czwartek, 8 marca 2012

Bardzo lekki felieton na Dzień Kobiet

Może niektórzy, ci starsi z nas, pamiętają, jak kiedyś, jeszcze w okresie prawdziwego – a nie tego owsiakowego ersatzu – Woodstocku, święciła tryumfy piosenka zespołu Ten Years After zatytułowana „Going Home”. I stało się któregoś dnia tak, że jeden z radiowych prezenterów – mógł to być Marek Niedźwiecki, albo któryś z jego ówczesnych kolegów – zapowiedział tę piosenkę w następujący sposób: „A teraz Ten Years After i słynny ‘Ruszający się dom’”.
Ja oczywiście mogę brać pod uwagę, że to był żart. W tym wypadku bardzo dobry. Jednak, uwzględniając to co wówczas się działo na poziomie tytułów piosenek i tego, jak one były w „Trójce” standardowo tłumaczone, obawiam się, że niekoniecznie. Że ten ktoś autentycznie pomyślał, że „Going Home” powinno zostać przetłumaczone, jako „Ruszający się dom”, no i powiedział co powiedział. Ponieważ wiem, że są tu osoby, które języka nie znają, albo znają go słabo, wyjaśnię o co chodzi. Otóż, to co dość powszechnie znane jest jako doczepiony do czasownika przyrostek „-ing”, pozwala nam uzyskać dwie, a może nawet i trzy, formy gramatyczne. Pierwsza, to tzw. imiesłów czynny, druga, to, znów tak zwane, gerundium, no i ewentualnie coś, co można by było nazwać imiesłowem przymiotnikowym. A zatem, jak idzie o wspomniane „going home”, można by je było przetłumaczyć na trzy sposoby, jako mianowicie „idąc do domu”, ewentualnie „droga do domu”, i wreszcie ów kompletnie niedorzeczny „ruszający się dom”.
Problem tego „-ing” pojawił się na tym blogu raz, zupełnie przypadkiem, trochę z powodu pewnego mojego kaprysu, a trochę przez to, że wokół zawsze się kreci pełno mądrali, którym się wydaje, że zjedli wszystkie rozumy, i muszą się tym swoim odkryciem wszędzie i wciąż chwalić. Poszło o to, że ja w pewnym momencie, przy jakiejś zapewne kompletnie nie związanej z tematem okazji, wspomniałem coś o gatunku rozrywkowym, po angielsku zwanym „stand up comedy”, ale przyszło mi do głowy określić go nie przy pomocy formy „stand up”, lecz formy gerundialnej „standing up”. Czemu? Bo tak. Zwyczajnie. Tak mi się spodobało. I na to zjawił się sam mistrz profesor Sadurski i mnie wyśmiał, że ze mnie jest dupa, a nie anglista, bo każdy wie, że „standing up comedy” to znaczy „wstająca komedia”, co – powinienem wiedzieć – nie ma sensu. Odpowiedziałem Sadurskiemu, że się myli, i na tym się wszystko w tym temacie skończyło.
Dziś przypomniałem sobie o tym komediancie, o tych komediantach, i o wielkim Ten Years After, przy okazji zdarzenia, wbrew pozorom, zupełnie odległego i bez jakichkolwiek związków i podobieństw do tego, o czym tu piszę. Ale znów muszę zrobić pewien wstęp. Otóż moje dzieci mają kompletnego fioła na punkcie współczesnego popu – o którym oczywiście, one nie mówią „pop”, lecz „rock” – muzycznych festiwali i takich tam. W związku z tym swoim fiołem, one wciąż słuchają jakichś współczesnych, mnie osobiście kompletnie nieznanych, artystów, a przez to, że i ja sam słucham dużo muzyki, a z moimi dziećmi staram się utrzymywać stały, nie tylko wzrokowy, kontakt, one co chwilę do mnie przychodzą i zachęcają mnie, bym sobie posłuchał czegoś „absolutnie fantastycznego”. Czegoś tym razem „najlepszego”. No i robią to, mimo że z samego doświadczenia powinny wiedzieć, że ja się tym czymś nawet nie zainteresuję. Że to coś nawet nie to, że mi się nie spodoba, ale zwyczajnie spłynie po mnie jak po kaczce. Że to coś będzie dla mnie zaledwie jeszcze jedną piosenką, jeszcze jednego artysty, ani lepszą, ani gorszą od tego, co słyszałem poprzednio. Bo tak to już jakoś jest, że tego wszystkiego zrobiło się ostatnio tak okropnie dużo, i to wszystko jest tak okropnie wtórne i przy tym takie samo, że, gdyby nie fakt, że któremuś z moich dzieci się to nagle spodobało, ja bym tego czegoś nawet nie zauważył. Mam wrażenie, że z jakiegoś nie do końca przez mnie zbadanego powodu, współczesny rynek muzyki popularnej osiągnął poziom, gdzie każdy kolejny klip z piosenką