poniedziałek, 12 stycznia 2009

O Irku i Jurku - historia prawdziwa

Szczerze planowałem, wraz z zakończeniem kolejnej eksplozji lansu pod nazwą ‘dobroczynność’, dać spokój Owsiakowi, jego Orkiestrze i wszystkim tym, dla których cała ludzka dobroć przeznaczona do wykorzystania w okresie dwunastu miesięcy, zawiera się właśnie w tej jednej niedzieli. Planowałem wrócić do moich osobistych porachunków z Rafałem A. Ziemkiewiczem, który w weekendowej Rzepie zamieścił bardzo ciekawy artykuł na temat Michnika, salonu i salonowych bawidamków. Wydawało mi się, że – choć mógłbym pisać o Owsiaku bardzo dużo i bardzo często, a i tak bym nie przeskoczył jego osobiście i jego klakierów w intensywności wystąpień – pisanie nawet o Owsiaku w ilościach zbyt dużych, po prostu może być męczące. To raz. No a poza tym, tematy czekają. Tematy poważne, jak choćby Ziemkiewicz.
Więc chciałem napisać o Ziemkiewiczu, który złapał za kołnierz redaktora Kalukina z Gazety Wyborczej i go poważnie wytarmosił. Poszło o to, ze Kalukin napisał jakiś głupkowaty ‘list otwarty’, że niby środowisko Michnika powinno się bardziej otworzyć na wymagania czasu, bo coś tam-coś tam, że zacytuję klasyka. Na co Michnik napisał, że on rozumie zniecierpliwienie swoich młodych kolegów, ale coś tam-coś tam, więc na razie tak jak jest, jest dobrze. Oczywiście, ponieważ Ziemkiewicz jest wystarczająco przygotowany i wystarczająco inteligentny, żeby rozprawić się z Michnikiem, to tym bardziej nie sprawiło mu większych kłopotów, żeby potratować z buta Kalukina. Na dodatek, pan Rafał ma lekkie pióro, więc tym łatwiej idzie mu objaśnianie rzeczy oczywistych, a mimo to dla wielu wciąż kosmicznie poplątanych. Moje pretensje do tego tekstu, a tym samym do samego Ziemkiewicza, sprowadzają się do wciąż tego samego. Chodzi o to, że Ziemkiewicz wprowadza temat, ładnie go opisuje, starannie diagnozuje, natomiast zawsze na końcu brakuje mu tej przysłowiowej puenty, która wszystko wyjaśni i ostatecznie zamknie. Tak też jest w przypadku sobotniego tekstu. Ziemkiewicz pokazuje, po raz kolejny, ten nieznośnie zatęchły pokój, w którym siedzą Michnik i jego koledzy, po raz kolejny objaśnia, skąd się ta stęchlizna bierze, a później, kiedy trzeba dać ostateczne odpowiedzi, to się wycofuje i zostawia nas z poczuciem, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z jednym geszefciarzem i grupą troszkę naiwnych, a troszkę interesownych przybocznych.
Jeśli ja chce wiedzieć, czemu cała grupa – wydawałoby się – bardzo porządnych biograficznie i historycznie i środowiskowo ludzi, z desperacją godną o wiele lepszej sprawy, ślęczy przy Michniku i jego interesach i nie popuści, choćby się wszystko waliło, to ja bym może też chciał, żeby Ziemkiewicz – człowiek inteligentny i zorientowany – coś mi na ten temat podrzucił. I nie koniecznie ma to być informacja, że tu chodzi o naiwność i „frajerstwo”. Tymczasem ja się dowiaduję, że Kalukin „i wielu podobnych zainwestowało w michnikowszczyznę swa energię, zdolności i dobre imię nie z przyczyn życiorysowo - towarzyskich, ale po prostu z naiwnej wiary”. Ja widziałem parę razy Kalukina w telewizji. I słuchałem, jak on gada. Może on i towarzysko i środowiskowo do Michnika nie pasuje (choć czemu nie), ale że jest naiwny, w to wątpię.
Więc chciałem napisać tekst do Ziemkiewicza, w którym apelowałbym, żeby on może wyszedł ciut dalej poza swoją Michnikowszczyznę, bo inaczej pomyślę, że w gruncie rzeczy on też – podobnie jak Kalukin – jest tylko ostrożny.
No ale mamy tego Owsiaka. Mamy też mojego kolegę LEMMINGA, który wczoraj, wreszcie bardzo szeroko przedstawił mi swoje stanowisko w sprawie Orkiestry. A ponieważ po pierwsze uważam, że z LEMMINGIEM rozmawia się i przyjemniej i sensowniej niż Ziemkiewiczem, a poza tym mam parę rzeczy, które potrzebują więcej miejsca niż zwykły komentarz, postanowiłem jeszcze raz zająć się sprawą dobroczynności i ‘dobroczynności’.
W Katowicach, gdzie mieszkam, od wielu lat organizowana jest impreza o nazwie Rawa Blues. Organizatorem, właścicielem i główną twarzą tej Rawy jest Ireneusz Dudek. Kiedyś tylko Irek, dziś również Ireneusz.. Osobiście uważam, że Dudek jest muzykiem absolutnie beznadziejnym. Bez względu na to, czy on spiewa, czy gra bluesa, czy pisze piosenki dla zespołu Shakin’ Dudi, to z czym mamy do czynienia, to ewidentna popelina. Natomiast sam festiwal to wydarzenie potężne. Oczywiście, Dudek nigdy nie był na tyle dobry, żeby ściągnąć do Spodka największych muzyków, ale już na przykład James Blood Ulmer był. No a poza tym, blues to jest blues, więc znowu nazwiska aż tak się nie liczą.
