niedziela, 31 lipca 2011

Powrót człowieka w sukience

O powrocie Krzysztofa Piesiewicza dowiedziałem się z „Rzeczpospolitej”, którą czytam w weekendy. Wszystko inne, co wiem na temat jego najświeższych starań, by na kolejne cztery lata zachować bezkarność, to już tylko relacje znajomych, oparte z kolei na relacjach mediów. W wypowiedzi Piesiewicza dla „Rzeczpospolitej”, uderzyły mnie właściwie tylko dwie rzeczy. Uderzyły do tego stopnia, że gdyby cały ten wywiad ograniczony był wyłącznie do tych dwóch kwestii – byłbym dokładnie tak samo usatysfakcjonowany, jak jestem obecnie. Chodzi mi mianowicie najpierw o fragment, w którym wyjaśnia Piesiewicz, że on z zasady nie trzyma u siebie w domu damskich strojów, lecz tylko czasami, ktoś mu je przyniesie, i, korzystając z jego nieuwagi, go w nie przebierze, a dalej o informację, że, kiedy on przekazywał złym ludziom niemal cały swój majątek, to nie w odpowiedzi na szantaż, lecz w ramach „odkupywania od nich swojej godności”. Jakoś tak.
Jeśli w minioną niedzielę, wręcz rzutem na linię, kupiłem sobie tygodnik „Wprost”, to za tym gestem stały sprawy dla mnie daleko bardziej interesujące, niż nędzne życie senatora Piesiewicza. Poszło mianowicie o to, że pewien kolega poinformował mnie, że w tym właśnie wydaniu „Wprostu” opisana jest historia rodziny niejakich Likusów, a ja Likusami się nieco interesuję. Czemu się nimi interesuję? Otóż tylko i wyłącznie ze względu na pewien hotel, który znajduje się w moim mieście i jest Likusów własnością, oraz ze względu na okolice tego hotelu, które – jak głosi plotka, owi Likusowie, przynajmniej jeszcze jakiś czas temu, mieli zamiar elegancko zagospodarować. Czemu się zainteresowałem Likusami dziś? Z tego mianowicie powodu, że – wedle relacji mojego kolegi – autor artykułu we „Wproście” sugeruje, że Likusowie, to zwykła mafia. A ja chciałem się przekonać o tym bardziej osobiście.
Stało się jednak tak, że ponieważ zacząłem przeglądać to wydanie „Wprostu” od początku, najpierw przeczytałem wstępniak Lisa, następnie rozmowę tego samego Lisa z Piesiewiczem i, zanim jeszcze dotarłem do Likusów, zatrzymałem się w tym miejscu i pomyślałem, że, zanim mi przejdzie, muszę szybko coś napisać. I to napisać tak, żeby jednocześnie i zamknąć sprawę Krzysztofa Piesiewicza, a przy okazji powiedzieć coś na tematy bardziej ogólne i znacznie od niego samego ważniejsze.
Rozmowa Tomasza Lisa jest znacznie dłuższa od tego, co miałem okazję czytać jakiś czas temu w „Rzeczpospolitej”, jednak zarówno główne punkty obrony, jak i cały jej zamysł pozostaje ten sam. Widać tu już naprawdę bardzo wyraźnie, że czas, który upłynął od tamtego wydarzenia sprzed lat, kiedy to – może przypomnę – Krzysztof Piesiewicz wpuścił do swojego mieszkania dwie ekskluzywne kurwy, a następnie, po to, by to, co się tam w tym mieszkaniu między nimi odbywało, nie ujrzało światła dziennego, zawarł bliższe związki z paroma kolegami owych kurew, Piesiewicz wykorzystał bardzo owocnie. Powiedzmy tak owocnie, jak w jego sytuacji, już bardziej się nie dało. Dziś chciałem najpierw napisać trochę o tych owocach, a następnie o sprawach, jak mówię, znacznie bardziej poważnych.
