poniedziałek, 5 marca 2012

Niszcz faszyzm i bumelanctwo!

Nie umiem dokładnie wskazać momentu, kiedy to zapanował w naszej Polsce ten obyczaj, że w dobrym tonie stało się podkreślać, że im mniej państwa, tym lepiej. Że państwo z natury rzeczy jest bytem szkodliwym i że nawet coś takiego jak rząd, skoro już musi być, najlepiej by było, gdyby się za bardzo nie eksponował. Wydaje mi się, że ten proces zaczął się wraz z nadejściem tak zwanej „wolności”, a więc już w roku 1990, a jego głównymi animatorami byli ci wszyscy, których peerelowskie doświadczenia, do państwa jako takiego, nastroiły tak wrogo, że w efekcie uznali oni, że na wszelki wypadek, najlepiej będzie, jeśli rozwój społeczeństw pójdzie w kierunku ostatecznej likwidacji państwa.
Oczywiście, każdy z nas, ludzi jak by nie było rozumnych, wie, że ten rodzaj myślenia jest całkowicie chory, i tak naprawdę nie jest wynikiem jakiegokolwiek postępu, lecz jedynie powtarza dokładnie te same argumenty, które stały za powstaniem owego peerelu, i że to właśnie istnienie państwa, czy choćby czegoś co choćby to państwo udawało, pozwoliło nam przeżyć komunę, a więc projektu, na którego końcu mogła się znaleźć tylko Kambodża Czerwonych Khmerów, lub coś mniej lub bardziej do Kambodży podobnego. Mimo to, propagandowy nacisk, by na państwo patrzeć jak na coś co najmniej podejrzanego, przez te wszystkie lata wyłącznie się nasilał. I wielu tak bardzo się zaczęło z nim identyfikować, że ostatecznie zgodziło się tę propagandę firmować już samodzielnie.
Jak mówię, nie umiem wskazać jednego momentu, kiedy to co mamy dziś, a więc dość powszechne przekonanie, że wszystko co dobre, lub wszystko co złe, wynika wyłącznie z ludzkiego sprytu, lub gapstwa, a nie ze złej lub dobrej organizacji na poziomie systemowym, natomiast dobrze pamiętam, kiedy w obiegu publicznym pojawiła się myśl, że wręcz idealnie byłoby wtedy, gdyby przeciętny obywatel nawet nie wiedział, jak ma na nazwisko premier. Gdyby normalny człowiek znał co najwyżej nazwiska swoich lokalnych burmistrzów, prezydentów, lub najlepiej, bezpośrednio go reprezentujących radnych, natomiast ci wszyscy ministrowie zajmowaliby się swoimi sprawami i trzymali się jak najdalej od kwestii naprawdę istotnych, a więc, czy lokalna droga będzie miała położony asfalt i czy miejska komunikacja będzie ludzi punktualnie dowoziła do pracy. Otóż tego typu koncepcja pojawiła się wraz z przejęciem władzy w Polsce przez Platformę Obywatelską. Wystarczyło zaledwie parę miesięcy owego dramatycznego, i chyba w polskiej historii bezprzykładnego, zalewu niekompetencji, lenistwa, lekceważenia dla spraw publicznych, i zwykłej prywaty, by właśnie z tamtej strony zaczął płynąć ów niezwykły przekaz: tak jak jest, jest bardzo dobrze, a będzie jeszcze lepiej, gdy przeciętny człowiek ostatecznie straci zainteresowanie dla tak zwanej wysokiej polityki. Gdy przeciętny człowiek nawet nie będzie musiał wiedzieć, jak ma na nazwisko premier rządu. Bo po co mu ta wiedza? Czy coś sobie za nią kupi?
