Nie
będzie mnie przez dwa dni, bo jadę na wakacje, a zatem aż do wtorku zostawiam
Was z moim ostatnim felietonem do „Warszawskiej Gazety”. Sprawa zdecydowanie
zasługuje na osobny, dłuższy tekst, no ale to może innym razem.
Przyznaję, że kiedy rząd Beaty Szydło
wprowadził w życie program 500+, przez myśl mi nie przyszło, że te 500, 1000,
czy kilka tysięcy złotych, zmienią życie nasze życie w taki sposób, że owa zmiana
kompletnie też zmieni całe społeczeństwo. A zatem, kiedy media podawały nam
kolejne liczby, myślałem raczej o ogólnym standardzie życia, o tych dzieciach,
którym trzeba kupić tornistry, o bogatszych obiadach, o remoncie, na który
będziemy sobie mogli wreszcie pozwolić, a więc o tym, co się zamyka w czterech
ścianach naszych domów. Natomiast, jak mówię, nawet do głowy mi nie przyszło
myśleć o Polsce, którą mamy za oknem.
Żyję już na tym świecie ponad 60 lat i
wydaje mi się, że wiem znakomicie, jakie skojarzenia może nieść ze sobą hasło
„wczasy”. Jeszcze dawno temu, kiedy Wojciech Młynarski śpiewał swój słynny
przebój „Jesteśmy na wczasach”, oczami wyobraźni widziałem tych wszystkich
ludzi, którzy mieli nam przez kolejne lata demonstrować, w jaki sposób
wypoczywa nasza Polska. Kolejne lata już tylko potwierdzały ów obraz – obraz
Polski wypoczywającej, czy to w owych „góralskich lasach”, czy „gdzieś w
nadmorskiej wakacyjnej miejscowości” i powiem uczciwie, że, czy to jeszcze w
czasach studenckich, czy dużo, dużo później, starałem się bardzo, by moje
ścieżki, broń Boże, się nie skrzyżowały ze ścieżkami owych „wakacjowiczów”.
Nie zmienia to faktu, że doskonale
wiedziałem, kim są ludzie, których mam się wystrzegać. Gdyby ktoś jednak nie do
końca się orientował, o kogo chodzi, polecam najnowszy numer tygodnika
„Newsweek”, gdzie wreszcie, po tych wszystkich latach, przedstawiono nam to, z
czym mieliśmy do czynienia rok w rok od dnia, kiedy zaczęliśmy się orientować w
zastanym świecie. Ale jeszcze coś. Tam właśnie, w owym okładkowym tekście,
poświęconym owej „białej nędzy”, która za otrzymane od rządu Beaty Szydło
postanowiła sobie poużywać na nadmorskich plażach, możemy wreszcie się zapoznać
z porządnym socjologicznym opisem owego zjawiska, które towarzyszy nam od lat
60., przez pamiętny schyłek komunizmu, całe lata 90. wyznaczone sukcesem owego
słynnego kapitalistycznego skoku, aż po dzień dzisiejszy, kiedy to, jak nagle
się dowiadujemy, pisowska hołota, za pisowskie pieniądze, żre te frytki, sra
pod siebie, no a przy okazji niszczy estetyczny wymiar tego, co tak pięknie w
swojej słynnej piosence opisał Wojciech Młynarski, a co ową niezwykłą klamrą
domknęła jego córka Agata, opisując na Facebooku ów dziki tłum z tymi smutnymi
pięćsetkami w ręku na deptaku Władysławowa.
Oto zatem najnowsza historia Polski w
wydaniu pop. Najpierw mieliśmy ów przaśny gomułkowski komunizm tak znakomicie
opiewany przez Młynarskiego, potem wybuch społecznej rewolucji, zakończony
długimi latami prosperity, wreszcie rząd Prawa i Sprawiedliwości z ową, po raz
pierwszy od lat, obietnicą, że oto będzie można wyjechać na wakacje, a na końcu
owej nitki, Niemiec, dyskretnie otwierający okno swojego gabinetu, żeby coś
zrobić z tym smrodem.
Książki są jak zawsze do kupienia
w księgarni na stronie www.coryllus.pl.
Serdecznie zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.