Mówi więc Piesiewicz Lisowi, podobnie jak wcześniej „Rzeczpospolitej”, że on tych ciuchów u siebie nie trzymał. Że to nie jego sukienki, lecz sukienki przyniesione mu do domu przez złych ludzi. Mówi też – i tu widać ów kunszt prawniczy – że nie ma mowy o żadnym szantażu. Przynajmniej nie na etapie wstępnym. Kiedy Piesiewicz dawał tym bandziorom pieniądze, to nie jako osoba szantażowana, lecz jako ktoś, kto chce, nie kupić, ale „odkupić” – Piesiewicz bardzo się stara, żeby to słowo zostało zapamiętane – swoją godność. On nie mógł płacić szantażystom, bo przede wszystkim, ktoś taki jak on z szantażystami się nie zadaje, a poza tym, za cóż on niby miał im płacić? Owszem, później szantaż faktycznie się pojawił, no ale wtedy Piesiewicz natychmiast, jak przystało na uczciwego obywatela, powiadomił organa ścigania.
A więc to jest już stały element przyjętej przez senatora Piesiewicza obrony przed atakami ludzi podłych i niewrażliwych, którzy chcą, jak pisze Tomasz Lis w artykule wstępnym do tego wywiadu, go „dobić”. Jest jednak element nowy. Otóż okazuje się, że, jeśli Piesiewicz zadawał się z kurwami, to z całą pewnością, bezwiednie i całkowicie wbrew sobie. Było mianowicie tak, że jechał on sobie swoim samochodem, i w okolicach hotelu „Marriott” spotkał pewną panią. Piesiewicz wprawdzie nie wyjaśnia, jak do tego spotkania mogło dojść, skoro on jechał samochodem, a ona sobie stała przed hotelem, no ale jakoś się zgadali i porozmawiali ze sobą przez opuszczoną przez Piesiewicza szybkę swojego mercedesa. Natomiast to co jest tu najważniejsze, to fakt, że, jak opowiada Piesiewicz, ona w ogóle nie sprawiała wrażenia, że „może wykonywać najstarszy zawód świata. Jej zachowanie, ubiór, sposób mówienia, absolutnie na to nie wskazywały. Zresztą później okazało się, ze ta osoba pracowała w różnych instytucjach. Była np. asystentką prezesa jakiejś spółki”. A zatem to wszystko było nie tak, jak sugerowały media. Piesiewicz ani się nie zadawał z szantażystami, ani z kurwami. On zwyczajnie, jak to się każdemu może zdarzyć, jechał samochodem i zobaczył porządną dziewczynę, która wyglądała na asystentkę jakiegoś prezesa, zatrzymał się, ona się uśmiechnęła, a że robiła wrażenie osoby sympatycznej, pogadał z nią przez opuszczoną szybę, no i normalnie – umówił się na wieczór, że ona do niego wpadnie. Po co? Ot tak, pogadać. Przecież nie po to, by między nimi miało dojść do jakichś brzydkich rzeczy.
Później zresztą on też się spotykał i z nią i z jej koleżanką i z jej kolegami wyłącznie przez tę, podpowiedzianą mu przez Lisa, nieznośną lekkość bytu. No i współczucie dla ludzkich przypadków i nieszczęść. Oto na przykład Piesiewicz dowiaduje się, że jakaś Zosia na Wszystkich Świętych poszła z rodziną na cmentarz w Marysinie Wawerskim i jej jamnik poszedł do lasu i wykopał plastikową torbę z płytą z jego, Piesiewicza, numerem telefonu . Zosia dodaje, że „ja, przepraszam, ja tę płytę przegrałam, byłam poruszona tymi zdjęciami”.. Lis, poruszony tą opowieścią, pyta Piesiewicza grzecznie, jak to się stało, że on w tę bujdę uwierzył, na co Piesiewicz bez mrugnięcia okiem wali dalej: „Żeby to nie wiem, jak brzmiało, to proszę pamiętać, że ja miałem w życiu kilka jamników. Mój brat, który w czasie tej afery zmarł, nie wytrzymał tego, miał hodowlę jamników. Ta pani, wygląda jak pięćdziesięciokilkuletnia, sympatyczna pielęgniarka i mówi, że miała niedawno operację, są jej potrzebne pieniądze i że należy się znaleźne. Mówię, że zawsze należy się znaleźne, pani się przyzwoicie zachowała”…
