Przedwczoraj zamieściłem na tym blogu
tekst w najmniejszym stopniu nie polityczny, lecz zaledwie pokazujący
dramatyczną sytuację tych polskich artystów, którzy dostrzegłszy u siebie jakiś
talent, zapragnęli z nim wyjść publicznie i w jednej chwili zostali zniszczeni
przez system, dla którego ostatnią rzeczą, na jakiej mu zależy to jakość i
prawda. Tak się też złożyło, że kończąc swoje refleksje przedstawiłem muzyczny
clip duetu Kopyt/Kowalski z piosenką zatytułowaną „Kto zabił Jolantę Brzeską?”,
moim zdaniem naprawdę świetną pod każdym możliwym względem, znacznie lepszą od
wszystkiego, czym jesteśmy od lat karmieni przez naszą współczesną scenę
poprockową. Jak mówię, kiedy zaczynałem
pisać ten tekst, a i nawet już skończywszy go, politykę w głowie miałem
zaledwie o tyle o ile tam pojawiła się postać okrutnie zamordowanej Jolanty
Brzeskiej, a przy okazji, w domyśle, cienie jej odzianych w garnitury zabójców.
Chodziło przede wszystkim o piosenki.
I oto na notkę zareagował mój kolega
Coryllus, który najpierw w doraźnym komentarzu, a następnie w osobnej, swoją
drogą kapitalnej, notce, zwrócił uwagę na fragment tekstu Kopyta i Kowalskiego,
w którym oni winę za śmierć Brzeskiej, obok policji i samych morderców,
zrzucają na „Kościół i naród”, jak najbardziej słusznie sugerując, że oto mamy
do czynienia ze starym typowo lewicowym zagraniem, gdzie najpierw uderza się w
najwyższe tony, pokazując jednym palcem jakiś szczególnie rażący przejaw
społecznej niesprawiedliwości, a potem, drugim palcem, winnych, a więc albo
naród, albo Kościół. Stary, nudny do porzygania, numer: chodzi o to, by
najpierw ludzi doprowadzić do wzruszeń graniczących z histerią, a potem już
tylko realizować swoje brudne obsesje.
Pisze Coryllus tak:
„Widzimy
tu wyraźnie pułapkę zastawioną na nasze biedne umysły i serca, które uwielbiają
poddawać się fali świętego oburzenia, w tych szczególnie przypadkach, kiedy ofiara
jest niewinna i szlachetna. Sport ten ma swoje odmiany, a do najbardziej
lubianych należy ekscytacja grupowa. Tej zaś nie ma bez piosenek, filmów,
programów i publicystyki. Czyli bez całej machiny propagandowej, którą
programuje się jak maszyny w drukarni – na wielkie nakłady zestandaryzowanych
produktów. Dlatego właśnie jak ktoś wpadnie w taką pułapkę już
najprawdopodobniej z niej nie wyjdzie. Będzie siedział i lamentował nad tym,
jak źle jest a świecie, że muszą umierać ludzie. Monopol na tę narrację ma
lewica, która zawsze jest pierwsza jeśli idzie o wyrażanie współczucia w mowie
wiązanej, ma do tego dobre tradycje warsztatowe i na podorędziu ludzi, którzy
za propagandę zabierają się fachowo i nazywają ją potem sztuką”. A ja tylko
powtórzę: „propagandę, którą nazywają sztuką”. Właśnie tak.
I pewnie nie miałbym najmniejszej
potrzeby poruszać tej kwestii, a tym bardziej jej kontynuować, gdyby nie to, że
w refleksji Coryllusa brakuje mi pewnej dla mnie bardzo istotnej obserwacji.
Otóż prawdziwy problem nie polega na tym, że socjaliści uznali za stosowne
załatwiać swoje sprawy wywołując w nas wzruszenia z powodu nieszczęść, do
których tak naprawdę sami doprowadzili. W końcu, cóż to komu szkodzi? Skoro to
oni mają budzić w nas tę czysto ludzką wrażliwość i zwracać naszą uwagę na kolejne
nieszczęścia tego świata, cóż to komu szkodzi? Skoro tak wypadło, że to akurat
taki Bob Dylan przez lata musiał nas informować o samotnej śmierci Hattie
Cartoll, zadawał te podstawowe jak najbardziej pytanie, kto zabił Davey
Moore’a, wymyślał siedem przekleństw dla występnego sędziego, czy wreszcie
opisywał ponury los Hollisa Browna, to niech będzie Bob Dylan, zwłaszcza, że on
akurat potrafił robić to najlepiej ze wszystkich. To co w tym jednak najgorsze,
to nie te piosenki i cała owa wspomniana przez Coryllusa propaganda. Naszym
problemem nie są te piosenki, lecz fakt, że nikt z tej strony, z którą my się
identyfikujemy, nie potrafił na to wszystko odpowiedzieć czymś równie mocnym, a
jednocześnie prawdziwym. Nagle się okazało, że ci wszyscy, którzy mogli tu się
wykazać czymś wartościowym, najpierw na te wszystkie historie z pogardą
wzruszyli ramionami, a następnie uznali, że prawdziwa sztuka to nie jakieś
tanie wzruszenia, lecz poważne narodowe dylematy.
