Przy okazji wczorajszych uroczystości w lesie katyńskim wypełniło mnie tyle przeróżnych mysli, że w pewnym momencie nawet sięgnąłem do czasów, gdy to co dziś dla jednych stanowi chlubę IIIRP, a dla innych jej zgubę, dopiero się hartowało. Przypomniało mi się na przykład, jak – obecny jak najbardziej wczoraj w Katyniu – Tadeusz Mazowiecki pojechał tam po raz pierwszy i telewizja pokazała, jak on, premier polskiego rządu i jego rzeczniczka Niezabitowska pląsają w jakiejś ruskiej sali na tańcach, które im miejscowi zorganizowali. Patrzyłem więc na byłego premiera, jak siedzi obok bawiącego się komórką Wałęsy na krzesełku, które im w tym lesie ustawiono i zastanawiałem się, czy on sobie jeszcze przypomina tamtą upojną noc? Kiedy ich tam przywieźli i potraktowali z taką uwagą, a on tańczył z piękną panią Małgosią i czuło się powiew historii.
Ale przypomniałem sobie jeszcze coś. Jak wtedy, w tamtych mniej więcej też czasach, któryś z polityków partii, która wprawdzie rządziła bardzo krótko, ale zawsze była bardzo zainteresowana tym by decydować o tym kto rządzić ma, wypowiedział słowa, które brzmią mi w uszach do dziś – czasem jak żart, a niekiedy jako pewnego rodzaju fatum. Nie pamiętam kto to był. Czy bardziej pasuje tu Andrzej Celiński, czy może Władek Frasyniuk. Myślę, ze jednak był to pan Władek, ewentualnie jego kolega Zbyszek Bujak, lub jakiś inny aspirujący polityk o mocnych, czerwonych dłoniach i skupionym czole. Nieważne. Liczą się te słowa. Że jak to dobrze mianowicie jest być członkiem partii ludzi, którzy wiedzą, jak się je nożem i widelcem.
No więc dziś, po latach, widać to wyraźniej niż kiedykolwiek, że to co wówczas brzmiało jak żart lub głupstwo, zaciążyło nad Polską niczym fatum. Że to właśnie te słowa o nożu i widelcu, podobnie zresztą jak ów taniec Premiera z błyszczącą i roześmianą Małgorzatą Niezabitowską gdzieś w drodze do tego lasu, stanowiły bardzo znaczącą część tego „mitu”, o którym wspomniał wczoraj w Katyniu premier Tusk, a który tak bardzo ukształtował naszą pamięć o zbrodni sprzed lat. Bo nie jest oczywiście ani mitem los tych tysięcy Polaków, ani nie jest mitem los tej dziewczyny, o której prawdopodobnie przedwczoraj dowiedział się Donald Tusk i postanowił nam opowiedzieć. Szczególnym natomiast mitem – mitem założycielskim – jest właśnie ten nóż i widelec i to bogactwo świateł i te pląsy i ten radosny śmiech bawiącej się władzy.
Do czego zmierzam? Mam otóż wrażenie, że przed współczesną Polską – kiedy już i Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski i Wojciech Jaruzelski mogą najwyżej pełnić funkcje doradcze dla osób sprawujących władzę – stoi jedna alternatywa. Albo jej los zostanie oddany w ręce tych, którzy wiedzą, że Państwo i Naród to coś znacznie więcej niż błogie poczucie przebywania w dobrym towarzystwie, albo będzie w dalszym ciągu skazany na kaprysy ludzi, którzy nade wszystko ukochali dyskretne pobrzękiwanie srebrnych zastaw.
Każdy dzień zbliżający nas do wczorajszych uroczystości w Katyniu przynosił kolejne potwierdzenie faktu, ze z punktu widzenia polskiej polityki zagranicznej nie ma nic cenniejszego, jak osiągnięcie takiego stanu, gdy między Polską a Rosją nastanie nie wzajemny szacunek, nie prawdziwa wspólnota interesów, a nawet nie chłodna równowaga, ale zaledwie ten moment, gdy oni powiedzą „przepraszam”, my powiemy „wybaczamy”, a wtedy już wreszcie będziemy się mogli wspólnie upić i dalej już tylko trzeźwieć w błogim przekonaniu, że polityka jedzenia nożem i widelcem po tych wszystkich, wieloletnich staraniach, przyniosła efekty. No i nadszedł ten dzień, a przestrzeń publiczna wypełniona była już tylko tym pełnym napięcia wyczekiwaniem na to, co zrobi ten, w którego rękach jest nasze przyszłe dobre samopoczucie, a może i los. Czy przeprosi, czy się uśmiechnie, czy zwolni kroku, czy może choćby spojrzy życzliwie? A jeśli nie przeprosi, to co powie? I jak to powie? Co przywiezie? A jak przywiezie, to czy da, czy tylko pokaże? A może chociaż obieca, że jak będzie miał chwilę, to się zastanowi?
