O Anglii, czy w ogóle o Zjednoczonym Królestwie, piszę wyłącznie przy okazji okazjonalnych wizyt w Londynie, a zatem głównie o musztardzie Colman’s, piwie London Pride i o ludziach joggujących wzdłuż Tamizy. Poza tym, wszystkie związane z Koroną kwestie pozostawiam mojemu drogiemu koledze Gabrielowi. Natomiast nie ukrywam, że to, co on pisze, czytam namiętnie, i z satysfakcją stwierdzam, że, mimo pewnych różnic w szczegółach, zgadzamy się co do jednego: Z nimi nie ma żartów. Z nimi w żadnym wypadku żartów nie ma.
Całkiem niedawno, przy okazji ślubu księcia Williama z Kate Middleton, napisałem tu notkę, w której stwierdziłem dokładnie to, co powyżej, a więc, że kiedy czytam, jak taki, dajmy na to Łukasz „Pilot Boeinga” Warzecha dworuje sobie z całej tej ceremonii i z emocji, w jakich przy tego typu okazjach toną Wyspy, owo dworowanie świadczy przede wszystkim o nim, a nie o tych poprzebieranych w brytyjskie flagi ludziach. Dlatego mianowicie, że jeśli Warzecha siedzi tu w warszawskiej redakcji Axela Springera i daje upust swoim prowincjonalnym kompleksom, pierwszy lepszy Brytyjczyk pijący herbatę z kubka, na którym widnieje zdjęcie zakochanej pary książęcej, jest od niego postokroć bardziej człowiekiem wolnym i świadomym miejsca, jakie sobie wygospodarował na tym świecie.
Niestety, świadomość tych relacji jest u nas tak rzadka, że raz za razem trafiamy na kolejne refleksje kolejnego frustrata, który wszystko, co wie o świecie, to, z jednej strony, to co przeczytał w kolorowej prasie, a z drugiej, co wyniku już z jego osobistych refleksji, ograniczających się akurat do tego, że owa prasa to jakieś, panie, disco polo.
W najświeższym wydaniu, jak najbardziej naszego, tygodnika „W Sieci” znajduję tekst podpisany przez niejakiego Andrzeja Świdlickiego, jak czytam, „dziennikarza i korespondenta z Londynu”, a poświęcony najsłynniejszej dziś pewnie brytyjskiej mamie i żonie, wspomnianej wcześniej Kate Middleton. Tekst ten, w zamierzeniu, jak się domyślam, zaplanowany, jako okropnie głęboki i demaskatorski, tak naprawdę złożony jest z omówień artykułów prasowych, jakie – wśród tysięcy innych – zostały opublikowane w Wielkiej Brytanii, a zawierające nic ponad najbardziej bulwarową polemikę z bulwarem właśnie. A więc, kiedy kolorowe magazyny piszą, że księżna Kate jest śliczna i słodka, Świdlicki nas informuje, że to nieprawda, bo ona jest „wykreowana przez Komitet, a precyzyjna maszyna wymodelowała ją na przegubową lalkę do wieszania na niej ciuchów”. Kiedy kolorowe magazyny piszą, że ona jest wspaniałą mamą i żoną, Świdlicki argumentuje, ze to są tylko pozory, bo wystarczy popatrzeć, jakie ona ma białe zęby, by zrozumieć, że to jest wszystko fikcja. Kiedy wreszcie kolorowa prasa pisze, że Kate jest cała nasza, Świdlicki ostrzega:
„O księżnej Catherine wiadomo niewiele. Ma 31 lat. Ukończyła prywatną szkołę Marlborough i historię sztuki na szkockim uniwersytecie St Andrews. Tam na pokazie mody wpadła w oko księciu Williamowi, odziana, jeśli jest to właściwe słowo, w sukienkę nasuwającą skojarzenia z damska bielizną.[…] Na liście życiowych doświadczeń Kate, figuruje opędzanie się od dziennikarzy w okresie cokolwiek przydługiego, dziewięcioletniego narzeczeństwa z Williamem”.
Proszę zwrócić uwagę na te retoryczne drobiazgi: „odziana, jeśli to jest właściwe słowo”; „na liście życiowych doświadczeń”; „cokolwiek przydługiego”. No i to, co na samym początku: „O księżnej wiemy niewiele”. Rzeczywiście – bardzo niewiele. A to co wiemy, to jakaś nędza. Oto ta głupia brytyjska monarchia – jakieś cizie bez historii zrobione na „przegubowe lalki” i łażące dwa kroki za swoimi mężami. Nie to, co żona redaktora Terlikowskiego, gdzie i nasza wiedza aż się przelewa z dobrobytu, no a poza tym te życiowe doświadczenia!