To właśnie jednocześnie z przejęciem władzy przez Platformę Obywatelską, pojawiły się te wszystkie pomysły na to, by władza przesuwała się stopniowo do regionów, a z regionów jeszcze niżej, do już najbardziej lokalnych środowisk, bo tam na dole wszyscy najlepiej wiedzą, co trzeba robić, żeby było dobrze, zwłaszcza oczywiście, gdy cały lokalny majątek przejdzie w ręce prywatne. A na końcu tego procesu, wszystko stanie się niezależne od państwa, i wtedy wreszcie ono ulegnie ostatecznej likwidacji. Nie będzie państwowej służby zdrowia, lecz prywatne, służące lokalnym społecznościom szpitale i przychodnie. Nie będzie policji państwowej, lecz zorganizowana lokalnie prywatna ochrona. Nie będzie publicznej edukacji, lecz prywatne szkoły zarządzane przez uczniów i rodziców. Nawet armia, jak trzeba będzię, zostanie zorganizowana na poziomie wyłącznie lokalnym, bo kiedy zamiast państwa, będą już tylko regiony, przestanie istnieć coś takiego jak obrona narodowa.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to wszystko co tu napisałem, to w dużym stopniu coś, co brzmi jak fikcja, która nigdy nawet nie została przez nikogo w tak konkretny sposób sformułowana. Że nawet zakładając, że ten obraz robi jakieś wrażenie, to do niego wciąż jest jeszcze bardzo daleka droga od zwykłej ludzkiej satysfakcji, że jest tak spokojnie, że nie musimy już nawet wiedzieć, jak ma na nazwisko premier rządu, a tym bardziej, ilu jest ministrów, czym się oni zajmują, i jak się tym czymś zajmują. Jednak, nawet jeśli założyć, że to wszystko stanowi pewnego rodzaju nadużycie, to nie mam zamiaru wycofywać się z tego, co napisałem. A to z tej prostej przyczyny, że mam głęboką pewność, że jakkolwiek ta droga byłaby daleka i kręta, to ona musi prowadzić właśnie do tego, co w tak dramatyczny sposób przedstawiłem. Od postulatu, by państwo było tak dyskretne, że dla przeciętnego człowieka zmieni się w jakąś abstrakcję, do czegoś co przyjęliśmy nazywać czystą komuną, nie ma innej drogi.
Myślę o tym z przerwami od wielu już lat, a szczególnie ostatnio, gdy pojawiły się pierwsze komentarze odnośnie katastrofy kolejowej w Szczekocinach, a z nimi wróciła ta stara bardzo już teoria, że cokolwiek się stało, to na samym początku tego nieszczęścia i tak musi leżeć błąd jednego człowieka. Że nawet jeśli zawinił ów mityczny system, to naszym zadaniem jest wytropić tego jednego winnego i zaapelować do pozostałych, by na przyszłość bardziej uważali i znacznie bardziej się starali. Bo przecież w ostatecznym rozrachunku, wszystko jest w naszych rękach. Czy ktoś jest w stanie temu zaprzeczyć? I kiedy słucham kolejnych wypowiedzi, czy to zwykłych ludzi, czy tych, którzy ów system formalnie już bardzo tworzą, nie mogę nie pomyśleć, że ich cel jest jeden – zrzucić winę na innych. Wszystko jedno kogo. Byle na innych. Znaleźć tego jednego lenia, pijaka, gapę – obojętne – postawić go na środku, przed całą klasą i pokazać palcem: „To on to zrobił. Nie bierzcie z niego przykładu”.
W Wikipedii znajduje się pozycja zatytułowana „Katastrofy kolejowe w Polsce”. Bardzo ciekawa to lektura. Wynika z niej, że w powojennej Polsce były dwa okresy, kiedy w pociągach ludzie ginęli częściej niż kiedykolwiek. W gierkowskim dziesięcioleciu tego typu tragedii było 11, a lata 80, to jeszcze większa ich liczba, bo aż 13. Ciekawe przy tym jest to, że końcówka Gierka i ostatnie lata PRL-u, to regularnie po dwie katastrofy rocznie. Po upadku PRL-u, sytuacja na kolei uspokoiła się do tego stopnia, że od roku 1994 do 2006, a więc przez 12 lat, miały miejsce zaledwie trzy. A później wszystko zaczęło się od nowa, najpierw powoli, kiedy to w roku 2006 w Gołaszynie zginęły cztery osoby, rok później, w Polednie, dwie, a później nastąpiło wręcz oberwanie chmury. Od owego 2007 roku właśnie, a więc od czasu