Nie nastąpiło ani jedno, ani drugie, ani siódme. Najpierw się spóźnił, potem się przywitał, następnie szybko zrobił co miał zrobić… i, cholera, jeśli spojrzał, to tylko przed siebie. Patrzyłem na idących obok siebie Putina i naszego premiera, jak maszerują szybkim, mocnym krokiem i jedyna satysfakcja jaką czułem to ta, że jednak te piłkarskie treningi przydały się na tyle, że nie trzeba się było bardzo zadyszeć. A później te przemówienia. I tu już się chciało wyć. Gdy Donald Tusk – zapewne silnie podenerwowany sposobem, w jaki został potraktowany – opowiadał Putinowi o tamtej dziewczynie, i z takim napięciem patrzył w jego stronę, w ten idealnie nieprzyjazny profil człowieka, który i tak go pewnie nie słuchał. I chwała Bogu, bo jeszcze by mu odpowiedział: „Daj pan spokój! Co mnie obchodzą wasze wzruszenia? Takich historii, to ja wam mogę opowiedzieć setki. A jak chcecie, to zapraszam do siebie. Puszczę wam jakiś ładny film. My tu w Rosji mamy bardzo zdolnych filmowców”.
Albo jeszcze gorzej. Bo coś by mu nagle strzeliło do tego ruskiego łba i spojrzałby polskiemu premierowi z bezczelnym uśmiechem w oczy i powiedział: „No dobra, przepraszam za tę dziewczynę” i Tusk by się pobeczał z wdzięczności i wzruszenia. A za nim obserwatorzy, komentatorzy, historycy i cała ogłupiała część polskiej opinii publicznej. I w ten sposób wreszcie ten „mit”, o którym Premier wspomniał, skutecznie by się wypełnił.
A tak niewiele było trzeba. Wystarczyło tak nie pędzić. Nie zgodzić się na ten krok. Przystanąć, rozejrzeć się po tych drzewach, wciągnąć nosem ten zapach wiosny i pomyśleć sobie że to jeszcze tamta wiosna, i zmusić Rosjanina, żeby przystanął. A wtedy mu powiedzieć: „Słyszysz pan tamte strzały? Czujesz pan ten płacz? Widzisz pan ten las?” To było naprawdę proste. Nawet ktoś taki jak Tusk mógł to zrobić. Co do reszty, musimy niestety jeszcze poczekać. Na prawdziwego człowieka i autentycznego mężczyznę. Który nie tylko będzie umiał wykonać jeden prosty, ludzki gest, ale znajdzie jeszcze w sobie poczucie, bycia Polakiem. A to sprawi, że to on będzie nadawał tempo. I nie zawsze przecież. Ale na pewno w jednej z tych wciąż nielicznych sytuacji, kiedy naprawdę wszystko należy już tylko do nas i tylko od nas zależy. Wtedy dopiero wszyscy zobaczymy, jak mało znaczą słowa. A już zwłaszcza jakieś tam „przepraszam”.
Witaj, Toyahu, na blogspocie! :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że tutaj też jesteś.
Z Salonem może być różnie, jakoś nie potrafię zaufać red. Igorowi.
Póki co jednak, siedzę tam razem z Tobą i głównie u Ciebie.
Pozdrawiam!
Kliknąłem, przyznaję - zaskoczonym będąc, w link na salonie24 do Twojego nowego bloga.
OdpowiedzUsuńPoczytałem: jest i tutaj angielskie motto, które niedawno na salonie zastąpiło "ojca rodzinie" i "łagodnego katolika" (chyba dobrze pamiętam?). Zatrzymałem oko na dziale "O mnie". Zobaczyłem wciąż towarzyszące blogowi dwie ważne postacie. Zaszumiała górująca nad budynkiem flaga blogera roku.
Różne myśli mnie naszły, takie i owakie. Sam dość oględnie piszesz o przyczynie założenia własnego toyaha, więc ja też nie będę dzielił włosa na czworo.
Powodzenia. Myślę, że zrobiłeś właściwy ruch.
kazef
Koziku! Miło Cię tu widzieć. Ja myślę, że Salon sobie świetnie radzi i nic mu nie grozi. To poważna firma. Ja jednak muszę też dbać o życie.
OdpowiedzUsuńKazef! Przyczyny są proste. I też uważam, że to ruch jak najbardziej właściwy.
OdpowiedzUsuńToyah,
OdpowiedzUsuńtylko chyba w tym momencie powinieneś się przynajmnniej w jednej kwestii przeprosić z Michalkiewiczem...
kazef
Wreszcie :) Dobry ruch toyahu. Ale dlaczego nie widzę reklam google? I taka mała uwaga formalna (zawsze ktoś musi się uczepić pierwszy) - czcionka jest mało czytelna.
