Pisałem tu niedawno o Lechu Wałęsie akurat nie dlatego, że uważam go za postać wartą stałej dyskusji – choć przyznaję z prawdziwym bólem, że tak właśnie uważam – ale dlatego, by pokazać, właśnie na przykładzie Lecha Wałęsy, do jakiego stanu doszła polska debata. Oczywiście wiemy wszyscy, że przez to, iż Lech Wałęsa był przez całe lata 80 nominalnym przywódcą polskiej tak zwanej „rewolucji”, później został tym nieszczęsnym prezydentem, a dziś jest wciąż jednym z najbardziej znanych Polaków na świecie, nie jest łatwo go nagle zacząć traktować tak, jak on dziś w sposób aż nadto oczywisty zasługuje. A więc z lekceważeniem podobnym do tego, jakie przysługuje jakiemuś, powiedzmy, nocnemu stróżowi z punktu sprzedaży telefonów komórkowych. To co jednak zaskakuje nawet jak na nasze polskie standardy, które przyzwyczaiły nas przecież już niemal do najgorszych ekscesów, to fakt, że Lech Wałęsa wciąż przez znaczną część społeczeństwa traktowany jak autorytet. I to wcale nie w ramach owej tak strasznie perwersyjnej walki politycznej, ale szczerze. Prawdziwe. Z całego serca.
No bo spójrzmy na to raz jeszcze. Pojawia się Lech Wałęsa – ten Lech Wałęsa – ze swoim blogiem i z tym wszystkim, co on tam niemal codziennie pisze, a opinia publiczna swoim jak najbardziej oficjalnym głosem komentuje to z pełną powagą i nawet się przy tym nie zająknie. Nawet się nie zarumieni. Nie mówiąc już o tym, że nikt nie przyjdzie i nie zawoła, że dość już tego. Że tego człowieka i jego gadkę trzeba koniecznie gdzieś schować, bo ona nas, nawet jeśli nikt tego głośno nie mówi, zwyczajnie kompromituje i ustawia – jako kraj i jako naród – w pozycji, tym razem już naprawdę, chorego człowieka Europy. I nie tylko Europy.
Ktoś powie, że mówiąc o tej kompromitacji, wpadam w ton bardzo charakterystyczny dla tych wszystkich mędrków, którzy kiedy myślą o Polsce, nie mają w głowie nic innego jak tylko to, by o nas dobrze mówili na świecie. Otóż nie. Ja nie mam tu na myśli czegoś tak abstrakcyjnego jak zagraniczna opinia publiczna, ale zwykłe interesy. Ja świetnie wiem, że to co zrobił, czy powiedział Jaroslaw Kaczyński czy Donald Tusk nie obchodzi zwykłego Francuza, czy Szweda, zwłaszcza że oni akurat mają swoich własnych głupków w nadmiarze. Ów symboliczny Francuz czy Szwed mają ma nas głęboko w nosie. I to na każdym poziomie – od Smoleńska do Torunia. Oni nawet nie wiedzą, czy Lech Wałęsa wciąż jeszcze żyje, czy już dawno umarł. Co innego natomiast ci, którzy zajmują się globalnymi interesami. O tych możemy być spokojni. Dla nich żaden kolejny wybryk Wałęsy i nasza na niego reakcja nie pozostaną niezauważone. I tego akurat co oni sobie pomyślą o państwie i narodzie dla których ktoś taki jak Wałęsa pozostaje bohaterem, nikt im nie odbierze. I nie ma takiej siły, która by ich zmusiła do tego by, kiedy nas trzeba będzie trochę porozstawiać po kątach, oddzielać jedno od drugiego.
