wtorek, 23 sierpnia 2016

Cały ten pop, czyli kto zabił Jolantę Brzeską

Stali czytelnicy tego bloga z pewnością wiedzą, jaki jest mój stosunek do współczesnej polskiej kinematografii, literatury, muzyki, polskiego aktorstwa, polskiej rozrywki, teatru, sztuki, polskiego dziennikarstwa i w ogóle całego tego systemu, który decyduje o tym, kogo należy przepuścić przez bramki, komu kazać czekać w poczekalni, a komu powiedzieć, żeby szedł w cholerę i więcej nie wracał. Dla kogoś, kto z jednej strony praktycznie przez całe życie był zanurzony w chłonięcie tego wszystko, co autoryzowane jest wyłącznie przez unikalny ludzki talent, a z drugiej czuł się na zawsze związany z poczuciem dumnej przynależności do jednego narodu i jednej ojczyzny, ów ból doświadczania tej nędzy, bywa naprawdę trudny do zniesienia. Tym bardziej więc, ile razy słyszę, że ktoś nakręcił naprawdę świetny film, nagrał znakomitą piosenkę, czy wydał wspaniałą książkę, w pierwszej chwili ogarnia mnie autentyczna wiara, że może faktycznie tym razem stanie się coś, co tę klątwę odczaruje. No i zawsze odchodzę jeszcze bardziej rozczarowany, niż poprzednim razem.
Od czasu jak prowadzę tego bloga, dwa razy zdarzyło mi się trafić na polskiego wykonawcę, który mnie autentycznie zachwycił, a który zdecydowanie należy do trzeciej z wymienionych przez mnie grup aspirujących artystów, czyli jest tym kimś, komu w pewnym momencie powiedziano, żeby spieprzał i się więcej nie pokazywał. Pierwszym z nich był człowiek występujący pod ksywą Schmaletz z piosenką pod tytułem „Rewolucyjne NSZ”.



Wysłuchałem tej piosenki i tego głosu i byłem pod takim wrażeniem, że napisałem specjalną, poświęconą owemu Schmaltzowi notkę. Schmaletz jakimś cudem notkę przeczytał, napisał do mnie krótki mail z podziękowaniem, zapewniając mnie jednocześnie, że on już jest zarówno poza branżą, jak też nawet poza jakimikolwiek planami, by się tam próbować ponownie dobijać. Zapytałem go, czy można gdzieś kupić jego płyty, których, jak się zdaje wydał kilka, jednak odpowiedział mi, że nic o tym mu nie wiadomo. I tyle.
Drugi raz, jak trafiłem na artystę moim zdaniem wyjątkowego, to był, również opisany przez mnie na blogu, przypadek kobiety o imieniu Jadźka. Jadźka to dziewczyna trochę z gór, trochę stąd, czyli ze Śląska, wówczas pracująca jako początkujący lekarz w Siedlcach, a jednocześnie muzyk, kompozytor, autor tekstów, piosenkarka i lider zespołu o nazwie Kidbrown. No i też oczywiście ktoś, komu podobnie jak wcześniej Schmaletzowi, powiedziano, żeby na nic nie liczył. Oto jedna z tych piosenek:



I oto nagle, na fali świeżego bardzo powrotu, wydawałoby się ostatecznie zamkniętej i przysypanej kurzem, sprawy zabójstwa Jolanty Brzeskiej, przypomniałem sobie piosenkę muzycznego duetu pod nazwą Kopyt/Kowalski, którą już kiedyś miałem okazję się zachwycić, a która jednak jakoś zatarła się w mojej pamięci. Z tego co nam wiadomo, ów Kopyt/Kowalski to tandem ideologicznie zbliżony do owych neo-komunistycznych warszawskich środowisk spod znaku Krytyki Politycznej, a zatem ktoś może mi powiedzieć, że ja, jako stary punk, demonstruję swoje stare kompleksy, nie zmienia to jednak faktu, że ja autentycznie uważam, że Kopyt/Kowalski to coś, czego w na tej biednej scenie jeszcze nie było. Ich piosenka zatytułowana „Kto zabił Jolantę Brzeską”, to zarówno w warstwie muzycznej, tekstowej, jak i czysto wykonawczej, prawdziwa rewelacja. No ale i tu, podobnie jak w wypadku Schmaltza, czy zespołu Kidbrown, mamy do czynienia z kompletną blokadą. Ja nie wiem oczywiście, jak to się stało, że oni na swoim koncie mają zaledwie parę piosenek, ani też w jakim stopniu to, że z tego nic nie wyszło, to wina systemu, a w jakim ich ewentualnej gnuśności, ale doświadczenie mi mówi, że oni tu akurat nie mieli nic do gadania. Chcę wierzyć, że oni w pewnym momencie autentycznie zrobili wszystko, co trzeba, a co jest etycznie dopuszczalne, by odnieść sukces, jednak zwyczajnie nie zostali za te bramki wpuszczeni.
Słuchałem wczoraj tej piosenki o zabójstwie Jolanty Brzeskiej, wsłuchiwałem się w naprawdę świetny tekst, oglądałem naprawdę porządnie i z prawdziwym smakiem zrobiony clip, raz, drugi, trzeci, i za każdym razem nie opuszczała mnie ta smutna myśl, że cokolwiek by oni zrobili, na samym szczycie i tak będzie Monika Brodka ze swoją najnowszą płytą i ten idiota Devendra Banhart, na którym ona zrobiła takie wrażenie, że on się przy niej poczuł… taki malutki.
Posłuchajmy więc na koniec Kopyta i Kowalskiego i miejmy przynajmniej tę satysfakcję, że zanim umrzemy, zobaczymy to ludzkie ścierwo, jak w tych swoich garniturach i krawatach wysiadają z radiowozu, a grzeczny pan policjant przytrzymuje im łby, by sobie przypadkiem nie nabili guza. Przynajmniej to.



Przypominam, że moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl.

1 komentarz:

  1. Bardzo mi leży na sercu ten temat. Tzn. tej bidy na tzw. rynku muzycznym. Niestety to co Pan zaprezentował nijak mnie nie wzrusza. Może szukam czego innego. A szukam talentu i autentyczności. Czegoś osadzonego w korzeniach. Jednocześnie wyrwanego z muzyki rockowej czy jazzowej. Lubię rocka i jazz ale to jest domena Amerykanów i Anglików. Czegoś takiego:
    https://www.youtube.com/watch?v=Hfl-J3WX_g8
    https://www.youtube.com/watch?v=Z0Ok4iTHELU
    https://www.youtube.com/watch?v=2UuEXPq4EMI

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...