poniedziałek, 16 września 2013

O potrzebie trzymania pozycji wyprostowanej

Kolega przysłał mi link do felietonu, jaki niedawno napisał dla „Newsweeka” były muzyk, a dziś, wynajmowany przez reżim do brudnej roboty, komentator, Zbigniew Hołdys, i zwrócił się do mnie z prośbą, żebym owego, jak się w gniewie wyraził „hujdysa” wdeptał w ziemię. Ponieważ kolega jest kolegą dobrym i bliskim, a ja zawsze dobrze się czuję, jeśli mam okazję wdeptać w ziemię kogoś takiego, jak Hołdys, wyszperałem ów felieton w Sieci, i się z nim należycie zapoznałem.
Otóż tekst Hołdysa nosi tytuł „Lustrzany Kameduła” i jest… no, prawdę powiedziawszy, nie do końca wiadomo, o czym. Nawet nie wiadomo do końca, co ma oznaczać ten tytuł. Od zewnątrz sprawa jest prosta. Otóż Hołdys przypomniał sobie, jak kiedyś, dawno bardzo jeszcze, bo za komuny, miał okazję oglądać film Mariana Terleckiego o kamedułach, i że owi kamedułowie to fantastyczni ludzie. Oni są skromni, pracowici, uczciwi, przyjaźni i oczywiście bardzo pobożni. 80% tekstu Hołdysa to wypracowanie pod tytułem: „Widziałem fajny film”. Kolejne 10 to informacja, że Hołdysowi owo życie zakonne tak się spodobało, że on też ostatnio postanowił żyć, jak ci kamedułowie, i w związku z tym całkowicie zrezygnował z oglądania telewizji, w tym nawet z procesu mamy Madzi. Ostatnie 5% natomiast, i sama już końcówka tego tekstu, to informacja, że „kilka lat temu”, a my wiemy, że to był rok 2005, przeor zakonu kamedułów, kradł zakonne skarby, oddawał je pewnej kobiecie, no i przy tym pił. No i pisze Hołdys, że to jest taka przykra pointa jego felietonu.
A zatem, jak mówię, o co chodzi Hołdysowi z tymi kamedułami, nie bardzo wiadomo, i jedyne, co można podejrzewać, to to, że jemu nie chodziło tu absolutnie o nic, jak tylko o to, by się pochwalić, że on nie ogląda telewizji, i to jest dla niego swego rodzaju wyrzeczenie.
Ponieważ sam piszę cotygodniowy felieton na zamówienie „Warszawskiej Gazety”, wiem, jak ciężka to robota. Pisanie tekstów na blogu, gdzie człowiek nie jest uwiązany ani terminami, ani konkretnym tematem, ani nawet obawą przed tym, że komukolwiek poza czytelnikiem coś się tam nie spodoba, to sprawa prosta. Jak idzie o felieton, który napisać trzeba, i to w dodatku trzeba napisać go na dziś, a jakby tego było mało, on nie może być o czymkolwiek, ale musi się jakoś mieścić w profilu gazety, tu sprawa jest trudniejsza. Czasem robi ona wręcz wrażenie czegoś nie do pokonania. Czegoś, co albo nie powstanie, albo powstanie, tyle że będzie kompletnie do dupy. Moim zdaniem, Zbigniew Hołdys znalazł się właśnie w tej sytuacji. On zorientował się, że jest już piątek, sobota, czy co on tam ma jako deadline, i musi coś napisać dla Lisa. A ponieważ Lis, póki co, płaci, i to pewnie płaci bardzo dobrze, a płacić wiecznie wcale nie musi, trzeba Lisa zadowolić. No i powstał powyższy felieton. Czy Lis jest zadowolony? Nie sądzę. W końcu, cokolwiek by o nim powiedzieć, to nawet on intelektualnie musi stać wyżej Hołdysa. Natomiast wydaje mi się, że, jak na razie, pozycja Hołdysa jest niezagrożona. To, co on miał zrobić, zrobił. Napisał felieton, z którego wynika, że księża kradną, chleją i chodzą na kurwy, z którymi też chleją. A to jest podstawa realizacji owej umowy.
To co napisałem wyżej, to oczywiście moje domysły, natomiast jest coś, co ja wiem na pewno, a co, moim zdaniem idealnie wyjaśnia sprawę pojawienia się zarówno tego tekstu, jak i w ogóle problem profilu, jaki tam obowiązuje od czasu, gdy szefem polskiego „Newsweeka” został Tomasz Lis. Otóż zostałem poinformowany przez ludzi poinformowanych, że Axel Springer, wydawca „Newsweeka” w Polsce ma bardzo poważną ambicję wyprowadzenia tygodnika na pierwsze miejsce sprzedaży. I tu nawet nie chodzi o pieniądze, jakie z tej sprzedaży się da wyciągnąć, ale o prestiż, a jeśli w końcu i pieniądze, to już kompletnie inne i na innym zupełnie poziomie. Lis podobno jest w realizacji tego zamówienia bardzo dobry, i faktycznie od pewnego czasu, właśnie dzięki wspomnianemu profilowi, prowadzone przez niego pismo systematycznie się pnie. W tej sytuacji, nie ma żadnego interesu, czy to z punktu widzenia Lisa, czy wydawcy, by ruszać to, co tak dobrze działa. Dodatkowo jeszcze, jak się dowiaduję, Axel Springer obiecał Lisowi, że jeśli on wyprowadzi „Newsweek” na pierwszą pozycję, i na tej pozycji go utrzyma przez 6 miesięcy, dostanie premię w postaci okrągłej bańki. Właśnie tak. Bańki. Jest tylko jeden warunek: „Newsweek” ma być przez 6 miesięcy na pierwszym miejscu wśród tak zwanych tygodników opinii.
Przepraszam bardzo, ale skoro tak – a podejrzewam, że tak – my nie mamy żadnej potrzeby, by się przejmować tym, co tam robi Lis, Hołdys, czy ktokolwiek inny. Tu chodzi tylko o ten milion i o nic więcej. Dopóki tego nie zrozumiemy, będziemy się tylko niepotrzebnie denerwować, i tylko marnować swoje słowotwórcze talenty na wymyślanie przezwisk dla jakiegoś upadłego pijaka, i zdzierania sobie naszych pięknych, białych zębów z powodu kogoś, kogo tak naprawdę nie ma. Bo nie oszukujmy się: Lis to tak naprawdę czysta fikcja. Jego równie dobrze może nie być, a na jego miejscu można by było posadzić kartkę z jakimś napisem. Jakimkolwiek. Niechby to była stara dobra „dupa”, czy „Jolka ma duże cycki”, czy nawet zwyczajna jedynka z sześcioma zerami.