I ja naturalnie wiem, że nasza reputacja wcale nie najbardziej wisi na Lechu Wałęsie. Że gdyby to tylko chodziło o niego, zawsze można by było powiedziec, że my mamy do niego taki nasz polski sentyment i traktujemy go trochę jak ulubioną maskotkę, która wprawdzie jest już mocno zużyta i gdzieniegdzie nawet pokryta jakimś trudnym do określenia paskudztwem, ale jakoś się do niej przyzwyczailiśmy i głupio wyrzucić. Ja wiem, że o naszej pozycji w świecie interesów, wobec tego wszystkiego co na co dzień wyprawia rząd Donalda Tuska, czy prezydent Komorowski z panią Dziadzią, taki Wałęsa to naprawdę peryferie. Jednak wydaje mi się, że z rządami, i w ogóle władzą, jest trochę inaczej. Jest jakaś dość naturalna skłonność do patrzenia na narody nie w oparciu o to, kogo one sobie wybrały do reprezentowania ich na poziomie władzy, ale kogo biorą jako swoich patronów. A tu – jakkolwiek byśmy się tego nie wypierali – mamy przede wszystkim tego Wałęsę, Bartoszewskiego, Owsiaka, Wojewódzkiego, Palikota, Kutza… a więc typy, łagodnie mówiąc, albo ledwo przytomne, albo po prostu psychopatyczne.
Weźmy tego Kutza. Niedawno, dzięki blogerowi Libickiemu, trafiłem na jego wywiad dla Onetu. Libicki akurat – no ale czego można się spodziewać po Libickim – zwraca w wypowiedzi Kutza uwagę na coś, co pozostaje bez jakiegokolwiek znaczenia, a mianowicie na to, że Kutz smarka na Kościół i w ogóle na religię jako taką. Nie on pierwszy, nie ostatni, no i przede wszystkim wcale nie jest w tym najlepszy. Na mnie akurat zrobiło wrażenie coś innego. Otóż, jak wiemy, Kazimierz Kutz jest staruszkiem mocno już posuniętym w latach, i co gorsza, on nawet nie ma tego co wspomniany wcześniej Bartoszewski, a więc owego pozornego choćby wigoru. Każdy kto miał ostatnio okazję oglądać Kutza w akcji wie, że on doszedł do takiego miejsca, że gdyby go choć lekko puknąć, to prawdopodobnie palec by nam wpadł do środka. A to przecież tylko jeśli idzie o jego stan fizyczny. Psychicznie bowiem jest jeszcze gorzej. Kutz najzwyczajniej w świecie już nawet nie jest w stanie normalnie wyrażać myśli. To co on robi, to czysta, starcza demencja. I ciekawe w tym jest tylko to – ale może i aż to – że jedyną myśl, jaką jeszcze się z tego jego mamrotania da odczytać, to jakieś uwagi o seksie i prawie do tak zwanej „godnej śmierci”. On – zachowując ów stan niemal pełnej utraty przytomności – wciąż coś mówi o kopulacji i o tym, że kiedy on tylko poczuje, że już dłużej nie może, odbierze sobie życie. Posłuchajmy fragmentu wspomnianej rozmowy:
„PO była starą ciotką, której już nikt nie chciał pier... i samej jej się już nie chciało pier... Teraz ta ciotka się obudziła i dostała wigoru. Skończył się ping-pong z Kaczyńskim i jazda na jałowym biegu. Skończył się podział na Polskę Kaczyńskiego i Tuska. Dzisiaj Tusk może współpracować z Palikotem i mają dużo do zrobienia.[Początek kadencji Donalda Tuska robił wrażenie, jakby władza] była w ręku ciotki w przededniu klimakterium. Cały czas wujek Jarosław dobijał się do niewłaściwych drzwi i hałasował, więc można było rządzić nie wyjmując rąk ze spodni”.
