sobota, 6 sierpnia 2016

O życiu wiecznym za 200 tysięcy bucks

     Pamiętam tę myśl jeszcze z czasów, gdy byłem bardzo młody, ambitny i zaczytywałem się w różnych rzekomo mądrych książkach. Otóż słynny argentyński pisarz Jorge Luis Borges, kiedy był już bardzo starym człowiekiem, spotkał swojego równie starego jak on, dawno niewidzianego kolegę. „I co tam u ciebie?” – spytał Borges. „Umieram, mistrzu, powoli umieram” – odpowiedział Borgesowi kolega. „To dobrze, przyjacielu” – odrzekł pisarz. „Bardzo trudno byłoby żyć wiecznie”.
     Przyznaję, że samego Borgesa akurat nie czytałem. Owszem, parę razy się za te jego teksty brałem, ale nawet wtedy, kiedy potrafiłem czytać nawet Cortazara, Borges mi zwyczajnie nie wchodził. Tę jednak myśl zapamiętałem do dziś: „Trudno byłoby żyć wiecznie”. Ktoś powie, i jak najbardziej słusznie, że nie trzeba być Borgesem, by wymyślić coś na tym poziomie przebiegłości. Wystarczy odrobina wyobraźni, by kwestię uroków życia wiecznego mieć odhaczoną raz na zawsze. Wystarczy obejrzeć sobie film Spielberga pod tytułem „A.I.”, gdzie ów „urok” w pewnym momencie przybiera postać tak przerażającą, że najwidoczniej sami producenci uznali, że aby zrobiło się nieco sympatyczniej, pozostaje już tylko odwołać się do kosmitów. Co ja mówię „A.I.”? Wystarczy posłuchać piosenki Boba Dylana „Seven Curses”, gdzie klątwa rzucona przez piosenkarza na występnego sędziego brzmi szczególnie plastycznie:
Rzucam oto siedem klątw na podłego sędziego:
Pierwsza, by jeden lekarz go nie wyleczył
Druga, by dwóch uzdrowicieli go nie uzdrowiło
Trzecia, by troje oczu go nie zauważyło
Czwarta, by czworo uszu go nie usłyszało
Piąta, by pięć ścian go nie ukryło
Szósta, by sześciu grabarzy go nie pochowało
Siódma, by siedem śmierci go nie uśmierciło”.
      Niech za to co zrobił, żyje wiecznie, chciałoby się zawołać.
      A więc, po co nam Borges i jego przemyślenia? Nie wiem, szczerze mówiąc, faktem jest jednak, że jakoś to zdanie: „To dobrze, przyjacielu, trudno byłoby żyć wiecznie” utkwiło mi w głowie.
     I oto, w sytuacji, gdy wydawałoby się, że sprawa jest oczywista i, pomijając naturalny lęk przed nieznanym, powinniśmy jednak się starać zachowywać podstawowy zdrowy rozsądek, dowiadujemy się, że nie byle kto, ale Peter Thiel, miliarder i twórca PayPala, człowiek, który jako jeden z pierwszych zainwestował w Facebooka, a dziś jest jednym z prominentnych członków słynnej skądinąd grupy Bilderberg, uwierzył, że dzięki systematycznym transfuzjom krwi pobranej od osób od niego odpowiednio młodszych, będzie mógł żyć wiecznie, a w związku z tym przekonaniem inwestuje dziś miliony dolarów w tak zwane start-upy, których jedynym zadaniem jest stworzenie metody, która powstrzyma naturalny dotychczas proces starzenia się.  
       Jak słyszę, jedną z firm zajmujących się ową nieśmiertelnością, jest kalifornijski projekt pod nazwą Ambrosia. Prowadzi ona eksperymenty, podczas których osoby starsze przechodzą regularne transfuzje krwi pobranej od osób poniżej 25 roku życia. Za udział w dwuletnich sesjach, uczestnicy eksperymentu płacą 8 tys. dol. Niejaki Jesse Karmazin, szef Ambrosii, potwierdził już, że uczestnicy z nową krwią doświadczają odwrócenia starzenia każdego większego układu narządów. „Wyniki wydają się być długotrwałe, jeśli nie stałe”, oświadczył Karmazin.
     Media donoszą, dziś już nie tylko Thiel, ale również wielu innych biznesmenów z Doliny Krzemowej w wolnym od zarabiania pieniędzy czasie, wiszą na klamce do wspomnianej Ambrosii i zajmują się kupowaniem sobie wieczności. Ile ten obłęd ich wszystkich kosztuje, tego oczywiście nie wiemy, jednak wedle nieoficjalnych informacji, szacuje się, że sam Thiel wydaje rocznie niemal 200 tys. dolarów na krew pewnego 18-latka, którą każe sobie regularnie wstrzykiwać.
     Przeżyliśmy niedawno w naszej Polsce wydarzenie pod nazwą Światowe Dni Młodzieży i, jak widzę, część z nas wciąż nie może się po tym, cośmy zobaczyli pozbierać. Jak się zdaje, bardzo powszechna refleksja sprowadza się tu do stwierdzenia, że Polska to jedno z ostatnich miejsc na świecie, gdzie ludzie się będą chronić, gdy nadejdzie Armagedon. Chrześcijańskie miłosierdzie kazałoby mi pewnie mieć nadzieję, że wśród tych uchodźców znajdą się ci wszyscy biznesmeni z Kalifornii, a my ich przyjmiemy z otwartymi ramionami. I takie rozwiązanie jest jak najbardziej prawdopodobne. Jest bowiem bardzo możliwe, że przyjdzie dzień, kiedy oni będą tu do nas wiać w podskokach. Póki co jednak, ja im życzę, by nawet siedem śmierci ich nie zabiło. Niech żyją wiecznie. Świat się skończy, a oni niech dalej żyją i liczą na kosmitów.

Serdecznie zachęcam do zaglądania do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje książki. Naprawdę warto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...