gdy Platforma Obywatelska przejęła rządy, miał miejsce autentyczny wysyp tych wypadków, a więc osiem katastrof – w tym sześć śmiertelnych – w ciągu niecałych pięciu lat, z czego cztery w ciągu minionego roku. Wśród komentarzy na jakie natrafiłem przez cały wczorajszy dzień, znalazł się i taki, że to wszystko przez postęp. Że kiedyś, kiedy kolej nie była taka nowoczesna jak dziś, wszystko było zawiadywanie ręcznie, więc siłą rzeczy katastrof na kolei nie było tak dużo, a teraz, czym jest bardziej nowocześnie, tym jest oczywiście gorzej, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, i takie tam. A więc nie będę sięgał głębiej w PRL-owską przeszłość i powiem tylko, że od 1970 roku w Polsce nie było takiego roku, by miały miejsce aż cztery katastrofy, w których ginęli ludzie. Ani za Gierka, ani za Jaruzelskiego, ani za Oleksego, ani za Buzka, ani za Millera. Dopiero Donald Tusk pokazał, jak może być, kiedy państwo zajmuje się sobą, a ludzie sobą. Kiedy wolność zaczyna znaczyć to, co ma znaczyć.
No i naturalnie, na to wszystko przychodzą ci wszyscy, którzy w życiu nie przyznają, że mógł zawinić system. W końcu coś takiego jak system od kilku lat szczęśliwie nie istnieje. Bo kto niby miałby ten system budować, skoro każdy pracuje dla siebie i na siebie? W końcu nawet jeśli coś się zepsuło, to nie dlatego, ze to akurat Donald Tusk zapomniał przykręcić jakąś śrubkę, lub inną nieopatrznie odkręcił. Że kiedy on jest przy władzy, to tych niedokręconych śrubek jest więcej? No i co z tego? O czym to niby ma świadczyć? Czy to on ma nas wszystkich pilnować? On jedyne co zrobił, to powiedział ludziom, że są samodzielni, odpowiedzialni za to co robią i za co biorą pieniądze, a reszta już nie należy do niego. Przecież on nie może nad każdym z nas stać i patrzeć nam na ręce. A minister Nowak też się przecież nie rozdwoi. Cała władza jest w rękach ludu. Czyż nie o to właśnie o to chodziło? Żeby ten dróżnik, ten kolejarz, ten lokalny dyrektor lokalnej dyrekcji kolejnictwa, czy czegoś tam, nawet nie wiedział, że ktoś taki jak Donald Tusk gdzieś istnieje. A przecież, choć wiele już można, to trudno by Premier z rodziną wciąż siedział w Alpach.
Poza bardziej świadomymi nowych zadań obywatelami, głos wczoraj zabrał też sam prezydent Komorowski i jeszcze dobitniej, bo powołując się na statystyki, zakomunikował, że 99 procent wszystkich katastrof spowodowanych jest wyłącznie przez błąd człowieka. A ja sobie myślę, że to już faktycznie jest jakaś pętla, gdzie realizuje się zapowiedź starego Marksa, że wszystko się powtarza, tyle że w postaci groteski. Powinniśmy się przygotować na najgorsze, kiedy to zaczną się walić nowowybudowane domy, nowopostawione mosty, zapadną się świeżowylane autostrady, z nieba zaczną spadać samoloty, każdy mniejszy deszcz będzie zalewał całe wioski, a każda wichura niszczyła całe osiedla, i już nie będzie się mówiło, że błąd pilotów, złe materiały, czy nieuwaga dróżnika, ale zwyczajnie, że trzeba zwalczać bumelanctwo. Że bez indywidualnego wysiłku pojedynczego obywatela nie ma mowy o sukcesie całej komuny… przepraszam Unii. Że bez pracy nie ma kołaczy, jedność Partii jednością Narodu, no i, oczywiście, że kto nie pracuje ten nie je, tylko spłaca kredyty. A jak nie chce, niech zdycha. No i niech nie próbuje szukać winnych wśród tych co zostali skierowani na odcinek likwidacji państwa. Bo oni akurat pracują bardzo rzetelnie.

