Od dnia, w którym zostały ogłoszone wyniki wyborów, znajduję się w stanie pełnego zawieszenia między prywatnością, a światem zewnętrznym, i myślę, że gdyby nie ten blog, kontaktowałbym się wyłącznie z moją rodziną i ludźmi, którzy mi płacą za naukę. Ci wszyscy, którym rozum i sumienie kazało głosować na Platformę Obywatelską, w tym momencie zapewne wybuchną szyderczym śmiechem i powiedzą mi, że dobrze mi tak! Za wszystko. Za moją głupotę, za moją naiwność i przede wszystkim za moją bezczelność, która kazała mi tak się nadymać przez te wszystkie lata. Tych wszystkich jednak chciałbym prosić, by się aż atak nie podniecali, bo wbrew temu, co im się wydaje, moim największym problemem nie jest PiS i miejsce, w którym on się dziś znalazł, ani nawet Platforma Obywatelska i sukces jej lidera, lecz oni. Właśnie oni.
Wczoraj zamieściłem tu tekst, poświęcony w jakiejś mierze pewnej nastolatce z Opola, która bardzo pragnie zostać modelką, i – jeśli się uczciwie zastanowić – jedynie właśnie z powodu tego marzenia, wielu z tych, którzy obserwują jej zaangażowanie, życzy jej, żeby zdechła. Piszę „w jakiejś mierze”, bo, jeśli spojrzeć na sprawę szerzej, to wcale nie chodzi tu o tę internetową nędzę, lecz o ludzi stojących znacznie wyżej, którzy uznali, że porażka tego dziecka pozwoli im poszukać szansy na to, by mogli zarobić na w miarę spokojne przetrwanie nieuchronnie nadchodzącego kryzysu. To oni właśnie, ze swoją wrażliwością i filozofią życia, są jedynymi autorami wszystkiego tego, co sprawia, że nasz świat stał się tak okropnie pusty i właściwie już nie bardzo warty tego, by w nim zyć. To oni pierwsi uruchomili tę spiralę, na której drugim końcu znaleźli się ci nieszczęśni internauci, i teraz obie te strony wzajemnie się napędzają.
To, że ten podział tak właśnie wygląda, wiedziałem od zawsze, jednak wczoraj akurat stało się też coś, co to moje przekonanie potwierdziło, a następnie już tylko wzmocniło. Otóż pewien nasz kolega przypomniał nam postać pewnej niedzielnej gwiazdki, dziś już skutecznie zapomnianej, o nazwisku Jolanta Rutowicz. Otóż, jak się dowiedzieliśmy, owa Rutowicz, kiedy jeszcze była medialnie celebrowana, wystąpiła w telewizyjnym programie – dziś już też nie istniejącym – znanego nam skądinąd Michała Figurskiego, gdzie została poddana absolutnie bezprzykładnej agresji ze strony samego Figurskiego i towarzyszącego mu aktora Jana Nowickiego. Z tego co możemy przeczytać w zalinkowanym nam tekście, jak również obejrzeć bezpośrednio na youtubie, wynika jasno, że Figurski zaprosił tę Rutowicz do swojego programu, a następnie zabezpieczył się od tyłu towarzystwem Nowickiego, tylko w tym jednym celu – by tę dziewczynę poniżyć, i to poniżyć tak, by z niej nie została mokra plama.
Tak się akurat złożyło, że owa Rutowicz – jakkolwiek by była, jeśli można, prosta i szczera – świetnie sobie poradziła z oboma napastnikami, i jeśli cały program skończył się czyjąś kompromitacją, to akurat nie jej. I to jest absolutnie jednoznaczne.
Co mnie jednak w tym wszystkim interesuje szczególnie, to akurat nie ten pojedynek i jego wynik, bo, prawdę powiedziawszy, on nie mógł być inny. Cokolwiek by nie myśleć o Jolancie Rutowicz, to że ona stoi intelektualnie, ale może przede wszystkim, emocjonalnie, znacznie wyżej od tych dwóch, jest czymś niemal naturalnym. I nie jest to z mojej strony jakaś szczególna złośliwość. To jest stwierdzenie zwykłego faktu. Istnieje oto bowiem pewien typ dziewcząt, czy kobiet, które sobie świetnie radzą z mistrzami znacznie większymi, niż jakiś ruski dziennikarz i sterany zawodowo aktor. A Rutowicz z całą pewnością do nich należy. I tego faktu nie zmieni ani żaden rechot, ani jakiekolwiek szyderstwo. To zresztą widać na tym filmie.