Onet oczywiście wszystko należycie wykropkował, natomiast każdy kto wie, co słychać w głowie Kazimierza Kutza wie, że on prawdopodobnie sobie nie folgował. Bo to jest właśnie taki pan. I tak to właśnie w jego wypadku wygląda. Ale popatrzmy dalej:
„Nie chciałbym być ciężarem dla innych. Moim świętym prawem jest decydowanie, kiedy chcę odejść. Trzymanie na siłę ludzi przy życiu jest niegodne. […] Bóg dał nam wolną wolę i prawo do zachowania godności. Eutanazja nie jest samobójstwem, ale prawem do decydowania o odejściu. Ja pewnego dnia sam nieproszony będę chciał powiedzieć: ‘Panie Boże, odchodzę’. Śmierć to sprawa godności. Tak jak życie. Nie odbierajmy ludziom godności do dobrej śmierci. […] Tak mnie matka wychowała. Nie można być obciążeniem dla dzieci, ale i nie można żebrać od dzieci pomocy. Tak trzeba żyć, żeby dzieciom do końca pomagać, ale nie chcieć od nich niczego. Ja swoim dzieciom nie zamierzam sobą zawracać głowy.[…] Zasnę na zawsze. Są różne środki. Nie będę się wieszał, ani podcinał. Zostawię list dzieciom i odejdę”.
I to jest właśnie Kazimierz Kutz. Ktoś, z kim Onet przeprowadza w dwóch częściach wywiad, który następnie jest cytowany przez polskich polityków i komentatorów. Ktoś kto jest jednym z najbardziej popularnych polskich polityków, ktoś kto, jeśli tylko jego kandydatura jest wystawiona w dowolnych wyborach na Śląsku, wygrywa z wszystkimi nawet nie prowadząc odpowiedniej kampanii. Wystarczy nazwisko i reputacja. Właśnie ta reputacja. Reputacja starego, półprzytomnego piernika, szukającego czegoś po kieszeniach spodni. Oto Kazimierz Kutz – senator RP, człowiek, którego przy byle okazji o wypowiedź proszą najważniejsze polskie media, a prosząc o tę wypowiedź nawet nie mają na myśli sprowokowania jakiegoś skandalu, lecz zwyczajnie, zasięgnięcie opinii u kogoś, kto jest niewątpliwym autorytetem dla wielu.
Proszę zwrócić uwagę, o czym Onet rozmawia z Kutzem. Nie o sytuacji politycznej na linii Platforma Obywatelska – Prawo i Sprawiedliwość. W końcu Kutz tak naprawdę politykiem nawet nie jest. On to sam zastrzega. On jest artystą i filozofem, który przyszedł do polityki, by dawać świadectwo wartościom. A więc rozmowa z nim nie służy wyciąganiu od niego deklaracji politycznych, lecz jest wyłącznie pretekstem, by dać mu coś powiedzieć na temat Boga, życia, śmierci, no i oczywiście seksu. Czemu tak? No bo wiadomo, o polityce – a więc o czymś brudnym i nieciekawym – można rozmawiać z jakimś Kaczyńskim, ministrem Kwiatkowskim, czy choćby i Aleksandrem Kwaśniewskim. Z ludźmi takimi jak Władysław Bartoszewski, Maria Czubaszek, Jolanta Kwaśniewska, Zbigniew Hołdys, czy właśnie Kazimierz Kutz rozmawia się o tematach uniwersalnych. Bo to oni są na tyle autorytetami, by obywatelowi wyjaśnić wszystko to, co go gryzie, kiedy już wróci do domu z pracy, zje obiad i chce się pozastanawiać nad życiem. A mój problem polega na tym, że mam bardzo poważną obawę, że to właśnie obywatel sobie takich lektorów wybrał. I to właśnie o obywatelu świadczy jak najgorzej. I to właśnie jak najgorzej świadczy o miejscu, które obywatel zamieszkuje.