Można dostać cholery! I przepraszam bardzo, ale nic mi innego nie przychodzi do głowy, kiedy czytam te smutki obłożonego jakimiś trzeciorzędnymi artykułami prasowymi „korespondenta z Londynu”, próbującego nam udowodnić, że oto przed nami ostateczna analiza sytuacji, w jakiej musi działać brytyjska korona w konfrontacji z bulwarem.
W tej sytuacji ja bym tylko chciał przypomnieć wszystkim tym, który wciąż nie rozumieją tego, z czym faktycznie mamy do czynienia, że według bardzo poważnych przypuszczeń, niegdysiejsza księżna Diana została najzwyczajniej w świecie zamordowana. Gdyby zarówno redakcja tygodnika „W Sieci”, jak i ich londyński korespondent, nie pamiętali, kto to taki, to też gotów jestem przypomnieć. Księżna Diana, to żona przyszłego króla, brytyjska ikona, a przy okazji jedna z najbardziej celebrowanych kobiet na świecie. I ona to właśnie, ponieważ nie chciała zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, została, jak to się gdzie nigdzie mówi, sprzątnięta. A świat nawet nie westchnął… No, może troszeczkę, choćby ze względu na łzy Eltona Johna.
Jak można tego nie rozumieć i pieprzyć coś trzy po trzy o sukienkach w groszki i niebieskich koszulach z podwiniętymi rękawami?
Króciutki ten tekst, i chyba nie do końca wychodzący naprzeciw oczekiwaniom. Jednak przede wszystkim, przeczytałem wspomniany tekst w „W Sieci” i autentycznie nie wytrzymałem, no a poza tym, chciałbym w tych dniach, kiedy głównie kończę tę książkę, pokazać, że jestem. No i przy okazji podziękować wszystkim za tak szeroki ostatnio odzew na moje skargi. Dziękuję.
Króciutki ten tekst, i chyba nie do końca wychodzący naprzeciw oczekiwaniom. Jednak przede wszystkim, przeczytałem wspomniany tekst w „W Sieci” i autentycznie nie wytrzymałem, no a poza tym, chciałbym w tych dniach, kiedy głównie kończę tę książkę, pokazać, że jestem. No i przy okazji podziękować wszystkim za tak szeroki ostatnio odzew na moje skargi. Dziękuję.
Toyahu,
OdpowiedzUsuń'wyjales mi to z ust'
wystarczy tu pogadac z kilkoma autochtonami na temat rodziny krolewskiej i wszystko staje sie jasne i klarowne.Oni mowia o nich z szacunkiem i bojaznia,tak- bojaznia.I tak ma byc.
pzdr.
O tym, że księżna Diana została sprzątnięta (najczęściej podawano taki powód, że się zadała z muzułmaninem) to już pisano zaraz po jej śmierci. Nie wiem, czy wiele osób pamięta ówczesne komentarze prasy wcale nie spiskowej.
OdpowiedzUsuńA teraz znowu coś tam na ten temat się pisze. Coś tam chyba jest na rzeczy z tą monarchią.
Chociaż, ja akurat bardzo lubię monarchię brytyjską, a nawet te słodziutkie kubki z zakochanymi nowożeńcami. Ostatnio w lumpeksie na wagę widziałam taki lekko obtłuczony kubek z Dianą i Karolem. Ech, czasy, czasy...
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńNo i właśnie ta banda durniów kompletnie tego nie rozumie. Oni naczytali się kolorowej prasy, i z jednej strony wierzą w każde słowo, które tam przeczytają, a z drugiej się śmieją z tego, jakie to głupie. Niektórzy mówią na to "schizofrenia". Ja wolę zostać przy moich durniach.
@Maria Orzeszkowa
OdpowiedzUsuńOczywiście, że oni to wiedzą. Sprawa jest w stu procentach czytelna. Problem w tym, że oni to wiedzą, i nic z tego nie rozumieją. Im się wciąż wydaje, że to poszło o te sukienki w groszki i niebieskie koszule.
Cholera, oni tam Wikipedii nie mają? Przecież wystarczy poczytać to co jest o księżnej Dianie by zrozumieć że tam od 500 lat nic się nie zmieniło. Ot, trochę im elektroniki przybyło jak i nam. To co opisuje Coryllus o tym co było niewiele się różni od tego co jest. Oni się trzęsą o swoją monarchię, o ciągłość władzy, elit, doktryny itp. a zarazem są tylko ludźmi narażonymi na cały syf i emocje tego świata. No i nie są już tak niedostępni jak jeszcze sto lat temu. W porównaniu z nimi to my żyjemy dalej w jakimś obozie pracy albo raczej lajtowym gułagu bo z pracą też cienko. "Za Niemca" nie do pomyślenia. Ci nasi to dzieciuchy takie same jak Hofman ze swoim siusiakiem.