To co chciałbym natomiast bardzo wiedzieć, to to, jaki mechanizm, czy jaka wręcz myśl, stoi za tym, by najpierw stworzyć system, w którym jedna banda kretynów karmi drugą bandę kretynów czymś, co jest w sposób oczywisty podłe, tanie i, co najgorsze, bardzo pod każdym względem szkodliwe, a następnie wszyscy wspólnie pękają ze śmiechu, odkrywając, jacy tamci są głupi. A przy tym, kto głupszy, tym bardziej śmieszny. I myślę sobie, że tu musi chodzić o to, że każdy z nich, z jakiegoś magicznego dla mnie powodu, utrzymuje się przy życiu, hodując w sobie przekonanie, że prawdziwy sens tego świata sprowadza się do walki między mądrymi, a głupimi. I choć, naturalnie, najlepiej by było, gdyby oni właśnie byli tymi mądrymi – oni i ich koledzy – a cała reszta pozostawała po tej durnej stronie, oni wiedzą zbyt dobrze, że tak nie jest. Konsekwencją tego myślenia jest to, że wszyscy oni zaczynają żyć przekonaniem, że, owszem, oni nie są tak mądrzy jak powiedzmy profesor Bartoszewski, czy premier Mazowiecki, ale poza tym – cały świat jest od nich głupszy. I wtedy, siłą rzeczy oczywiście, sami zaczynają zachowywać się jeszcze bardziej jak idioci, tyle że, by nie zapomnieć o tym, że to tylko taka gra, nieustannie trzymają się za brzuchy i krztuszą ze śmiechu.
Ktoś mi powie, że to jest jakieś szaleństwo. Oczywiście, że jest to szaleństwo, tylko, że jak inaczej można ocenić zachowanie takiego Jana Nowickiego? Jest to aktor niewątpliwie zdolny, z całą pewnością bardzo zasłużony, z najbardziej podstawowego punktu widzenia – spełniony, a więc co go, na miłość boską, może obchodzić taka Jola Rutowicz? Figurskiego mogę zrozumieć bo to jest mniej więcej ta sama branża i w pewnym sensie to samo miejsce, ale Nowicki? Czemu on się śmieje z Rutowicz? Odpowiedź musi być taka oto, że on w jakiś sposób czuje, że, owszem, jest wybitnym aktorem; owszem, zagrał w kilku bardzo wybitnych filmach; owszem, prowadzi wygodne i dobre życie – natomiast problemem pozostaje to, że on ma, no jakby tu powiedzieć, pewne ograniczenia, i to właśnie świadomość tych ograniczeń każe mu się z taką desperacją czepiać choćby i tej Rutowicz. Byleby mógł udowodnić, może sobie przede wszystkim, że on jednak należy do tej lepszej części ludzkości.
Tu musi leżeć wyjaśnienie tej zagadki. To właśnie musi być odpowiedź na pytanie, dlaczego dziś tak wielu poświęca cały swój wysiłek i publiczne zaangażowanie w lansowanie czystego bałwaństwa, tylko po to, by natychmiast to samo bałwaństwo, z jeszcze większym zaangażowaniem, potępiać. To by właśnie wyjaśniało nam znakomicie tę współczesną społeczną atmosferę, gdzie czym kto głupszy, z tym większym sercem poświęca się wyszydzaniu głupoty innych.