Mało? Proszę bardzo. Można tak bez końca. Źli ludzie, którzy zasadzili się na senatora Piesiewicza, doskonale wiedzieli, jak go podejść. Oni – w odróżnieniu od nas, potworów bez serca i rozumu – wiedzieli na przykład, że Piesiewicz to człowiek wrażliwy i pełen chrześcijańskiego współczucia. I że z nim trzeba po chrześcijańsku, a nie z nienawiścią. I oto jeden z nich wysyła do Piesiewicza esemesa: „Nie chcę mieć tych filmików. Wierzę w Boga i wiem, że on jest sprawiedliwy, i że pana piekło się skończy, chodzi tylko o to, żeby pan zabrał ten ostatni element, którego ja już nie chcę mieć. Potrzebne mi są pieniądze na mieszkanie”. Dziś Piesiewicz tak to komentuje: „Widzi pan, jak to jest zredagowane. Cała moja działalność była nastawiona na kontakt z ludźmi, na pomaganie ludziom. No i to słowo ‘Bóg’”.
Dla zwykłych ludzi, najlepiej zwykłych, takich jak my, wieśniakow, to wszystko, co opisałem powyżej, to – jeśli tylko ktoś nas zapewni, że to nie jest jakieś wymyślone głupstwo – jedynie kupa śmiechu, lub opowieści jakiegoś wariata. Dla części z nas, pewnie tej bardziej niestety wykształconej, to ani kupa śmiechu, ani bredzenia szaleńca, lecz zwykła gadka jeszcze jednego adwokata, tyle że w jednaj z tych jego przegranych spraw. I najlepiej by było oczywiście, dla wspólnej rozrywki, powiedzieć to wszystko, co było do powiedzenia i sprawę zamknąć, tyle że czasy mamy takie, że to co jest z pozoru oczywiste, nagle może się okazać bardzo skomplikowaną materią. Tak skomplikowaną, że nie dość, że nie ma wręcz możliwości sformułowania jednoznacznej oceny tego co wydaje się, że stoi jak byk przed naszym nosem, ale nagle wychodzi na to, że to co smutne, jest wesołe, to co straszne jest zupełnie przyjazne, a to co tchórzliwe jest jak najbardziej bohaterskie. Z artykułu wstępnego Tomasza Lisa, wynika jednoznacznie, że on akurat, w tym całym obłędzie, trzyma stronę Krzysztofa Piesiewicza. Ktoś mi właśnie podpowiada, że Janina Paradowska już zakomunikowała, ze ona akurat w wyborach do Senatu będzie głosowała na Piesiewicza. Nawet Kazimierz Kutz – który zachował przynajmniej tyle ostrożności, by o Piesiewiczu mówić z zachowaniem pewnego dystansu – mówi o nim jednak, mimo wszystko, jak o kimś, o kim można mówić, jak przynajmniej o człowieku. A przynajmniej o człowieku zdecydowanie bardziej ludzkim, niż taki na przykład Jarosław Kaczyński. No i wszyscy oni, jednym głosem wołają, by dać Krzysztofowi Piesiewiczowi szansę. Że niech go ocenią wyborcy.
