Dziś, nieco wcześniej niż zawsze, proponuję
moje felietonowe refleksje z „Warszawskiej Gazety”. Jednocześnie szczerze
zachęcam do czytania całego numeru. Od dziś w kioskach.
Sam siebie nienawidzę, jednak napięcie
zrobiło się tak duże, że zaszedłem do tutejszej „Żabki” i kupiłem egzemplarz
„Newsweeka” ze słynnym reportażem zatytułowanym „Najazd Hunów” autorstwa niejakiej
Anny Szulc – swoją drogą, proszę zwrócić uwagę na ową dyskrecję: Szulc, a nie
Schultz – o białej, polskiej nędzy obsrywającej nadmorskie wydmy za głupie 500
złotych otrzymane od rządu Beaty Szydło. Przeczytałem ów tekst sześć razy i wiem,
że jest całkiem możliwe, że kiedy przeczytam go po raz siódmy, udam się do
sklepu „IKEA”, kupię antyramę i osobiście to coś oprawię, by służyło moim
wnukom, jako znak czasów.
Pisałem o owym ekscesie parokrotnie, w
oparciu o relacje opisujące beneficjentów programu 500 +, jak srają na wydmach,
obrzygują łóżka, kradną, a nawet – o zgrozo! –
łażą po ścieżkach rowerowych, natomiast dziś czytam, że jest jeszcze
gorzej, bo, proszę sobie wyobrazić, oni najzwyczajniej w świecie klną i to klną
tak strasznie, że słowo „kurwa” to standard. I to przy dzieciach! Jak opowiada gwiazda
telewizji TVN, Dorota Zawadzka, znana światu, jako „Superniania”, doszło do
tego, że kiedy zwróciła uwagę takiemu w koszulce z napisem „Wołyń pamiętamy”, by
nie klął przy dziecku, ten ją zapytał, czy „chce w ryj”. Tak było.
Wspominałem tu już Warszawskie Targi
Książki organizowane każdego roku w maju na Stadionie Narodowym. Być może
najbardziej poruszył mnie tam fakt, że zgromadzony tłum miłośników książek
charakteryzował z jednej strony pewien rozdęty do karykaturalnych wręcz
rozmiarów „intelektualny sznyt”, a z drugiej… tatuaże. To co mną autentycznie
wstrząsnęło, to owe tłumy rozkochanych w literaturze intelektualistów, w
najbardziej wymyślny sposób wytatuowanych.
W pewnym momencie na naszym stoisku pojawiła
się niezwykle elegancka pani z dyskretnym motylkiem na ramieniu, wzięła do ręki
moją książkę „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph” i zaczęła ją przeglądać.
Nagle trafiła na rozdział zatytułowany „Czy Niebiesko-Czarni znali brzydkie słowo
‘kurwa’?”, gdzie opowiadałem, jak to w latach 60. miałem okazję, jeszcze jako
dziecko, jeździć na koncerty z zespołem Niebiesko-Czarni i nie przypominam
sobie, by któremukolwiek z nich kiedykolwiek w mojej obecności zdarzyło się
zakląć. Zatrzymała się zatem owa dama nad wspomnianym tytułem i przemówiła do
mnie w taki oto sposób: „A dlaczego pan uważa, że słowo ‘kurwa’ to słowo
brzydkie? Przecież to jest normalne, zaczerpnięte z języka łacińskiego, słowo i
nie ma powodu, by się tu szczególnie oburzać”. Ja jej oczywiście próbowałem
tłumaczyć, że wiem, czym jest tak zwana „łacina” i że ja już jako dziecko byłem
upominany, by jej publicznie nie używać – bez rezultatu. Pani z wyższością się
odwróciła i odeszła wolnym krokiem.
Przeczytałem refleksje „Newsweeka” na
temat owego „gorszego sortu” Polaków i się tylko zastanawiam, czy przypadkiem
ów byczek, który zagroził, że da w ryj Superniani, to nie był mąż… przepraszam,
partner… owej czytelniczki ze Stadionu Narodowego. Nie zdziwiłbym się.
Przypominam, że moje książki, w
tym ostatnie już egzemplarze wspomnianego wyżej „biustonosza”, można kupować w
księgarni na stronie www.coryllus.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.