środa, 7 stycznia 2009

Może księdza dla miłych państwa?

Już wiele miesięcy temu, po tragicznej śmierci Bronisława Geremka, pozwoliłem sobie na kilka słów na temat Kościoła, oczekiwań wobec tego Kościoła, tego Kościoła zadań, oraz na temat relacji między tym Kościołem a ludźmi – zarówno znajdującymi się wewnątrz, jak i trzymającymi się z dala od Kościoła http://toyah.salon24.pl/85947.html . Tekst mój spowodowany był ciężkim zdziwieniem, że nader często, ludzie deklarujący przez całe życie wręcz programową wrogość do Kościoła, a często nawet religii jako takiej, raz po raz – w sytuacjach które uznają za dramatyczne, czy po prostu szczególne – potrzebują się do tego, zwalczanego przez siebie, Kościoła, zwracać o różnego razu przysługi.
To co moją irytację jeszcze powiększało, to fakt, że wielokrotnie owe żądania przybierają formę ultymatywną. Zupełnie jakby ludzie zachowujący wobec Kościoła wrogość na płaszczyźnie religijnej, jednocześnie traktowali go jak instytucję usługową, która dopóki działa sprawnie i realizuje zlecenia, może sobie działać dalej, ale w momencie ‘awarii’, ma albo przeprosić i się poprawić, albo się na dobre zamknąć. Rozważałem sobie więc te kwestie i stopniowo doszedłem do wniosku, że całe to moje gadanie nie ma większego sensu z dwóch prostych przyczyn. Pierwsza to taka, że Kościół – cokolwiek by sobie o nim nie myśleli ludzie występni – i tak jest jedyną instytucją, która posiada odpowiednio poważny i uroczysty zestaw ofertowy na specjalne okazje, takie jak narodziny, ślub, czy śmierć, i wszystko co poza Kościołem, jest albo parodią, albo pustką. A więc praktycznie każdy człowiek, pomijając kompletnych wariatów, i tak w pewnym momencie swojego życia będzie musiał do Kościoła przyjść, a Kościół – który, jak najbardziej słusznie, jest ponadto – oczywiście go nie wyrzuci na twarz.
Drugi powód jest może nawet bardziej istotny. Otóż cokolwiek napiszę, ci do kórych moje słowa byłyby adresowane, albo nie będą tego czytać, albo jakimś cudem przeczytają i dojdą w swej przebiegłości do wniosku, że ja, jako bulterier księdza biskupa, kombinuję, żeby może kazać sobie płacić, albo nawracać ogniem i mieczem. Czyli efekt tego mojego pisania będzie taki, że zwykły apel o minimum wstydu, zostanie odebrany jako moralny terror i tyle.
Przestałem więc się mądrzyć i, w imieniu mojego Kościoła, oświadczyłem, że stać nas na ten gest wielkoduszności i jeśli już niektórzy tak fatalnie się znaleźli, że nie mają co z sobą zrobić, niech już tu lezą. Wytrzymamy.
Czy od tego czasu coś się ruszyło. Ależ skąd! Oczywiście że nie. Bezczelność unosi się dokładnie na tym samym poziomie co dotychczas, i w dalszym ciągu rodzice, którzy normalnie podczas kolędy udają że ich nie ma w domu, ślą swoje dzieci – z flaszką pod ręką i petem w ustach – do bierzmowania. W dalszym ciągu bandy zbzikowanych rodziców chrzestnych fałszują podpisy by pokazać, jak bardzo oczywiście są wyspowiadani i spokojnie móc sobie pojeść komunię. A kiedy dziadkowi się zejdzie, szukają po okolicach czegoś, co się nazywa ‘parfaja’, czy jakoś tak, żeby zapytać, gdzie mieszka ksiądz, bo chcieli się o coś spytać.
A niech ktoś któremuś z nich spróbuje zasugerować, że może trzeba było się wcześniej zainteresować, albo ktoś się ich spyta, po cholerę im to całe zamieszanie, to zrobią najczęściej wielkie oczy i w najlepszym wypadku będą się znacząco pukać w czoło. Że niby trafili na jakiegoś pomyleńca, który nie rozumie najprostszych rzeczy.