jest lepszy od tej piosenki. To akurat muszę przyznać. Pojawia się jakiś kompletny debiutant, wyciągnięty z tego śmietniska o nazwie „współczesna scena pop”, jak królik z kapelusza, prezentuje coś co nie jest ani ciekawie zaśpiewane, ani nie ma oryginalnej melodii, natomiast od razu widać, że udało mu się znaleźć kogoś, kto mu do tej piosenki nakręcił naprawdę interesujący, czasem wręcz fascynujący klip. A więc sytuacja zrobiła się całkowicie odwrotna w stosunku do tego, co mieliśmy kiedyś. Klipy w moich czasach były raz lepsze, raz gorsze, ale te lepsze niemal nigdy nie były lepsze od piosenki, którą miały promować. Weźmy „Losing My Religion” REM. Oni do tego zrobili przecudowny teledysk, jednak on nie jest lepszy od samej piosenki. Dziś wychodzi na to, że gdyby nie te klipy, pies z kulawą nogą tego by nie chciał słuchać, i zostawałoby tylko owo Ten Years After, Doorsi, Hendrix, Led Zeppelin, jakieś stare punki, PIL, Sonic Youth, Pearl Jam, Nirvana, czy The Smiths, REM, Radiohead, no i może jeszcze coś, o czym akurat zapomniałem. No i oczywiście czarni.
Właśnie – czarni. Oto temat. Przyszedł mianowicie dziś rano do mnie mój syn i zaczął tradycyjnie; „Tatusiu, muszę ci coś puścić. To jest tak dobre, że jak wczoraj tego posłuchałem, to nie potrafiłem zasnąć”. Odpowiedziałem mu też tradycyjnie, żeby mi dał spokój, bo dobrze wie, jak to się skończy. Że ja bez słuchania wiem, co mnie czeka. Na to on, że nie, że to naprawdę jest coś specjalnego, że i ten klip i ta piosenka są naprawdę przejmujące. I że to śpiewa jedna czarna… I w tym momencie, nie wiem, co mnie tknęło, ale pomyślałem sobie – chyba pierwszy raz w życiu tak intensywnie – że skoro czarna, to to coś musi być lepsze niż wszystko inne, co on mi normalnie proponuje. Dlaczego? No właśnie dlatego, że skoro czarne, to nie może być byle jakie,. Bo gdyby było czarne i byle jakie, biali właściciele przemysłu rozrywkowego nie daliby temu czemuś nawet pierwszej szansy. Skąd ja to wiem? Oczywiście, tak jak to jest zawsze, głównie z doświadczenia, ale też z pewnych bardzo świeżych przeczuć. I trochę jeszcze z czegoś. Mianowicie z moich ostatnich kontaktów z naszym kolegą redpillem, który chyba ma tu bardzo konkretne i dość radykalne przemyślenia, które robią na mnie pewne wrażenie.
I teraz wrócę do mojego ulubionego „standing up show”. Miałem jakiś czas temu okazję obejrzeć sobie występ czarnego amerykańskiego aktora nazwiskiem Chris Rock i byłem zachwycony pod każdym względem. Przede wszystkim, wrażenie na mnie zrobiło to, że program o którym mówię był sfilmowany w taki sposób, że on stanowi całość złożoną z fragmentów trzech różnych występów, w trzech różnych miejscach. Chodzi o to, że to wyglądało jak jeden występ, podczas gdy nagle okazywało się, że ponieważ Chris Rock w jednej sekundzie jest inaczej ubrany i na innej scenie, musiało dojść do montażu, którego jednak nie daje się zauważyć. A zatem, że jego maestria jest tak wielka, że on każde słowo, każdy gest, każdy ruch ma dopracowany do tego stopnia, że nie ma mowy o jakimkolwiek przypadku. On chodzi po tej scenie tam i z powrotem, przedstawia tę swoją gadkę, i nie ma takiej możliwości, żeby tam doszło do jakiejkolwiek improwizacji. A to z kolei świadczy o tym, jak bardzo to wszystko jest starannie i precyzyjnie przygotowane. Jak bardzo to jest robione tak, by było zawsze najlepsze. I żeby ci, którzy za to płacą, wiedzieli, że to będzie najlepsze. A nasz Cezary Pazura myśli, że to jest takie dobre, bo oni mogą bezkarnie używać słowa „kurwa”, podczas gdy on się musi ograniczać!