Dziękuję wszystkim za każdy najdrobniejszy gest, no i niestety wciąż zmuszony jestem prosić – pamiętajcie o mnie.

5 komentarzy:

  1. Jolki to trochę szkoda, co będzie cyckami zasłaniać dupę, znaczy twarz Lisa? Szkoda i już. Na kartce może być komplet w postaci napisu: 1000000=dupa. Tak by było git.
    Ten "żarcik" już widziałeś?
    http://zabijajciepolitykow.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. @crimsonking
    Nie. Nie widziałem. I w sumie, było mi z tym dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. @toyah

    Czy aby na pewno zapoznałeś się z tym, co podrzucił crimsonking?

    Dopiero co startował niejaki Ziobro (Kazimierz) ...

    ... a teraz, niejaki Kaczyński Jarosław w tytule książki, rzuca hasło: "zabijajcie polityków" ...

    ... a w zakładce: "autor" jest info, że jest to:

    Jarosław Kaczyński – absolwent Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, handlowiec, menedżer, trener biznesu, satyryk, kabareciarz, wodzirej, autor tekstów wierszem i prozą.
    W roku 2010 kandydował w wyborach samorządowych do Rady Miasta Warszawy z obywatelskiego komitetu wyborczego DOSYĆ.


    Zwłaszcza ten: "trener biznesu" mocno przemawia do mojej wyobraźni i to w narzucającym się związku funkcjonalnym z ostatnio dyskutowanymi u ciebie sprawami biznesowego wytrenowania u niejakich Watkinsów.

    OdpowiedzUsuń
  4. @orjan
    Oczywiście że się zapoznałem. Nie na tyle wprawdzie, by dojść do informacji, że ten pajac nazywa się identycznie jak Prezes, ale na tyle, by wiedzieć, że to jest kolejny "szalenie inteligentny" dowcip skierowany przeciwko niemu. Stąd moja uwaga, że dopóki nic nie wiem na temat tego typu ekscesów, jest mi dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz rację! Cenna jest każda chwila, w której nie musimy patrzeć na gnój.

    Co z tego, skoro smród zmusza do otwierania oczu.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...