Dlatego właśnie słucham tego Wałęsy, czytam rozmowę z Kutzem, wiem, że prawdopodobnie już niedługo w telewizji pokaże się wspomniany Bartoszewski, czy Andrzej Olechowski, i już nie będzie miało zupełnie znaczenia, co wyprawia Tusk z Pawlakiem w sprawie emerytur, i co powiedział Bronisław Komorowski na temat Powstań Śląskich. Bo wszyscy, jak wiemy, polityki nienawidzimy. My tak naprawdę szanujemy tylko swoje autorytety. Kiedyś był to Jan Paweł II. Dziś, kiedy Go nie ma, pozostał nam już tylko Wałęsa, Bartoszewski, Owsiak, a jak ktoś lubi więcej i bardziej, to też może być i Kutz. On też. Do czasu przynajmniej jak już nie uzna, że nie chce być dla nas dłużej ciężarem. I da nam przykład, jak należy wstać i wyjść.
Serdecznie proszę wszystkich, którzy lubią czytać te teksty i mają z nich jakąś satysfakcję, o finansowe wspieranie tego bloga. Również zachęcam do kupowania książki. Niedługo Wielkanoc, a więc prezent będzie jak znalazł.
A mój problem polega na tym, że mam bardzo poważną obawę, że to właśnie obywatel sobie takich lektorów wybrał. I to właśnie o obywatelu świadczy jak najgorzej. I to właśnie jak najgorzej świadczy o miejscu, które obywatel zamieszkuje.
OdpowiedzUsuńI to jest właśnie także mój problem. Pisałeś jak ważne jest to poczucie wspólnoty, jak ważne jest by mówić my, Polacy. No i jak tu czuć wspólnotę z całą tą bandą konsumentów, z tymi co, jak piszesz, tak zwyczajnie szczerze wciąż uważają Wałęsę czy Bartoszewskiego za autorytet.
Jest taka teoria o dwóch Polskach. Ja się bardzo często czuje jakbym żył obok jakichś obcych. Wiecie, ze ja znam ludzi, którzy bez najmniejszych wątpliwości wierzą w medialne wyjaśnienia Katastrofy Smolenskiej. Oni w nie wierzą całkowicie bezinteresownie. Są jak najnaturalniej przekonani, że Lech Kaczyński wrzasnął "ląduj dziadu!". Wrzasnął to ustami pijanego gen. Blasika. Oni w to wierzą. Oni wcale nie kochają Tuska ale teraz to przynajmniej nie ma tej wiecznej podejrzliwosci, tego weszenia wszędzie afer, tych polowań na czarownice.
Więc mam problem z poczuciem wspólnoty narodowej. Pomaga mi ta teoria o dwóch Polskach, chociaż, o paradoksie, wcale nie jestem jej entuzjastą. Bo przecież do "naszych" też nam niezbyt blisko...
@Toyah
OdpowiedzUsuńCi od globalnych interesów nie uważają nas chyba za głupszych niż inni. Czy inne narody wybierają sobie lepsze autorytety, nie mówiąc już o przywódcach? My tylko dobiliśmy do reszty świata.a
@Kozik
OdpowiedzUsuńPowiem że smutkiem, że ostatnio tych Polsk jest jakby jest więcej. Naprawdę ze smutkiem.
@Marylka
OdpowiedzUsuńMnie nie bardzo chodzi o to, że za tym stoi głupota. Tu nie głupota jest problemem. Zresztą chyba napisałem. że oni głupich mają u siebie na pęczki. Ten wstyd wynika z czegoś innego. To chyba bardziej jest brak honoru. A może jeszcze coś?
Widziałem kiedyś na murze napis "pustka i nic świętego", 15 lat temu to było. O święta naiwności, jeszcze wiele przed nami.
OdpowiedzUsuńJa myślę, Toyahu, że to jest właśnie najsmutniejsze. I tu bym upatrywał przyczyn klęski.
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńHonoru też niewiele widzę na świecie. A tam gdzie jest, jest bezlitośnie tępiony. Beznadzieja.
@Przemko
OdpowiedzUsuńOd tamtego czasu napisy na murach też jakby się skiepściły.
@Kozik
OdpowiedzUsuńNo wiesz, to może iść w dwie strony. Jako przyczyna albo jako wynik. Ja bym się skłaniał do wyniku.