Otóż w pewnym momencie Chris Rock opowiada taką anegdotę. Jak wiadomo, jest on bardzo popularnym, czarnym i niezwykle bogatym aktorem. I choćby przez to, że, jak sam opowiada, raz zdarzyło mu się prowadzić rozdanie Oscarów, ma kupę pieniędzy i mieszka w bardzo drogim domu, w bardzo bogatej dzielnicy dla bogatych ludzi. Mówi dalej Chris Rock, że wśród tych wszystkich bogatych ludzi, jest zaledwie czterech czarnych, a więc on – wiadomo, Eddie Murphy – jeden z największych komediowych aktorów w historii kina, Mary J. Blige – jedna z najwybitniejszych piosenkarek r&b, i Jay-Z – słynny rapper. I jest też tak, że sąsiadem Chrisa Rocka okazuje się być biały dentysta. Chris Rock słusznie zauważa, że ów dentysta nie jest największym dentystą na świecie. Nie jest nawet członkiem stowarzyszenia grupującego najwybitniejszych dentystów. Jest po prostu dentystą. I pyta dowcipnie Chris Rock: Co by musiał zrobić czarny dentysta, żeby zamieszkać w tej dzielnicy? I odpowiada: Pewnie wymyślić zęby.
Oczywiście zdaję sobie, że to jest trochę demagogiczne. No bo prawdopodobnie jednak bogatych czarnych dentystów też jest w Stanach, i w ogóle na świecie, dość dużo. I to wcale nie jakoś szczególnie wybitnych. No ale, jak wiemy, żart ma swoje prawa, a poza tym mam bardzo mocne wrażenie, że nawet jeśli ci czarni dentyści, którzy nie wynaleźli zębów, mają wille za miliony dolarów, to i tak są statystycznie znacznie wybitniejsi od swoich białych kolegów. Podobnie jak czarni muzycy, czarni piosenkarze i czarni aktorzy. Mam wrażenie, że czarny, który nie jest na tyle wybitny, by to się rzucało w oczy, ma już na samym starcie mniejsze szanse, niż biały z talentem. Wiem, że to brzmi trochę niebezpiecznie, ale takie też mam własnie wrażenie, kiedy słucham współczesnego popu. Jak mówię, przyszedł mój syn i zaproponował, bym posłuchał tej piosenki na youtubie. I jest rzeczą absolutnie bezdyskusyjną, że ona była lepsza od niemal wszystkiego, co on mi ostatnio puszczał. Ale też kilka dni temu oglądaliśmy w telewizji program BBC zatytułowany „Jools Holland: Later”, gdzie przedstawiane są aktualne gwiazdy światowej muzyki popularnej. I to wszystko było tak beznadziejne, że aż głupio było się męczyć. Z wyjątkiem jednej, kompletnie mi nieznanej, czarnej piosenkarki. Ktoś powie, że czarni są zdolniejsi. Możliwe. Jednak nie sądzę, żeby to stanowiło problem. Gdyby oni byli zdolniejsi, to przede wszystkim od razy byśmy to zobaczyli w proporcjach. Czarnych artystów zwyczajnie byłoby więcej. Tak jak w branży filmowej na przykład więcej jest Żydów. A zatem, nawet jeśli oni i są zdolniejsi, to przede wszystkim nie wydaje mi się bardzo prawdopodobne, by jakakolwiek czarna gwiazda została zaproszona do programu Joolsa Hollanda, gdyby nie gwarantowała, że to co pokaże będzie zupełnie wyjątkowe.
Zapyta mnie ktoś, co mnie to nagle obchodzi? Jaki to jest mój problem, że czarni mają gorsze szanse? Otóż żaden. Los czarnych nie obchodzi mnie bardziej, niż obchodził mnie kiedykolwiek wcześniej. Natomiast jest Dzień Kobiet, a że jak śpiewał John Lennon, kobieta to Murzyn współczesnego świata, pomyślałem sobie, że temat będzie jak znalazł. ALe też bardzo lubię słuchać muzyki i nie podoba mi się, że jest tak, że jeśli chcę mieć pewność, że trafię na coś muzycznie interesującego, to mam zapomnieć o białych muzykach, bo tam akurat doszło ostatnio do kompletnej pauperyzacji. I że wszystko wskazuje na to, że jak idzie o muzykę popularną, niedługo nie będzie już czego słuchać, poza nieśmiertelnym Led Zeppelin i jakimiś czarnymi gwiazdkami jednego przeboju, czy jednego krążka (oczywiście, że jednego, bo rynek ich na dłużej nie wpuści). To po pierwsze. Drugi powód jest już zupełnie niepoważny. Otóż ostatnio napisałem trzy bardzo poważne teksty, na bardzo poważne tematy, które nie wzbudziły większego zainteresowania, więc pomyślałem sobie, że może przyda się zaczerpnąć oddechu i zanurzyć się w czymś całkowicie lekkim, a jednocześnie tak zróżnicowanym, by każdy znalazł coś dla siebie. Mam nadzieję, że mi się udało.
Ale jest jeszcze jedna przyczyna, dla której postanowiłem się tak zabawić. Otóż okazało się, że Rafał Ziemkiewicz faktycznie zrzyna ode mnie te teksty. A ja tylko chce spróbować sprawdzić, czy on bierze tematy jak leci, czy jednak stara się w nich przebierać. Jak w swoim następnym felietonie napisze, że w najnowszym popie jest straszna nędza i tylko można liczyć na Murzynów, już się nie wykręci.