Jednocześnie, oni wszyscy – zarówno ci kompletnie otumanieni od nadmiaru życia, jak i ci, noszący tytuły doktorów i profesorów – okropnie się denerwują, jeśli druga strona zaczyna zbyt blisko podchodzić do tego, co oni uważają za swoje. Uważają się oni przy tym za szczególnie uprzywilejowanych z tego prostego powodu, że za swoje mają dokładnie wszystko co obejmuje szeroko pojęta domenę państwową. Kościół – mówią – jest wasz, więc sobie tam siedźcie. A jak wam się nie podoba u nas, to won. Też do Kościoła. Powie ktoś, że mu się nie podoba telewizja TVN – oglądajcie sobie Rydzyka. Komuś się nie spodoba Woodstock – idźcie słuchać piosenek religijnych. W telewizji Viva czterech debili szydzi sobie z pieśni religijnej „Panie dobry jak chleb” – jak chcecie mieć na poważnie, to do kruchty. Człowiek zaproponuje, żeby nie zmuszać ludzi do pracy w niedzielę – jak nie chcesz to nie kupuj.
Ostatnio w Salonie, najwyraźniej zniecierpliwieni przedłużającym się panoszeniem po miejscach jak najbardziej publicznych najczystszego kuglarstwa pod nazwą Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, niektórzy z moich kolegów – a ja i sam nie mniej aktywnie – wystąpili przeciwko autorowi tego projektu, Jerzemu Owsiakowi. Reakcja ‘niedzielnych samarytanów’ była jednakowa – jak wam się nie podoba, to nie wychodźcie w niedzielę z domu.
Jak zwykle, najbardziej oryginalny był Galopujący Major, który najwyraźniej uznał, że jeden dzień bez intelektualnych ekscesów na odpowiednim poziomie będzie dniem straconym i wezwał wszystkich tych, których oburza przedłużająca się aktywność Jerzego Owsiaka w dotychczasowym kształcie do złożenia oświadczenia następującej treści:
„W związku z faktem, iż uważam Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy za przedsięwzięcie przynoszące więcej szkody niż pożytku, rozdmuchane medialnie i prowadzone przez osobę, co najmniej, kontrowersyjną, oświadczam publicznie, iż nie chce aby w jakimkolwiek przypadku ja bądź któreś z moich dzieci lub wnuków było leczone przy pomocy sprzętu, zakupionego przez tę szkodliwą fundację” http://galopujacymajor.salon24.pl/379063.html .
Czyli w praktyce wykonał Galopujący Major gest, o praktykowanie którego, między innymi on sam oskarża od dawna Kościół w Polsce i jego członków. Czyli zaproponował eliminację całej grupy osób, które nie podzielają jego poglądów. Dodatkowo eliminację nie na poziomie ideologicznym, ale na poziomie życia jak najbardziej codziennego.
Nie będę tu się wdawał w dyskusję z Galopującym Majorem. Już kilka razy w jego wypadku miałem uczucie, że gadam do ściany. A po przedostatnim jego wybryku, kiedy porównał Powstańców Warszawy do terrorystów z Hamasu, doszedłem do wniosku, ze ta ściana zaczyna przypominać plazmę.
Zamiast tego, chciałem wszystkim osobom, które w jakikolwiek sposób podzielają pogląd jakoś odzwierciedlony przez ten kuriozalny żart Galopującego Majora, przedstawić pewien eksperyment. Otóż wszystkim tym, którzy uważają, ze Kościół Katolicki w Polsce to banda pazernych i głupich księży, którzy to księża zajmują się albo uprawianiem pedofilii, albo kolekcjonowaniem kochanek, a przy okazji Bóg nie istnieje, chciałem zaproponować złożenie specjalnego oświadczenia:
„W związku z faktem, że uważam Kościół Katolicki w Polsce za przedsięwzięcie z gruntu fałszywe i żerujące wyłącznie na ludzkiej naiwności, prowadzone w większości przez ludzi nieuczciwych i głupich, oświadczam publicznie, iż nie chcę, aby w jakimkolwiek przypadku ja, bądź któreś z moich dzieci, lub wnuków korzystało z usług instytucji tegoż Kościoła”.
Mam nadzieję, że pierwszy to oświadczenie podpisze Galopujący Major.
A ja mu tylko powiem, że to tutaj, to był żart, ironia i szyderstwo. My, Szanowny Kolego, nie mamy fioła. My nie żyjemy naszymi kompleksami. My mamy luz. Niech się Kolega nie boi. Jak trzeba będzie, będzie mógł Kolega przywołać zarówno siostrę zakonną w szpitalu, jak i księdza z kropidłem na cmentarz. Nawet może Kolega zagwizdać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...