Ale jest w tym jeszcze coś ciekawego. Proszę zwrócić uwagę na to, w jaki sposób realizuje się ten układ, na przykładzie trzech osob. A więc, z jednej strony mamy Michała Figurskiego – idiotę z pretensjami, z drugiej Jolantę Rutowicz – idiotkę bez pretensji, a między nimi, w roli komentatora, przeciętnego internetowego kretyna – ani z pretensjami, ani też bez pretensji, choćby z tego względu, że on akurat jedno i drugie ma głęboko w nosie, i jego interesuje tylko zdrowy rechot. I wyobraźmy sobie teraz, że z jakiegoś powodu, to Jolanta Rutowicz dostaje w telewizji swój program, którego celem jest zapraszanie do niego różnych bałwanów i organizowanie przeciwko nim publicznego linczu. No i pewnego dnia Rutowicz sprowadza do studia Michała Figurskiego i przy pomocy jakiegoś umyślnego celebryty i równie umyślnej publiczności, Figurskiego wdeptuje w ziemię. Jak na to widowisko reaguje kretyn-obserwator? Otóż on reaguje dokładnie tak samo, jak robi to dziś, w sytuacji realnej, a więc ryczy ze śmiechu, jaki ten Figurski jest głupi. Dlaczego on to robi? Bo wie, że on wprawdzie osobiście, od takiej Rutowicz mądrzejszy nie jest, bo ona jest gwiazdą i w ogóle, ale już od Figurskiego pewnie tak. I to mu pozwala żyć.
Dlaczego z kolei z Figurskiego kpi Rutowicz? Powód jest dokładnie ten sam, co dziś, kiedy czy to Figurski, czy Nowicki śmieją się z niej. Ona w tym wyimaginowanym show zwyczajnie bardzo liczy na to, że wreszcie udało jej się trafić na kogoś głupszego od siebie. I to nie gdzieś tam w szerokim świecie, ale w domu, w jak najbardziej swoim towarzystwie.
I znów ktoś powie, że to jest jakiś absurd. Że to jest autentyczny obłęd. A ja mogę tylko się z tym zgodzić. Bo tak, to jest i szaleństwo i to jest obłęd, tyle że jeśli ktoś ma inne wytłumaczenie tego przedziwnego zjawiska, niech mi je przedstawi.
Ktoś kto czytał wczorajszy wpis i wczorajszą pod nim dyskusję, może nabrać fałszywego przekonania, że główną przyczyną naszych kłopotów jest Facebook i facebookowe towarzystwo. Otóż dziś przyszedł do mnie dziś młodszy Toyah i poinformował mnie, że wcale nie na Facebooku, ale na portalu dla intelektualistów o nazwie FilmWeb pojawiła się sonda dotycząca tego, kto zdaniem miłośników kina powinien prowadzić przyszłoroczną uroczystość rozdania Oskarów. Okazało się, że zwyciężają dwie propozycje Ania Balon i Hania z „M jak miłość”. Syn mój wyjaśnia mi, że to jest zjawisko jak najbardziej zrozumiałe. Internet bowiem, jego zdaniem, to miejsce, gdzie – pomijając oczywiście kwestię związane ściśle z wiarą, czy politycznymi poglądami – wszyscy na wszystko reagują identycznie, niemal jakby na gwizdnięcie. A co gorsza, oni wszyscy mają taką zdolność, rozpoznawania tego co istotne, a co nie, że nie ma siły, by cokolwiek ich mogło tu zdekoncentrować.
I w tym momencie, zupełnie ni gruszki ni z pietruszki, pojawia się premier Donald Tusk. Stało się bowiem tak, że zanim na moim horyzoncie zjawiła się Ania Bałon i Jolanta Rutowicz, wlazł tam on, ów niezwykły mąż. W tych dniach telewizji praktycznie nie oglądam, gazet nie czytam, żyję w dramatycznie przedłużającej się wewnętrznej emigracji. Z jakiegoś jednak powodu – chyba to było przedwczoraj – najpierw obejrzałem całą rozmowę Moniki Olejnik z Tadeuszem Mazowieckim, a potem od razu – też w całości – wystąpienie wspomnianego Premiera na jakiejś partyjnej imprezie. I powiem szczerze, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie czegoś, co mnie w moim długim życiu w tak dramatyczny sposób zahipnotyzowało, a jednocześnie rozbiło psychicznie. Każdy człowiek ma w sobie przecież ten odruch, że kiedy spotyka go jakaś ciężka nieprzyjemność, stara się odwrócić do niej plecami. Ja też świetnie sobie w tego typu sytuacjach radzę. Jednak nie tym razem. Tym razem, ja wysiedziałem całe to wystąpienie, nie spuszczając na chwilę choćby oka i ucha z tego, co ten człowiek mówił i robił, a kiedy to już się skończyło, nie mogąc stawić czoła realnemu światu, od razu poszedłem spać.