Wiem, że tym razem wielu z nas może uznać, że się nie postarałem, jednak mimo to, proszę o dalsze wspieranie tego bloga i o kupowanie książki o liściu. Oba adresy są tuż obok, na tym blogu, po prawej stronie. Dziękuję. A ta piosenka niech będzie dla Was. Smutna, ale za to naprawdę piękna. Piosenka też.

12 komentarzy:

  1. @Toyah

    A widzisz !!! pisałem, że zrzyna, lecz ty prosiłeś o dowody. Skąd ja ci wezmę dowody? Czytałem go i nagle uświadomiłem sobie, że ja to znam i jest to twoje. Nie sposób (przynajmniej dla mnie) ciebie z kimś pomylić. Kiedyś na początku pachniałeś mi trochę Kunderą, no i nieco Pilchem, co wiem wkurwia cię niepomiernie.
    Więc się uradowałem, że mój stary, zużyty mózg jeszcze coś łapie.

    Z dobre 15 lat temu, mój angielski przyjaciel z którym pracowałem (on jako kapitan, czyli czarna owca z bardzo posh rodziny) nauczył mnie kochać wspaniałych brytyjskich komików. On komikami nie nazywał aktorów komicznych, a właśnie ludzi, którzy robili stand upy.
    I wg. niego, to był absolutny szczyt sztuki scenicznej i się z nim zgadzam.
    Freddie Starr robiący przez godzinę Micka Jaggera, czy pewnie znany młodszym kolegom Harry Enfield, np. jako niemiecki turysta w Londynie.
    Eeech... To właśnie są artyści.

    A tobie Toyahu dodatkowe plusy dodatnie za przypominanie Led Zeppelin - moich absolutnych, ponadczasowych numero uno (Kashmir...)

    OdpowiedzUsuń
  2. @jazgdyni
    Pilch? Tyś chyba upadł na głowę!

    OdpowiedzUsuń
  3. @Toyah
    Ja jednak myślę, że czarni są zdolniejsi. Jakikolwiek nowy kierunek się pojawia, wychodzi on od nich. Nie wiem tylko jak jest z metalem, podejrzewam, że taką głuchą rąbaninę mogli wymyślić tylko biali, i to bardzo biali.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Marylka
    A piosenka ładna, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  5. @Toyah
    ...chociaż trochę za mało czarna.

    OdpowiedzUsuń
  6. Marylka - biali o bardzo czarnych sercach.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Iza
    No i zaraźliwe jak czarna ospa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna piosenka! Przejmująca. Przypomina mi moją ulubioną czarnoskórą wokalistkę, Joanne Armatrading. Dziękuję i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Słucham ostatnio tego:
    http://www.youtube.com/watch?v=qlpQtTgMH-Q&feature=related
    nie można się oderwać :)

    OdpowiedzUsuń
  10. @Remo

    Taaak?

    No to posuchej tego:

    http://www.youtube.com/watch?v=xBul8ZbqATc

    OdpowiedzUsuń
  11. @don esteban
    http://www.youtube.com/watch?v=mauPM0oTldQ&feature=related

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...