@Marylka
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, to że nas traktują jak szmaty,musi mieć jakiś powód. Ja uważam że to przez ten brak honoru, czy tego czegoś bardziej jednak w tę stronę. Może to chodzi o to, że gdy oni byli przez tyle lat głupi, bezbożni i lekkomyślni, zdążyli sobie znaleźć coś w zamian, co im pozwalało zachować szacunek. Myśmy natomiast zawsze na tym się trzymali - na wierze w Boga i miłość do Ojczyzny, i teraz gdy tego nie ma, pozostało się łajdaczyć.
Tekstu nie będę komentował, bo się zwyczajnie brzydzę i boję, że mi palec wpadnie tam do środka. Wyjątkowo sugestywna wizja.
OdpowiedzUsuńNo dobra, żartowałem, skomentuję. Ześwirowanych dziadów zawsze było pod dostatkiem, problem jest taki, że ci obleśni starcy, oraz młodsi, równie pokręceni dziwacy lansowani są na autorytety, idoli i bohaterów.
OdpowiedzUsuńLata urabiania Polaków przez GW i pokrewne media spowodowały prawdziwe spustoszenie w umysłach ludzi. Wyciąga się takich świrów i frustratów, na poważnie przedstawia jako elitę, a ludzie to kupują. Biorą Kutza za artystę i filozofa, Bartoszewskiego za dyplomatę, Niesiołowskiego za polityka, Hołdysa za muzyka, a Leszczyńskiego za dziennikarza. Całkiem rozsądni w innych sprawach ludzie naprawdę w to wierzą. Dlaczego nam to wciskają, jest raczej oczywiste, chcą nas ogłupić i upokorzyć, trudniej odpowiedzieć, dlaczego to działa. Zbiorowa hipnoza? Opętanie? A może profesjonalnie stosowane metody inżynierii społecznej? Pewnie wszystko na raz. Trudniej odpowiedzieć na pytanie, jak z tym walczyć. Gandhi powiedział kiedyś, że wystarczy, jeśli każdy nauczy jedną osobę. To działa na pewno. Niektórzy, jak Autor tego bloga, mogą nauczyć więcej niż jedną, ale każdy powinien pamiętać, żeby wyrobić w tej sprawie minimum. Bo oni w gruncie rzeczy są słabi i cholernie się boją. To właśnie łączy ich wszystkich, strach. Warto o tym pamiętać.
@redpill
OdpowiedzUsuńTeż mi się spodobało z tym palcem. To jest trochę jak w tym dowcipie o dwóch kościotrupach przy barze, jak zamawiają "flaszkę i szmatę do podłogi".
A Gandhi? Jasna sprawa. Nic prostszego.
Można rzec – biorąc pod uwagę pański tekst – że Polska jest taką, jakie Jej autorytety. A ponieważ te są tego rodzaju, że „gdyby choć lekko puknąć, to prawdopodobnie palec by nam wpadł do środka”, trudno się dziwić obrzydzeniu tych, którzy „zajmują się globalnymi interesami”, oraz temu, że – w efekcie – traktują nas jak szmaty. Z ich punktu widzenia, akceptowanie przez Polaków osobników wymienionych w pańskiej notce, jest świadectwem tego (a jest to świadectwo jedno z wielu), że na Polsce nam nie zależy, a duma z naszej Ojczyzny jest dla nas kompletną abstrakcją. Piszę: „nam”, „nas” – ponieważ obawiam się, że koncepcja, jakoby istniały dwie Polski (aczkolwiek dla „prawdziwych patriotów” kusząca), jest całkowicie pozbawiona znaczenia i chyba też nieprawdziwa.
OdpowiedzUsuńNieprawdziwa, bo poczynania „bandy konsumentów” i innych „obcych”, którzy obok nas żyją, bardzo nas bolą i bardzo się z ich powodu wstydzimy – a przecież nie powinno nas boleć i wstyd jest nie na miejscu, jeśli są oni częścią tej „innej” Polski.
