, Mazurek jest dla jakiegoś medium pożądanym kąskiem. Przecież szkło kontaktowe zdycha na całego. On tam byłby prawdziwą gwiazdą.
@Marylka
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie bardzo. Nie wiem czy zauważyłaś, ale on się w ogóle nie nadaje, by go stawiać przed kamerą. Nie wiem, co to jest, ale on tego czegoś zwyczajnie nie ma. Kiedyś nawet coś tam z nim próbowali robić, ale wszystko szlag trafił.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJa go nigdy nie widziałam przed kamerą. Ale ludzie się bardzo szybko tego uczą. Chyba że on w obecności kamery nie jest w stanie wykrzesać z siebie nawet tego he-he, albo "proszę pana", albo znaczących chwil ciszy, które zawsze zastępowały każdą pustkę w głowie prowadzących ten program i tak się podobały fanom.
No ale bardziej myślę o tym fizycznym strachu przed żywym człowiekiem. Jak strasznie bał się ludzi Boy. Przykłady można mnożyć.
Przepraszam najmocniej, a kto to jest Robert Mazurek? Ja się pytam, bo ja nie wiem.
OdpowiedzUsuńI czy naprawdę warto temu indywiduum (sądząc z tego co piszesz) poświęcać ten tekst.
Chociaż puenta dobra - więc myślę, że warto. Moim zdaniem artykuł tego osobnika ma związek z zachowaniem Tuska w sejmie.
@karakuli
OdpowiedzUsuń"artykuł tego osobnika ma związek z zachowaniem Tuska w sejmie"
Jak 2+2=4
@karakuli
OdpowiedzUsuńJeden z bardziej znanych polskich dziennikarzy. Pewnie o nim nie słyszałeś, bo nie występuje w telewizji.
Tak czy siak - ciekawe.
OdpowiedzUsuńCzy to nie ma czasem związku z tym, o czym w serwisie Frondy pisze Jachowicz? - cyt.: „Polskie media są w szoku. Wydane w tym tygodniu rozporządzenia Unii Europejskiej, postawiły przed mediami niezwykle wysokie wymagania. Żądają one od dziennikarzy przestrzegania podstawowych zasad. Na pierwszym miejscu unijne przepisy wymieniają rzetelność. Każde uchybienie ma być surowo karane, włącznie do odebrania licencji dziennikarzowi, który dopuścił się nie do końca sprawdzonej, nieprecyzyjnej informacji, powstałej w wyniku braku staranności. [...] Doszło do mnie, że z nowych Unijnych rozwiązań najbardziej cieszy się niedawno powstała organizacja branżowa, Towarzystwo Dziennikarskie. Ich zdaniem, Unijne normy zlikwidują przesycone patologiami media prawicowe.” Przeczytałem oryginalny tekst Mazurka i zabrzmiał jak głos pracownika firmy, w której kadrowa w kserokopiarce zapomniała listę propozycji do zwolnień grupowych.
OdpowiedzUsuńNa marginesie - również na stronach Frondy przeczytałem, że Radwańskiej nie przeszkadzało towarzystwo zebrane przed Pałacem Prezydenckim.
@2,718
OdpowiedzUsuńMnie akurat bardzo bawi to jak Radwańskie pięknie grają z tą bandą łotrów. One idą na tę demonstrację, od razu któryś z nich do nich pędzi zapytać o to co one sądzą na temat Smoleńska, one mu oczywiście mówią, że ich polityka nie interesuje, a później przy kolejnej okazji, znów idą i dają świadectwo. Kolejny bałwan pyta o tę stronę internetową, na co ona mu znów: "To nie ja. To tata." A ci durnie aż robią pod siebie ze strachu, że jak zaczną drążyć, to ona powie coś, czego mówić nie wolno. Piękne. Naprawdę.
@Toyah
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że w tym newsie dostrzegłem to po raz pierwszy ale spodobało mi się bardzo. Szczególnie jeśli one obie robią to notorycznie.
@2,718
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak to robią. Notorycznie. Najpierw idą na którąś z kolejnych demonstracji, a później mówią, że one się w ogóle nie interesują polityką. A ponieważ ci durnie boją się zapytać, wszystko się powtarza.