Jak poinformowała władza, pierwszego winnego już ujęto. Jeśli dziś dla kogoś ten tekst stanowi źródło jakiegoś pocieszenia, czy choćby skromnej satysfakcji, proszę wpłacić coś na podany tuż obok numer konta. No i zachęcam do kupowania książki. Nie ma lepszej terapii. Dziękuję.

14 komentarzy:

  1. Potwierdzam, że nawoływanie "mniej państwa" było bardzo widoczne w propagandzie PO, z którą współgrały gazety takie jak GW. Z kolei Dziennik mocno promował zbliżone pojęcie postpolityki. Wielu zwolenników liberalizmu wierzyło, że PO to partia ideowa, która ucieleśnia ich światopogląd. Znałem osoby, które z tego punktu widzenia gorliwie wspierały PO i ideę redukcji państwa (wiązali to ze zmniejszeniem podatków i zwiększeniem możliwości tzw. samorealizacji).

    Trudno było z tym dyskutować, żadne argumenty do tych ludzi nie trafiały. Jest jasne, że natura nie znosi próżni i ta postępująca degradacja naszego państwa robi miejsce na to, co przyjdzie potem. W moim przekonaniu jest to gorliwa i świadoma działalność decydentów w rządzie i ponad nim. Chciałbym tu przypomnieć słowa Gerharda Schrödera do potomków tzw. wypędzonych: "Nie drażnijcie ofiary, która sama pcha się w nasze ręce. Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy tak, że dzisiejsi administratorzy, Polacy, będą nam jeszcze wdzięczni, że zostaną Europejczykami." Tak bez strzałów podbija się kraj, mądrzej niż Hitler. Tusk i jego ludzie zlikwidują nam państwo a udręczeni Polacy z utęsknieniem powitają sprawną niemiecką (może z nazwy 'europejską') administrację...

    OdpowiedzUsuń
  2. @filozof grecki
    Skąd ten cytat? To jest autentyczne?

    OdpowiedzUsuń
  3. W mojej rodzinie mówiło się o tej wypowiedzi dość dawno, przed internetem w dzisiejszej powszechnej i obfitej formie. Kilka lat później wyszukałem ją sobie w internecie i przyjąłem, że jest to raczej fakt (autentyczny). Niestety, nie mogę tego potwierdzić za pomocą jakiegoś źródła pewnego na 100%. Wikipedia podaje asekuracyjnie, że jest to cytat fałszywy, jednak to źródło (szczególnie w polskiej wersji) jest bardzo lewicowe i politpoprawne. Google podaje ok. 10000 wyników dla tego cytatu (wypowiedź jest datowana na rok 2000, Berlin). Może inni komentatorzy o szerszej wiedzy i lepszej orientacji w temacie ode mnie będą mogli tu coś dodać?

    OdpowiedzUsuń
  4. A propos cytatu podanego przez filozofa greckiego
    wg Wikicytaty:

    Źródło: Nasza Polska, 13 września 2000, cytat fałszywy, wymyślony przez redakcję
    Ale komu można wierzyć?

    Ad rem, tak na krótko:
    dla starszych jest hasło "mniej państwa", a dla młodych "róbta co chceta". To tylko różne strony tego samego zjawiska.

    OdpowiedzUsuń
  5. No cóż, przeprowadziłem krótki research, który chyba rozwiązał sprawę. Autor artykułu w "Naszej Polsce" w ten sposób przetłumaczył dyplomatycznie wygładzoną wypowiedź Schrödera na jej faktyczną brutalną wymowę; autor zaznaczył, że jest to jego interpretacja a nie oryginalne słowa. Manipulacja pojawiła się, gdy słowa te stały się popularne jako dosłowna wypowiedź kanclerza. Warto zapoznać się z oryginalną wypowiedzią (3.09.2000, zjazd wypędzonych z Polski i Czechosłowacji w Berlinie), gdyż - jak się zdaje - autor "Naszej Polski" dobrze wyczuł ukryte intencje kanclerza:

    ...Zdajemy sobie sprawę z tego, że Pomorze, Prusy Wschodnie i Śląsk, Królewiec, Szczecin, Wrocław i Gdańsk oraz Sudety są częścią naszego dziedzictwa historycznego i kulturalnego, ale nie należą do naszego państwa. Tereny te w świetle prawa międzynarodowego są bez wątpienia terytorium państwowym Polski, Czech lub Rosji. I choć zrozumienie tego jest bolesne dla kogoś, kto jako Niemiec przyszedł na świat i wyrósł na tamtych terenach jako części ówczesnych Niemiec, to my wraz z dziećmi i wnukami wypędzonych, biorąc przykład z ducha pojednania, jaki przenikał ich rodziców, możemy dziś uroczyście potwierdzić, że Republika Federalna Niemiec nie żywi żadnych roszczeń terytorialnych wobec państw sąsiedzkich ... rozszerzenie UE otworzy dzieciom i wnukom wypędzonych możliwość osiedlenia się w ramach europejskiej swobody osiedlania się w miejscach, z których pochodzą ich rodzice i dziadkowie i angażowania się w tamtejsze życie polityczne i społeczne...