A ja się zastanawiam nad tym, co się stanie, jak wyborcy też postanowią dać mu szansę, i Piesiewicz ponownie zostanie wybrany senatorem? Jeśli te brednie, które on sobie tak starannie opracował i które z taką konsekwencją powtarza w kolejnych wywiadach, zostaną przez wyborców uznane za warte ich głosu, i to wszystko co on dotychczas zrobił i to, co on ciągle wyprawia, uzyska tak potężną autoryzację? Otóż ja się obawiam, że, przynajmniej z mojego punktu widzenia, zostanie przekroczona pewna, wydawałoby się jednak nieprzekraczalna granica. Oczywiście, bywało już tak, że ludzie na swoich przedstawicieli wybierali wariatów, głupców, a nawet gangsterów. Jednak zawsze można było powiedzieć, że albo frekwencja była tak niska, że sukces odniosłaby nawet kupa gówna, gdyby tylko znalazł się ktoś z pieniędzmi, który by ją odpowiednio przez tę kampanię przeprowadził, albo że to gangsterstwo, czy idiotyzm nie były wcale takie jednoznaczne. W przypadku Piesiewicza, nie uwolni nas od odpowiedzialności ani niska frekwencja, albo jakakolwiek niejednoznaczność. I jeśli on jednak tym senatorem zostanie, ja nie wiem, jak my będziemy potrafili dalej żyć.
Ale jeszcze będziemy musieli poradzić sobie z czymś więcej. Nawet dziś, problem ten stoi przed nami jak ściana. Otóż Krzysztof Piesiewicz już uzyskał to swoje poparcie wśród całej kupy najróżniejszych celebrytów i osób publicznego jak najbardziej zaufania. A ja się zastanawiam, skąd się to poparcie wzięło? Oczywiście, część z nich to koledzy Piesiewicza, więc tu sprawa jest, powiedzmy, że dosyć czytelna. Z całą pewnością, wielu z nich to zwykli durnie, którzy nie rozumieją nigdy i nic, poza tą jedną informacją, że życie jest ciężkie i pełne niespodzianek, a człowiek nie ma i tak wiele do gadania. Są też wśród nich i tacy, którzy mają na sumieniu rzeczy co najmniej tak wstydliwe, jak te, które sobie sprawił Piesiewicz i jakoś nie mają tu siły protestować. Natomiast nie ma wątpliwości, że są też tacy – jak choćby tylko ten Lis i Paradowska – którzy świetnie wiedzą, że on zrobił z siebie pośmiewisko, i nie ma słów, które są go tu w stanie usprawiedliwić, natomiast uważają przy tym, że jeśli nasz świat ma się odpowiednio rozwijać, to trzeba robić wszystko, by styl życia, jaki sobie wybrał Krzysztof Piesiewicz, kiedyś się stał stylem co najmniej równoprawnym. By kurwienie się, narkotyzowanie, nałogowe kłamstwa, zdrada, niewierność, bezprzytomny hedonizm, udręczenie innych (Piesiewicz sam przyznaje, przez to jego niezwykłe zaangażowanie że zmarł jego brat) stały się naszym chlebem powszednim, i żeby w przyszłości już nigdy nikomu nie przyszło do głowy takie sprawy jak sprawa Krzysztofa Piesiewicza opisywać przy pomocy kategorii moralnych, lecz co najwyżej intelektualnych.
I wtedy wreszcie nastanie nowy porządek. Ktoś kogoś zatłucze na śmierć, a opinia publiczna na to powie,: „No wiesz, to chyba jednak nie było zbyt mądre”. Na co sprawca skromnie spuści oczy i powie: „No, tak, przyznaję. Trochę sobie to wszystko źle wymyśliłem”. I będzie git.
Pozostaje jeszcze jednak kwestia. Otóż Krzysztof Piesiewicz w rozmowie z Lisem mówi tak: „Czasami czuję się gorzej w wolnym kraju, niż w PRL”. I to jest jednak problem. No bo albo uznamy, że jednak Piesiewicz po raz kolejny coś źle wykombinował, albo trzeba nam będzie się zastanowić, jak inaczej rozwiązać sprawę ojca Rydzyka i jego stosunku do III RP i totalitaryzmu.