OdpowiedzUsuńPozdr. serdecznie, asso
Świetny pomysł (myślę o tym co napisałeś w swoim profilu). Nie wiem jak to się robi z zagranicy. Pójdę do banku, może da się to jakoś przesłać z Kanady. W każdym razie masz prenumeratora.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i powodzenia!!!
Janmucha
P.S. Trochę mnie zasmuciłeś tym "bezrobotnym nauczycielem angielskiego". Kiedyś marzyłem sobie, że na starość wrócę do Polski i będę na emeryturze dawał lekcje. Nie ma chętnych, czy zbyt dużo nauczyecieli? Pytam z ciekawości, bo dawne marzenia, jak to marzenia - są nie do spełnienia.
O ile mi wiadomo, Michalkiewicz ani przez moment nie był na granicy wyjścia na ulicę i żebrania. Czy był? Jeśli tak, to się z nim przeproszę.
OdpowiedzUsuńJa ten blog traktuje bowiem jak regularne żebranie. I to mówię głośno.
Co do czcionki, muszę jeszcze nad nią (zresztą nie tylko nad nią) popracować. Czy może być taka jak w tekstach niżej?
OdpowiedzUsuńJanie Mucho, Dobrodzieju! Też nie wiem, ale dziękuję Ci bardzo. Na swoje usprawiedliwienie, powiem tylko, że i bez tego dla Ciebie pisałem.
OdpowiedzUsuńWitaj Toyahu, czekałem na Twój tekst o spotkaniu Tuska z Putinem w Katyniu.
OdpowiedzUsuńJest takie słowo, które zawsze jest obecne w tym, co piszesz:GODNOŚĆ. Przecież Ci, którzy spoczywają w Katyniu zginęli dlatego, że nie chcieli się jej wyrzec. Nie chcieli i nie umieli żyć niegodnie. A dla Tuska (jak dla większości naszych "elit" )jest to cecha nieznana. Nawet nie pomyślał, że na grobach katyńskich, to on winien czuć się gospodarzem naszego Narodowego Sanktuarium. Jakie to wstydliwe i smutne.
"Ja ten blog traktuje bowiem jak regularne żebranie.
OdpowiedzUsuńToyahu, co Ty piszesz! Nie udaje Ci się zarabiać na uczeniu, próbujesz więc zarabiać na pisaniu. Układ jest uczciwy i czysty jak górski potok. Ty piszesz najlepiej jak potrafisz a czytelnicy, jeżeli czują taką potrzebę, płacą Ci za to. Jakie to żebranie!
Chcąc poczytać ulubionego dziennikarza czy pisarza muszę kupić gazetę lub książkę. Powtórzę:"kupić".
Rób swoje przyjacielu, to znaczy pisz. Wydaje mi się, ba jestem pewien, że lepiej na tym wyjdziesz niż na uczeniu.
M.
Janie Mucho! Nauczycieli nie jest więcej niż było. Natomiast pojawiło się bardzo dużo osób świadczących tak zwane usługi. To, plus kryzys, plus desperacja, rozwaliło rynek. Kto może ratuje się ucieczką do szkół.
OdpowiedzUsuńOn może i na początku planował grać rolę gospodarza, ale w momencie jak pojawił się prawdziwy gospodarz, całe powietrze z niego uszło i wymiękł. Zwyczajnie wymiękł.
OdpowiedzUsuńNa marginesie, tych którzy nie są zarejstrowani, proszę o podpisaywanie komentarzy, bo inaczej nie wiem z kim gadam.
Gemba! Niestety, to nie jest taka prosta sprawa. Gdyby była, nie byłoby o czym gadać. A nie jest.
OdpowiedzUsuńJa naprawdę byłem bardzo dumny z siebie, że to przez te dwa lata było takie czyste.
No ale, jak wiesz, nie mam wyjścia. Albo to, albo... sam wiesz.
"(...)to nie jest taka prosta sprawa.
OdpowiedzUsuńProsta nie jest, z tym zgoda. Ale na pewno jest czysta i uczciwa.
Znakomity pomysl, bez zbednego szukania moge odwiedzac swoj ulubiony blog...
OdpowiedzUsuńWazny i bardzo potrzebny tekst o Katyniu, dzieki!
Pozdrawiam z Szwecji.
anden
Pozdrowienia do Szwecji!
OdpowiedzUsuńToyahu.
OdpowiedzUsuńNarzekałem wczoraj przez telefon na mało czytelny interfejs tego bloga.
Dzisiaj, stwierdzam, że nie jest tak źle. Więcej: jest dobrze. Trzeba tylko się "obyć".