O co poszło? Przyznaję uczciwie, że nie umiem tego określić. Autentycznie nie potrafię. To znaczy, nie potrafiłem jeszcze przedwczoraj. Dziś mi natomiast zaczyna wszystko się powoli w głowie układać. Otóż odnoszę wrażenie, że symbolem czasów, w które dziś wkraczamy, nie jest ani galeria handlowa, ani jej wyznawcy, ani Kuba Wojewódzki, ani Michał Figurski, ani TVN24, ani Top Model, ani Facebook, ani internauci, ani nawet Janusz Palikot ze swoją małżonką. Symbolem czasów, które budzą w nas taką grozę jest Donald Tusk. I niech nikt nie myśli, że ja go tu jakoś wyróżniam jako postać, jako talent, czy jako choćby kreację. Nic podobnego. On nie jest od takiej Ani Bałon ani mądrzejszy, ani przystojniejszy, ani bardziej wdzięczny. Wręcz przeciwnie. Uważam, że jak idzie o codzienne towarzystwo, od Tuska może być nawet bardziej inspirujący Kuba Wojewódzki. Sprawa polega na czymś innym. Tusk najbardziej z nich wszystkich zdaje się kumulować wszystko co najgorsze w człowieku. I to nie w każdym człowieku, ale w ludziach najgorszych, i w stanie najgorszego fizycznego i psychicznego upadku. Kiedy on stoi, jak stoi, mówi jak mówi, i wygląda jak wygląda, uosabia wszystko co złe na tym świecie, poczynając oczywiście od kłamstwa, a kończąc na najbardziej podlej obojętności. Uważam, że Donald Tusk stanowi przykład czegoś absolutnie najgorszego co wydała – nie mówię, że cała historia ludzkości, o nie! – ale niech będzie że nasza współczesna Polska. Dla mnie to wystarczy, żeby go zwyczajnie nienawidzić i życzyć mu wszystkiego najgorszego. Wszystkiego najgorszego.
Ktoś mnie zapyta, cóż takiego on w trakcie tego wystąpienia powiedział lub zrobił, że ja się tak zdenerwowałem. O, nie! Mowy nie ma. O tym nie będzie ani słowa. A kto chce, niech się domyśla. A ja mogę go zapewnić, że i tak nie zgadnie.
Zanim zwrócę się zwyczajowo o kupowanie książki i finansowe wspieranie tego bloga, chciałbym jemu właśnie zadedykować fragment piosenki naszego mistrza Morrisseya:
„I’ve come to wish you an unhappy birthday,
Cause you’re evil, and you lie.
And if you should die, I might be slightly sad,
But I won’t cry”.
I teraz dopiero, proszę o pamięć.
Toyah,
OdpowiedzUsuńZnam to uczucie nienawisci bardzo dobrze ,szczegolnie ostatnio.
Nachodzi mnie glownie jak mam do czynienia z kaplanami naszej wiary tutaj jak i na odleglosc,ostatnio wczoraj ogladajac wreczenie Orderu Orla Bialego abp.Tadeuszowi Goclowskiemu przez naszego ukochanego przywodce.
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńA oglądałeś wystąpienie Tuska, o którym wspominam u góry? Ja nie umiem wyobrazić sobie już nic gorszego. Nic. Wszystko jest lepsze.
@Toyah
OdpowiedzUsuńZ całego przemówienia Tuska zapamiętałem żarty z JK i ZZ.
No i w sumie głosowanie nad chyba nad zawarciem koalicji, jawne bez alternatywy czyli jak w prawdziwej partii wodzowskiej - istny fuhrer...
@Toyah
OdpowiedzUsuńNie,nie widzialem.Moze gdzies uda mi sie obejrzec.
Wyobraz sobie,ze przez jakis czas bylem czlonkiem UW w Gdansku,wiec mialem okazje dokladnie przyjrzec sie jego oczom i zylkom na skroniach.Bo chyba o to chodzi Ci najbardziej,prawda.No moze jeszcze uklad dloni:)
@raven59
OdpowiedzUsuńNa to akurat uwagi nie zwróciłem.
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńDO żyłek nie dotarłem. Mam raczej na myśli ogólna postawę i słowa.