Jest więc w Katowicach ta Rawa Blues, i każdej jesieni cały Spodek wypełniony jest miłośnikami tej muzyki z całej Polski , którzy w tej części Europy, a może i w całej Europie nie mają okazji, żeby się odpowiednio pokołysać przez parę dni. Wiem też jednak, że Ireneusz Dudek najprawdopodobniej całą swą energię poświęca właśnie na ten festiwal. On jest muzycznie wystarczająco przygotowany, żeby wiedzieć, że jako artysta, większych szans nie ma. Że nawet w samej Polsce jest wielu tzw. bluesmanów, którzy są od niego lepsi i zdolniejsi. Angażuje się więc w ten festiwal, jeździ po Katowicach tym swoim czarnym jeepem z logo festiwalu i załatwia, załatwia, załatwia. Nie sądzę, żeby on, oprócz tego, miał jeszcze coś szczególnego do roboty. Ma rodzinę, musi ją utrzymać, chce ją utrzymać na wysokim poziomie i wydaje mi się, że dzięki swojej pracowitości i zaangażowaniu i poświęceniu ten wysoki poziom udaje mu się utrzymać.
Myślę, że gdyby Ireneusz Dudek zajął się na poważnie jeszcze czymś poza tym festiwalem, to raz że nie miałby już czasu na samą Rawę, a poza tym nie bardzo miałby już czasu dla siebie. Tak myślę. Bo faktycznie o życiu Dudka nie wiem nic, poza tym, że ma ten piękny dom w górach, jest człowiekiem majętnym i – jak słyszę to tu to tam – jest osobą prywatnie bardzo porządną.
Gdybym ja się nagle dowiedział, że Ireneusz Dudek prowadzi swoją Rawę Blues za darmo, bo wymyślił, że jeśli on tym dzieciom z całej Polski dostarczy tak wielkiej radości, i oni przez to staną się lepsi i mądrzejsi i bardziej wrażliwi, to ja bym do Dudka nabrał wielkich podejrzeń. Gdyby dodatkowo, cała ogólnopolska maszyna medialna zaangażowała się po stronie Dudka i jego projektu i zaczęła coś bredzić o „światełkach do nieba” i „sercach dla każdego”, to ja bym się zaczął denerwować. I oczywiście, pierwsza rzecz, jaka by mi przyszła do głowy, to z czego ten Dudek żyje, skoro on z tego festiwalu ma tylko czystą ludzką satysfakcję.
Gdyby nagle, Dudek uznał, że będzie dobrze połączyć tę Rawę Blues z jakąś potężna akcją dobroczynną i udałoby mu się tym projektem zainteresować wszystkich możnych od Tatrów po Bałtyk, i gdyby nagle ci możni zaczęli wspomagać Rawę ciężkimi pieniędzmi, bo „trzeba pomagać”, i gdyby Katowice, każdej jesieni zostały zalane nie tylko przez te plakaty i bilbordy na temat festiwalu, ale przez najzwyklejszy moralny terror, to ja bym zaczął zadawać pytania. I teraz, gdyby każda próba dyskusji nad moralnym i etycznym wymiarem tego zjawiska, była natychmiast ucinana, to bym uznał, ze mam do czynienia z jakąś grą interesów.
I teraz wyobraźmy sobie, ze mamy ten Wielki Dobroczynny Bluesowy Festiwal Serdecznych Serc nad Rawą i ja się pytam, co ten Dudek wyprawia, z czego on żyje, dlaczego nie wolno nawet w TVN24 – gdzie ZAWSZE są dwie, lub nawet trzy strony dyskusji – zorganizować jednej zwykłej debaty na ten temat. Czy moje pytania są atak głupie, by nie powiedzieć nieludzkie? Czy jeśli ja usłyszę odpowiedź, że NIE MA ABSOLUTNIE ŻADNYCH PODSTAW, ŻEBY DUDKOWI NIE WIERZYĆ I ŻE ON AUTENTYCZNIE TO CO MA, TO MA NIE Z RAWY TYLKO SKĄDINĄD, to ja mam w te tłumaczenia uwierzyć? Przepraszam bardzo, ale tak się nie da.
I już na sam koniec. Ja się domyślam, że już w tej chwili stoi cała kolejka podekscytowanych ‘orkiestrowiczów’, którzy mi powiedzą, że co ma piernik do wiatraka. Że Dudek to Dudek, a Owsiak to Owsiak. Że blues to blues, a szpitale to szpitale.
Na to ja mam tylko jedną odpowiedź. Zarówno Jerzy Owsiak jak i Ireneusz Dudek, to mniej więcej jedno pokolenie. Obaj mniej więcej zaczynali w tym samym czasie. I jeden i drugi mają swoje zasługi i teraz i wtedy. Proszę pamiętać Wtedy też. Różnica jest taka, że jeden postanowił ostatecznie robić to, a drugi tamto. I że obaj okazali się równie sprytni. Tyle że jeden bez porównania bardziej uczciwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...