    OdpowiedzUsuń
  6. @filozof grecki
    Obawiam się, że część z nich robi to specjalnie. Żeby nas wpuszczać na tego typu miny. Trzeba uważać.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Gracjan
    Jest dużo takich haseł. I to znacznie bardziej cwanych. Moje ulubione to "Róbmy swoje" Młynarskiego.

    OdpowiedzUsuń
  8. @toyah

    Czyba znalazłem coś o Systemie, o jego genezie, ale przyznaję, że jestem za młody, aby to samemu ocenić. Cytuję Zbigniewa Flisa:

    "Widziałem tylko niszczącą działalność KOR-u dla Polski i wiedziałem, że trzeba ich trzymać najdalej jak to możliwe od Śląska"


    Link tu:
    http://czerwonykiel.blogspot.com/2012_03_01_archive.html
    oraz tutaj:
    http://lustracja.net/index.php/ciekawe-publikacje/164-michnik-my-wezmiemy-wladze-a-wy-polacy-pojdziecie-z-torbami

    Zbigniew Flis wspomina m. in. Jarosława Sienkiewicza, i ich wspólną wizytę w Instytucie Narodowościowym w Warszawie. Wyglądają mi te wspomnienia na rzetelnie przekazane, ale jak już powiedziałem - za młodym, abym się twardo o ich prawdziwości wypowiadał. Natomiast wiem, kto z KOR-u jeszcze ciągle trzęsie polityką, i nie jestem tą trzęsiączką zbudowany.

    OdpowiedzUsuń
  9. @YBK
    Jak idzie o Michnika, Geremka i całe to towarzystwo, sprawa jest jasna od dawna. Natomiast Sienkiewicz, podobnie jak Wałęsa w Gdańsku i Jurczyk w Szczecinie, dowodził strajkiem w Jastrzębiu, więc na niego i jego kolegów wolałbym uważać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pan Komorowski, jak zwykle, opowiada komunały i talmudyczne filozofie. Oczywiście, skoro na przykład zawodzi urządzenie i powoduje katastrofę, to też jest winny człowiek, bo ktoś to źle zamontował, albo źle wyprodukował... Kiedy dochodzi do wypadku podczas burzy, sztormu, powodzi, to również człowiek, bo przecież ktoś powinien ostrzec, zabronić... To takie rabiniczne filozofie, chyba wpływ żony na prezydenta staje się z wiekiem coraz mocniejszy?

    OdpowiedzUsuń
  11. @Muni
    Też sobie to pomyślałem. I dlatego tak bardzo starałem się podkreślić potrzebę złapania tego jednego winnego. Byleby na jak najbliższym szczeblu. Bo grzebanie zbyt wysoko budzi podejrzenia o wykorzystywanie tragedii do celów politycznych.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak to się robi na antypodach:
    http://maczetaockhama.blogspot.com/2012/03/o-dwoch-katastrofach-czyli-chopcy-w.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  13. @TKJ
    Rzeczywiście bardzo ciekawe. Nie rozumiem jedynie, dlaczego podałeś taki przykład: "Przekładając to na polskie realia- wyobraźmy sobie sąd wydający taki zakaz dla np. Jana Kulczyka, czy Ryszarda Krauze i JEDNOCZEŚNIE, w tym samym postanowieniu, dla ministra transportu w urzędującym rządzie Jarosława Kaczyńskiego."? To akurat mogę sobie bez trudu wyobrazić. Nawet było podobne wydarzenie i wiadomo, czym się to skończyło. A jeśli porownywac etapy, to jesteśmy już parę lat po rządach Jarosława Kaczyńskiego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...