OdpowiedzUsuńOglądam sobie ostatnio różne filmy dla zabicia czasu, przeważnie jakaś sieczka. Dużo ostatnio dzieje się we Francji. Może się Francuzi z lekka otrząsnęli? Ale większość w Anglii jak zwykle. Cały świat, cięcie i przesiadka w Paryżu na Londyn. Taki schemat geograficzny. Film "Pozdrowienia z Paryża". Sensacyjna mocno naciągana jatka o ciężkiej pracy ludzi służb. W Paryżu ma być jakiś szczyt i z USA przylatuje jakaś pani minister. W ślad za nią wysyłają speca, którego gra Travolta. Spec z serii tych co najpierw strzelają delikwentowi w łeb a później sprawdzają dowód osobisty. Ogólnie jeździ z partnerem po mieści i sprząta chińską mafię. Po drodze dowiadują się, że na szczycie ma być zamach na notabli. Tradycyjna gonitwa i taka akcja: pani z USA jedzie kolumną do centrum i dostają cynk że może być po drodze zamach, pani odrzuca propozycję zmiany harmonogramu wizyty, Travolta na moście z pancerfaustem czeka na samochód gangstera i tą kolumnę wozów rządowych, gdy samochody są blisko Travolta strzela, gangster rozpieprza się w drobny mak, kolumna mija palące się szczątki, pani trochę zdenerwowana, Travolta zadowolony z roboty mruczy sobie pod nosem "witaj w Paryżu kochanie". I tu mi siadło bo wiadomo o czym sobie pomyślałem. Oczywiście nie trzeba dodawać, że za swoją robotę (drugi raz uratował jej życie już na samym spotkaniu) dostał tylko opieprz a ona zirytowana poziomem przygotowań szybko wróciła do kraju.
Nasi by o tym napisali, że to bardzo kiepski film i dialogi do bani. I co z tego że mieli by trochę racji? W dupie siedzą i nas chcą tam wciągnąć. A takiego wała.
@crimsonking
OdpowiedzUsuńA to nie jest dobry film? Z tego co piszesz, robi wrażenie bardzo bardzo dobre.
To w sumie sieczka nie najwyższych lotów. Mocno przerysowana, trochę zgranych chwytów itp. Druga albo trzecia liga jeśli do pierwszej należą Fargo czy Pulp Fiction. Nic takiego. Scena mnie rozłożyła na łopatki w odniesieniu do naszych realiów i tyle wszystkiego. Tu masz zajawkę: http://www.youtube.com/watch?v=6jbggbZNTfk
OdpowiedzUsuńOczywiście całość jest niedościgła dla naszych twórców, a po kolejne to o czym by mieli kręcić? Brunon Bomber 3 i jedna trzecia? Atak przebranych policjantów na przebranych ułanów? Miazga, Szyc i Stuhr.
@crimsonking
OdpowiedzUsuńSzkoda. Myślałem, że to będzie coś fajnego.
Chciałbym napisać, że znam Anglię i Anglików (nie tylko okazjonalnie), ale napisałbym nieprawdę. Znam Amerykanów i Włochów, mam wśród nich przyjaciół i mogę śmiało wydawać sądy. Z Anglią łączą mnie
OdpowiedzUsuńwięzy rodzinne, ale to za mało. Anglikiem zostajesz, gdy rodzice pozbywają się ciebie z domu i wysyłają do "boarding school". "Pierwszy lepszy Brytyjczyk" tylko domyśla się, co to znaczy być Anglikiem i próbuje naśladować.
Piszesz, że księżna Diana ("jedna z najbardziej celebrowanych kobiet na świecie") nie chciała zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Na majestat królewski trudniej zapracować niż na celebrytyzm gwiazdy medialnej.
Brytyjskie poczucie monarchii i utożsamianie się z nią u przeciętnego wyspiarza, jest sto razy silniejsze, niż nasze polskie przywiązanie do Sarmacji i szlachectwa.
OdpowiedzUsuńU nas została przerwana tradycja i wielu utraciło tożsamość narodową.
Stąd taki błąd u Warzech, którego, mimo Springera, lubię
Pozdrawiam
@Georgius
OdpowiedzUsuńNo więc o to właśnie mi chodzi. Kate Middleton najzwyczajniej w świecie, pomaleńku wchodzi w ten majestat, a ten bałwan się z niej nabija, że ma białe zęby i chodzi dwa kroki za mężem.