niedziela, 29 września 2013

Za co Jarosław Kaczyński nie lubi prof. Staniszkis?

Kończy się kolejny weekend, a więc mamy bardzo dobry moment, by przedstawić kolejny felieton z "Warszawskiej Gazety". Dziś o autorytetach.

Nie pamiętam, kiedy, ale jakoś niedawno prof. Jadwiga Staniszkis powiedziała, a mainstream podchwycił, że Jarosław Kaczyński jest jednak do niczego. Oczywiście wiem, że Staniszkis, przez tych, którzy nie uważają jej za pisobolszewickiego śmiecia, jest traktowana z najwyższą powagą, zwłaszcza gdy ona postanowi ocenić rządy Donalda Tuska, lub dyskretną władzę Systemu, mam jednak wrażenie, że jedyny okres, kiedy byłem w stanie podchodzić do jej wystąpień z minimalną powagą, to był czas, gdy wszystko się dopiero rozkręcało, a ja sam byłem młody i naiwny. Od tego jednak czasu tyle się między nami zdarzyło, że do jej słów mam stosunek całkowicie obojętny.
I gdyby ktoś myślał, że mnie martwi, że ona należy do osób, nie dość, że najczęściej zapraszanych do programu „Kropka nad i”, to przede wszystkim do tych z nich, którzy zaraz po Andrzeju Olechowskim, są przez Monikę Olejnik traktowani z najwyższą atencją, jest w błędzie. Ja nie wykluczam, że Olejnik jest zwyczajnie jej szkolną koleżanką, i ją po prostu bardzo lubi. A zatem, nie w tym rzecz. To, co sprawia, że na widok Staniszkis ziewam, to fakt, że ja nigdy nie wiem, czy ona akurat ma do Kaczyńskiego o coś pretensje, czy akurat jakiś do niego interes, a to mi wystarczy, by ją traktować bardziej jako przypadek psychologiczny, niż niezależny autorytet.
W czym rzecz? Otóż mam niemal stuprocentową pewność, że prof. Staniszkis ma na punkcie nieżyjącego już niestety Lecha i Jarosława Kaczyńskich osobistą obsesję. Z tego co wiem, i z jednym i z drugim ona od zawsze była zaprzyjaźniona, do tego wręcz stopnia, że nie tylko z Lechem, który akurat nie miał nic przeciwko temu, by choćby i z byle kim przechodzić na ty, ale także z Jarosławem, była po imieniu. A zatem, moim zdaniem, kiedy w roku 2005 PiS wygrał wybory parlamentarne, a Lech został prezydentem, ona była pewna, że któryś z nich da jej jakąkolwiek fuchę u siebie. Skoro nie ma mowy o ministrze, to cokolwiek, ale niech da. Tymczasem tu się nie stało nic.
Tego już nikt nie pamięta, ale ja owszem, jak ona się natychmiast obraziła, a potem, kiedy Jarosław został premierem, jej natychmiast przeszło, a kiedy znów się okazało, że nic z tego nie będzie, się uniosła. Do tego wręcz stopnia, że po upadku rządu, jawnie poparła Platformę.
No i dziś, kiedy PiS-u wraca do władzy, ona znów zaczyna lawirować. Raz powie, że nikt jak Kaczyński, by za chwilę ogłosić, że tam jednak by się przydał jakiś młodszy, który łatwiej ulegnie jej wdziękom. Wygląda na to, że Jarosław wciąż nie odbiera telefonów. Swoją drogą, chciałbym wiedzieć, dlaczego? W końcu takich ekspertów, jak ona, on chyba wielu nie ma, prawda? A tymczasem wychodzi na to, że on coś wie. Ciekawe co?

Tradycyjnie, proszę o stałe wspieranie tego bloga. Bez Waszej pomocy nie będziemy w stanie przeżyć. Dziękuję i mam szczerą nadzieje, że to już naprawdę niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...