Koncepcja ta jest też pozbawiona znaczenia (tzn. nie jest ważna), ponieważ ci, którzy należą do Polski „właściwej”, nie potrafią w sposób trwały zdominować tej „niewłaściwej”. I nie chodzi tutaj tylko o zwycięstwo w wyborach, lecz przede wszystkim o to, co w wymiarze kulturowym określa się mianem „rządu dusz”. O tym właśnie Pan pisze: z punktu widzenia „zajmujących się globalnymi interesami” nie jest najważniejsze, kto w tej chwili w Polsce rządzi, lecz to, kto sprawuje rząd dusz. A ponieważ rząd dusz może w tej chwili sprawować w Polsce nawet koń, to i Polaków jak konie (głupie bydlęta, zdatne do ciężkiej roboty) się traktuje.
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńKwestia tych "Polsk" to bardzo ciekawa rzecz. Pewnie, jeśli popatrzymy na to z perspektywy Katastrofy Smolenskiej, mamy w istocie dwa tylko obozy. Niestety, biorąc pod uwagę fakt, że po załatwieniu tego problemu, wszystko się zacznie od nowa, uważam że już dziś jakiekolwiek kompromisy to strata czasu.
Nasze społeczeństwo jest, jak każde, zróżnicowane. Jest wiele milionów ludzi, którzy mają poglądy podobne do tych, które tu w większości podzielamy. To ogromny kapitał naszego kraju – dzięki niemu PiS tak długo przetrwał w stosunkowo dobrej formie mimo całego dożynania watah. Jest też środowisko przeciwne – dla nich oczywiście komedianci jak Wałęsa, Kutz czy Bartoszewski nie są żadnymi autorytetami. Ale popierają ich w ciemno i robią to na zimno, dla zysków politycznych, a dalej jak najbardziej materialnych. Pozostaje największa część – ci, którzy dali się zmanipulować, ci którzy przeważają szalę w wyborach i na zasadzie odruchu Pawłowa powtarzają, że „każdy, byle nie Kaczyński” oraz cała milcząca większość, która nawet jeśli nie chodzi na wybory, to tworzy tę spolegliwą masę, która pozwala pewnie trzymać się obecnej władzy. Jak każdy, zastanawiam się i analizuję – skąd to „opętanie” i jak z tym walczyć. Podzielę się kilkoma roboczymi wnioskami.
OdpowiedzUsuńMyślę, że nasz naród – choć biologicznie zrujnowany przez ludobójstwo ukierunkowane na elity przeprowadzone przez Niemców, Rosjan i tutejszych komunistów – nie jest jeszcze narodem ogłupionym do reszty i przegranym. Powstrzymuję się przed określaniem naszego narodu jako narodu bezrozumnych konsumentów, bez honoru, opętanego przez wyrachowanych kłamców typu Wojewódzki, Lis, Tusk itd. Główną przyczyną naszego stanu jest zdrada elit (lub po prostu ich brak i uzupełnienie na zasadzie selekcji negatywnej przez to, co mamy dziś) oraz totalne kłamstwo medialne – stworzony wielkimi środkami Matrix. Wiadomo, że nie chodzi tu o zwykłe kłamstwo, a o działania podprogowe, zaawansowane psychomanipulacje, to jest supernowoczesne kłamstwo XXI wieku. I tak wprowadzono do umysłów większości Polaków Orwellowską zasadę dwójmyślenia. Tyle że nie przy użyciu przemocy fizycznej a za pomocą odpowiednio ukierunkowanych bodźców. Weźmy przykład Wałęsy. Przecież ledwie kilkanaście lat temu był on tematem nie kończących się dowcipów, właśnie z powodu jego durnoty, buractwa, chamstwa i arogancji. Te cechy zresztą klasycznie bez pudła wykorzystał sztab Kwaśniewskiego m.in. w słynnej debacie w 1995. Jak to się stało, że dziś dla tych samych Polaków ten sam Wałęsa jest autorytetem? Otóż poruszono w nich – ich najczulszą jak sądzę strunę – głębokie kompleksy i pragnienie udowodnienia wszystkim na około, że jesteśmy inteligentni, wykształceni, oczytani, nowocześni (czyli europejscy, cokolwiek to znaczy), znamy angielski a jeśli nie, to przynajmniej znajomość angielskiego darzymy najwyższym podziwem. I wmówiono Polakom, że ten dowód, niejako licencję inteligenta, dostaną bardzo tanio – wystarczy wyrzec się patriotyzmu, potępić jednych, pochwalić drugich – i już. Nie trzeba nawet się dokształcać czy uczyć tego angielskiego.
