środa, 14 kwietnia 2010

Dziś Wawel, czyli wciąż lezą



Ponieważ jestem ojcem dwóch córek, jak to się mówi w normalnej Polsce, na wydaniu, mam pewien kompleks, który – jestem pewien – dzieli wielu innych ojców, będących w podobnej do mnie sytuacji. Otóż w odróżnieniu od zwykłych podstarzałych mężczyzn, zamiast wodzić rozanielonym wzrokiem za młodymi dziewczynami, wodzę wzrokiem – i to w żaden sposób nie rozanielonym – za młodymi mężczyznami. I cały sens tych moich działań obserwacyjnych sprowadza się do tego, by móc uwierzyć, że – z punktu widzenia właśnie interesów dziewcząt na wydaniu, a przy okazji i moich osobistych – tego kwiatu jest pół światu. Wciąż. I, niestety, coraz częściej widzę, że sytuacja wcale nie jest dobra. Że prawdę powiedziawszy wybór praktycznie nie istnieje i że jest boleśnie prawdopodobne, że któregoś dnia moja córka przyprowadzi do domu jakiegoś idiotę w kapturze, lub w cieniutkim binderku i powie że on się nazywa Darek, albo Patryk, a ja będę już do końca moich dni będę musiał mu dawać pieniądze, które zarabiam choćby z tego bloga, na kino, albo hamburgera.
Niekiedy, naprawdę z rzadka, udaje mi się jednak zobaczyć kogoś, kto ani nie zachowuje się jak pajac, ani nie wygląda jak pajac, natomiast ma coś takiego w sobie, co pozwala mi pomyśleć, że oto pojawił się jeden z ostatnich Mohikanów. Kto w tych naprawdę trudnych czasach, które tak często z młodych ludzi robią wyłącznie towar, z tym zastrzeżeniem, że jest to towar albo uszkodzony, albo po naprawie, nagle robi wrażenie czegoś zwykłego, autentycznego, czemu jakimś cudem udało się stanąć z boku i powiedzieć: Patrzcie na mnie, jestem wciąż taki jak byłem zawsze.
Wiem że to co piszę ani nie brzmi odpowiednio poważnie, ani w ogóle nie robi wrażenia czegoś choćby minimalnie mądrego. Ale, jak mówię, jest to mój kompleks i na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że z całą pewnością nie jestem jedynym ojcem, który od czasu do czasu uzyskuje tego rodzaju perspektywę. A skoro już się usprawiedliwiłem, to pozwolę sobie jeszcze w tej kwestii parę słów. Otóż córka moja, ponieważ według dostępnych mi standardów jest dziewczyną atrakcyjną, od czasu do czasu pokazuje się z kimś kto ją zwyczajnie lubi. I, powiem szczerze, są to najczęściej chłopcy, którzy robią dobre dość wrażenie. Problem w tym, że ona niezmiennie ich odstawia, twierdząc też nieodmiennie, że to głupki. Zawsze mnie ta postawa martwiła, i przy okazji nigdy nie udało mi się od niej wyciągnąć bardziej konkretnej informacji, w czym rzecz. Głupek i tyle.
I wczoraj wydarzyło mi się coś takiego, że zobaczyłem coś, co do tej mojej perspektywy wprowadziło pewną korektę, niestety nie najbardziej optymistyczną. Otóż w telewizji zobaczyłem demonstrację jakiś przeciwników pochowania Prezydenta na Wawelu, którzy stali gdzieś w nocnym Krakowie i darli mordy, że „Na Powązki, na Powązki, na Powązki”. Dziennikarka postanowiła przepytać któregoś z tych czarnych aktywistów i pojawił się młody chłopak, najpierw jeden, potem drugi, który wyglądał po prostu ładnie, patrzył szczerze w oko kamery i spokojnym bardzo głosem robił z siebie takiego cymbała, że – szczerze powiedziawszy – w tym momencie wolałbym zobaczyć jakiegoś zaćpanego gimnazjalistę z nożem. I pomyślałem sobie, że sytuacja jest absolutnie dramatyczna. W świecie, w którym tak ciężko, i coraz ciężej, spotkać młodych ludzi, którzy i wiedzą co to Wawel i co to królowie i co to historia, a co to Powązki i godność, nagle pojawia się ktoś kto to z pozoru to wszystko wie, tyle że ta wiedza mu się zdaje jak psu na budę. Bo nawet jeśli jest uczniem którejś z najlepszych krakowskich szkół, a w tej szkole jest jednym z najlepszych i najbardziej uświadomionych obywatelsko uczniów, i nawet jeśli potrafi wypowiedzieć składnie jedno zdanie, nie wtrącając w to słowa „kurwa”, jest równie pusty jak każdy inny jego rówieśnik i tak czy inaczej, prędzej czy później znajduje swoje ulubione miejsce w jakichś idiotycznych dyskusyjnych grupach w Internecie o przezabawnych tytułach, takich jak „Piramida Cheopsa dla Kaczyńskiego”, czy coś podobnego.