Kto pamięta pierwszy jeszcze tekst, jaki pojawił się na tym blogu na temat Krzysztofa Piesiewicza i jego sukienki, pamięta też pewnie, że był on utrzymany w tonacji dość żartobliwej. Dziś, jak widzimy, żartów już nie ma. Natomiast sam Piesiewicz, i jego znajomi, radzą sobie zupełnie dobrze. Nam zostaje więc tylko bezradność. W tej sytuacji, możemy już albo się z niego śmiać, albo, gdy śmiechu nie starcza, to czymś sobie w niego porzucać. I tak to jest ze wszystkim. Albo się tu śmiejemy, albo sobie czymś rzucamy. I zawsze tak było. Można to sprawdzić choćby w książce, którą właśnie wydał nam Coryllus i która jest u niego do kupienia. Zachęcam do tego bardzo gorąco. Wystarczy tylko kliknąć w umieszczoną tuż obok okładkę. A jeśli ktoś ma tylko możliwość dalszego wspierania tego bloga przez jakiekolwiek wpłaty na podany - też obok - numer konta, będę szczerze zobowiązany. Dziękuję.

14 komentarzy:

  1. Toyahu!

    Jeśli celebryty poprą Piesiewicza (a, jak piszesz, już poparły) to ma on to miejsce w senacie jak w banku. On na pewno będzie bardzo ładnie wyglądał na plakatach wyborczych. A co najmniej połowa tych, co zagłosują na PO nie będzie miało pojęcia, kto to w ogóle jest ten Piesiewicz i cóż on tam wyprawiał z tymi pannami i za co on tam się "odkupywał". PO jest fajne PiS to wiocha. Tyle.

    Tłumaczenia w wywiadzie z Lisem są dla stosunkowo wąskiej grupy wykształciuchów, tych co to jednak się polityką interesują i trzeba im dać ten niezbędnik inteligenta by przy urnach jednak nie zawiedli.

    Dlatego ja bardzo popieram akcję Chłodnego Żółwia: "Nie interesujesz się polityką - nie głosuj". Wysoka frekwencja to mit. Ciekaw jestem jaki procent tych co chcą oddać głosy na PO czy SLD jest przekonanych, że w Polsce rządzi Kaczyński, czy wręcz jest prezydentem (o czym pisałeś niedawno).

    Mam więc gdzieś wysoką frekwencję. Niech głosują ci dla których Polska to jednak nie nienormalność czy puste słowo.

    A o Piesiewiczu pomilczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. @All
    Z powodów, o których opowiem w kolejnej notce, zrezygnowałem z moderowania komentarzy. Zapraszam jutro.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piotrusiu
    Jutro opublikuję tekst, w którym ujawnię wszystkie Twoje dane. Bum!

    OdpowiedzUsuń
  4. A mojego komentarza, com go wygotował jeszcze w epoce moderacji - nie ma :(

    OdpowiedzUsuń
  5. @Kozik
    Już jest. Przepraszam za zamieszanie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piotrusiu
    Nie muszę Ci nic mówić. W końcu masz takie życie, że siedzisz tu od rana do wieczora, więc sam zauważysz.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Kozik
    Myślę, że jednak ci co do wyborów pójdą, będą wiedzieli, co on tam ze sobą niesie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Trochę trudno rozmawiać w tych warunkach ale co tam.

    Pewnie szumek się zrobi jak on już się pojawi na tych listach wyborczych - ale po to właśnie jest ta nowa akcja narracyjna we Wprost i w Rzeczpospolitej. Przecież Piesiewicz to ofiara niemal na miarę Blidy! Errare humanum est! Homo sum... I tak dalej czy tam etc.

    Więc dobrze by było gdyby, jak piszesz, "ci co do wyborów pójdą, będą wiedzieli, co on tam ze sobą niesie."
    Jednak systemowi właśnie chodzi o to by nie wiedzieli i dzisiejszy Twój wpis jednak dokumentuje początek akcji dezinformacyjnej, kolejny rozdział w niezbędniku inteligenta.
    (Wprost już w jednej linii frontu z polityką, więc niech będzie mi wolno używać tego uroczego oksymoronu)

    OdpowiedzUsuń
  9. @Kozik
    Oczywiście, że nie jest łatwo. Ale kto gwarantował, że będzie łatwo? Jakoś sobie radzimy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Niestety, ale Piesiewicz uwiedzie swoją narracją jakieś 600tys osób i zostanie marszałkiem Senatu. A wicemarszałkiem będzie dyrektor Onkologii Dziecięcej z Wrocławia pani Alicja Chybicka, którą PO pozyskało. Onkologia-dzieci-walka o fundusze dla nich - taka narracja to też jakieś 600 tys głosów. Mistrzowskie posunięcie PO.