[cdn]
To dwójmyślenie weszło nam w krew. Wałęsa jest idiotą i autorytetem-symbolem w jednym. Babci trzeba zabrać dowód, bo nie będą stare dziady za nas decydować o naszej przyszłości, ale Bartoszewski jest wyjątkiem i wara od jego dowodu! Wałęsa, Kwaśniewski i Kaczyński mają taki sam wzrost, ale Wałęsa jest ok, Kwaśniewski jest przystojny, a Kaczyński to obrzydliwy karzeł. Weźmy ten angielski – Tusk publicznie przed całą Polską kompromitująco wypowiedział jakieś zdanie niczym z kursu dla początkujących – i oto podziw ogarnął społeczeństwo. Popisy Kwaśniewskiego czy Olejniczaka w angielskim są raczej ukrywane, ale kto chce może poszperać w internecie. Jednak Kwaśniewski jest ceniony nieomal jako poliglota, a Olejniczak jako tzw. młode zdolne pokolenie. Ale niechby Kaczyński nawet nauczył się i publicznie użył angielskiego – ależ by naród miał ubaw (w celu należytego demonstrowania rozbawienia nawet po kryjomu wyuczyłby się regułek, których nieznajomość należałoby Kaczyńskiemu wykazać). I tak dalej. Moje zdanie jest takie, że to nie jest tak, że idioci typu Kutz, Wojewódzki etc. są dla nas Polaków autorytetami w całej pełni tego słowa. Dwójmyślenie pozwala pogodzić jednej i tej samej osobie prostą empiryczną wiedzę, że to idioci, a jednocześnie czuć dla nich podziw jako dla autorytetów. Tu nawiążę do poruszanej tu sprawy filmików Cejrowskiego. One nic by nie dały. To znaczy naród uśmiałby się i ubawił setnie, złapałby doskonale wszystkie aluzje do Tuska i do PO jako niby kontynuatorów PRL. Po czym poszedłby zagłosować właśnie na PO, bo wiadomo – „byle nie Kaczyński”.
OdpowiedzUsuńZasada dwójmyślenia nie jest jeszcze w naszym narodzie zakorzeniona w sposób nieodwracalny. Dlatego sądzę, że może nas spotkać jeszcze niejedno miłe rozczarowanie postawą Polaków. Trzeba tylko przetrwać najgorszy napór coraz bardziej opresyjnej władzy i propagandy. To jest próba sił. Oni we władzach wciąż zwierają szyki i zwiększają napór, bo chyba wiedzą znacznie lepiej od nas, że to nie koniec walki. Postuluję więc mniej pesymizmu i robić dalej swoje, przekonywać choćby tę jedną osobę, choćby latami – kropla drąży skałę. Nie ma też co się oszukiwać. Swoje robią oszukańcze sondaże, które za wszelką cenę nie dopuszczają do efektu lawinowo samonapędzającego się poparcia dla PiS. Prawdziwe sondaże choćby przez kilka miesięcy doprowadziłyby do całkowitej zmiany społecznego poparcia. Zmanipulowana część naszego społeczeństwa jest liczna i z pewnością widoczna, ale nie aż tak przeważająca jak to wynikałoby z wyników wyborów, które też są systematycznie fałszowane.