A przecież dni które wszyscy tak mocno przeżywamy są tak proste i oczywiste. Przesłanie, które się z nich wynurza jest tak jednoznaczne i tak czyste, że naprawdę wiele na to wskazuje, że już nigdy nikt z nas nie będzie miał tak dobrej okazji, żeby poczuć się człowiekiem. To jest właśnie sytuacja, kiedy najgorsze zakapiory, najwięksi cynicy i pustogłowi durnie, mogą nagle – zupełnie za darmo, bez najmniejszego wysiłku – zobaczyć ową prawdziwą dostojność i choć na chwilę się w jej obliczu zamknąć. To zdarzenie, ta symbolika z nim związana, nawet nie koniecznie znaki – bo powiedzmy, że znaki sa niekiedy za trudne – to wszystko zostało nam podane na tacy. Nagle stanęliśmy – po raz pierwszy od wielu lat – wobec tej prawdy, że nasze codzienne emocje są niczym w obliczu potęgi historii. Nagle otrzymaliśmy okazję, by zrozumieć jak bardzo na przykład to, że amerykańskie dzieci w amerykańskich szkołach, kiedy w czasie śpiewania hymnu, trzymają dłoń na sercu, nie ma nic wspólnego ani z Bushem, ani z Clintonem, ani z Obamą. A tym samym – bo tu już jest droga krótka – jak bardzo nasze łzy i nasze ściśnięte gardła, są niezależne od tego czy zmarły prezydent nazywa się Wałęsa, Kaczyński czy Kwaśniewski. Że historia państw i narodów ma w sobie taką moc, że przy niej bez znaczenia są i pojedyncze losy, pojedyncze upadki, a i pewnie pojedyncze wzloty.
Tymczasem okazuje się, że jest cała grupa ludzi – młodych i starszych – którzy potrafią ładnie mówić, ładnie patrzeć, a i czasem – co widzimy i tu w Salonie – ładnie pisać, i którzy przez te wszystkie ostatnie lata prawdziwego upadku w jakim zanurzyła się ta nasza Polska, dostali tak mocno po głowach, że nagle jedyne co wiedzą to to, że liczy się tylko chwila, która jest tylko nasza i z którą możemy sobie robić, co nam się żywnie podoba. Bardzo to przygnębiające.
Przed nami kolejny dzień tego wspólnego rozrachunku i tej wspólnej szansy. Boję się tego dnia. Bo wygląda na to, że ci, którzy powinni dawać przykład, są już tak fatalnie wydrążeni, że to nimi najbardziej trzeba się będzie zająć. Na szczęście jest też wciąż dużo tych, którzy swoją postawą pokazują, że oni ten obowiązek mogą śmiało wziąć na siebie. Przede wszystkim ci harcerze, którzy tak dzielnie od rana do nocy przestawiają świeczki pod Pałacem Prezydenckim, ta młodzież zgromadzona na nabożeństwach w naszych kościołach, te małe dzieci klęczące w modlitwie przed znakami i symbolami; ale również ci co zawsze byli pozornie najgorsi,. A więc te bandy okapturzonych kiboli, tych gimnazjalistów z nożami, tych zaćpanych durniów nie mających najczęściej nawet pojęcia co jest co i gdzie i jak. To oni muszą dziś pokazać tym prymusom z prywatnych liceów i z naszych najlepszych uczelni, tej elicie młodej Warszawy i młodego Krakowa, jak wygląda prawdziwa godność.
Bo jeśli im nie pokażą, to i ja i inni ojcowie będący w podobnej do mnie sytuacji, możemy równie dobrze zacząć się pakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...