    OdpowiedzUsuń
  11. @toyah

    Przykład Piesiewicza pokazuje, że nie ma takiej kompromitacji, której by warszawska elitka dziennikarska nie przełknęła, żeby bronić "swoich".
    Ten bełkot Piesiewicza, który cytujesz, jest tak nieprawdopodobny, że brzmi jak surrealistyczna groteska. A to są słowa kandydata na senatora RP, popieranego przez czołowe gwiazdy dziennikarstwa.
    Ja cały czas uważam, że ta elitka już tak się oderwała od rzeczywistości i pląsa w jakimś makabrycznym korowodzie, że w końcu utraci ten "rząd dusz", bo to jest po prostu niemożliwe, żeby ludzie nie widzieli tego zakłamania i głupoty. Może jestem tutaj zbytnią optymistką, zobaczymy.
    Pewną nadzieję, że Piesiewicz jednak nie zostanie senatorem, dają okręgi jednomandatowe. Jeżeli w Warszawie pojawi się jakiś naprawdę mocny kandydat, to może wyeliminować tego degenerata.

    Natomiast Katowice niewątpliwie przeżyją kompromitację, bo słyszałam, że Kutz startuje do senatu. To, że wygra ze wszystkimi kandydatami, jest pewne.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Toyah
    Właśnie listonosz przyniósł Twoją KSIĄŻKĘ.
    @All
    Żałujcie, kto jej jeszcze nie ma!

    OdpowiedzUsuń
  13. @Toyah
    Zamarzyło mi się, że do Sejmu i Senatu wybrani zostają: Piesiewicz, Kutz, Niesiołowski, Bartoszewski... i nikt więcej z PO.
    W Parlamencie zbudowalibyśmy dla nich taki oszklony ze wszystkich stron pokoik. Dostawaliby wszystko, czego pragną i mogliby bez przerwy gadać, o czym tylko chcą, a każdy mógłby wcisnąć guzik i napawać się do woli.

    OdpowiedzUsuń
  14. Piesiewicz i wszystko co się wokół niego dzieje jest skutkiem - dla mnie niezrozumiałej - deprawacji systemu wartości. Jego totalnym zniszczeniem.
    Najlepiej i chyba, najlapidarniej, z gorzkim sarkazmem opisał to Jacek Kaczmarski, którego pozwolę sobie zacytować:

    Nie wyznaczaj sobie zadań -
    Kto się nie wspiął - ten nie spada,
    A kto pragnie być na szczycie -
    Będzie spadał całe życie.
    Nie stać cię na luksus troski,
    Jesteś wszakże dziełem boskim,
    No a Boga przecież nie ma,
    Więc to tyle na ten temat.


    Wszystkie mody, wszystkie style
    Równie piękne są - i tyle.
    (Lub, jak chcesz, równie szkaradne -
    Konsekwencje tego żadne).
    Zachwyt tyle wart, co wzgarda,
    Stryczek tyle, co kokarda,
    Prawda tyle, co jej brak,
    Smaku brak - tyle co smak.


    Bo to o to w końcu chodzi
    By niczego nie dowodzić.
    Nie wykuwać tarcz utopii
    I nie kruszyć o nie kopii.
    Nie planować i nie marzyć.
    Co się zdarzy - to się zdarzy;
    Nie znać dobra ani zła:
    To jest gra - i tylko gra!


    Ktoś się wzburza, że tak nie jest,
    Niech się wzburza! - Ty się śmiejesz!
    Nie daj wzburzać się, ni wzruszać:
    Wszystko wolno! Hulaj dusza!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...