To, jeśli idzie o pop, a co z tymi, ktoś
zapyta, którzy owe idee mają za zadanie podeprzeć jakąś porządną teorią? Otóż ci
również, już na samym początku, zadeklarowali, że gdy chodzi o tak zwaną
„wrażliwość społeczną”, to niech się nią zajmują pryszczaci – my tutaj mamy
inne priorytety, a więc Kościół, rodzinę, własność, prawo, ewentualnie jeszcze
strzelnicę.
Myślę o tym po raz nie wiadomo już który,
ale tym razem szczególnie intensywnie i nie mogę się nadziwić, jak można było
coś tak cennego, jak zwykłe ludzkie wzruszenie
oddać tej bandzie oszustów? Popatrzmy jeszcze raz na sprawę Jolanty
Brzeskiej i w ogóle cały ten przekręt z warszawskimi kamienicami. Wystarczy
poszperać w Internecie, by zobaczyć jak na dłoni, że przy tym temacie od
początku kręcili się wyłącznie Ikonowicz z kumplami. To oni ostatecznie tak
naprawdę doprowadzili – razem z „Gazetą Wyborczą” – że dziś dalsza kariera
polityczna Hanny Gronkiewicz-Waltz wisi na cienkim włosku. Proszę spojrzeć, kto
dziś jest głównym emisariuszem owego ruchu protestu przeciwko owej strasznej
niesprawiedliwości, której pierwszym symbolem stała się śmierć Jolanty
Brzeskiej. Oto warszawski radny, Jan Śpiewak, syn Pawła, Żyd i komunista.
Proszę spojrzeć na duet Kopyto/Kowalski, którzy napisali i zaśpiewali piosenkę
„Kto zabił Jolantę Brzeską” w taki sposób i z takim przejęciem, którego ani
Hołdys, ani Panasewicz, ani Kukiz, ani tym bardziej nikt z tych mądrali
uczepionych dziś owego patriotyczno-religijnego sznytu, nigdy nie będzie w
stanie osiągnąć. Przecież to są najprawdopodobniej kumple Śpiewaka i
Ikonowicza, a kto wie, czy nie siostrzeńcy i bratankowie i wnukowie tych,
którzy na Jolantę Brzeską w pierwszej kolejności wydali wyrok. W końcu to nie
jest tak, że ten Kościół i naród w tej piosence znalazły się od tak od czapy.
A zatem co przed nami? Wróćmy więc już na
sam koniec do notki Coryllusa:
„Będzie
jak na lekcji polskiego w czasie omawiania lektur pozytywistycznych – winne
jest społeczeństwo, bo się nie zreformowało. Przez to pieprzone społeczeństwo
umarł Janko Muzykant, a Antek musiał iść w świat. Żaden z nich nie dostał
swojej szansy”.
Przepraszam bardzo, ale odpieprzcie się wszyscy od Sienkiewicza,
Prusa, a nawet od Boba Dylana. Przynajmniej do czasu, gdy, również wspominany
niedawno przez Coryllusa, Wojciech Wencel nie napisze wiersza, po przeczytaniu
którego przynajmniej ja się pobeczę ze wzruszenia. A zapewniam, że mi akurat
naprawdę niewiele trzeba. Ja się potrafię wzruszyć nawet na koncercie Black
Sabbath. Póki co, idę sobie obejrzeć komunistyczny film o pewnym bardzo ładnym
i wrażliwym, niestety nieodwracalnie sparaliżowanym, chłopaku, któremu złe
społeczeństwo odmawiało prawa do eutanazji, ale on się szczęśliwie uparł i
wszystko się dobrze zakończyło.
Jak zawsze polecam księgarnię pod
adresem www.coryllus.pl, gdzie są do
kupienia moje książki. Polecam z całego serca. Tam poza wzruszeniami nie ma nic.
Czysty socjalizm.
Oglądałem ten film - bardzo dobry. Emilia Clarke błyszczy. W dodatku oglądałem nowy film W. Allena - też bardzo dobry. Dodała mi otuchy ta notka. Wielkie dzięki!
OdpowiedzUsuń@Wes
OdpowiedzUsuńWoody Allen nakręcił dobry film? Po 50 latach? To bardzo ciekawe.