Kiedy jesienią zeszłego roku przez chwilę uczyłem u Salezjan w Świętochłowicach, zdarzyło mi się trafić na dwoje dzieci, które potrafiły układać kostkę Rubika na poziomie mistrzowskim, a mówiąc „mistrzowskim” nie mam na myśli głupiej minuty, czy dwóch, ale 10, czy 15 sekund. Mówiąc „mistrzowskim”, nie mam na myśli tego, co ja na przykład potrafię zrobić, a więc ułożyć te kolory według pewnego systemu dla idiotów, gdzie jakikolwiek mamy przed sobą układ kolorów, do celu idziemy zawsze tą sama drogą, ale tak zwany algorytm.
Rozmawiałem z jednym z tych dzieci – pierwsza klasa gimnazjum – i ono mi powiedziało, że jeśli nie jest w stanie przekroczyć tych 15 sekund, to tylko przez to, że zna zaledwie niezbędnych 25 algorytmów, a więcej mu się uczyć nie chce.
Otóż parę dni temu, Toyah junior poinformował mnie, że oto pewien Brytyjczyk, po kilku latach pracy, stworzył algorytm właśnie, który umożliwił mu napisanie programu do zastosowania w telefonach komórkowych, dzięki któremu będziemy mogli w jednej chwili otrzymać streszczenie dowolnego tekstu. Brytyjczyk ów, to nikt szczególny; człowiek taki jak każdy z nas; można by powiedzieć, że ktoś na poziomie któregoś ze wspomnianych przeze mnie miłośników zabawy z kostką Rubika. To jednak, co go zdecydowanie od nich różni, to fakt, że po tym jak on stworzył ten swój niezwykły program, zgłosiło się do niego Yahoo i kupiło go od niego za 18 mln dolarów.
Mówi mój syn, że on o tym czymś dowiedział się z relacji dwóch nieznanych mu radiowych dziennikarzy, przy czym to, co na nim zrobiło wrażenie szczególne – można by powiedzieć, że w pewnym sensie nawet większe od informacji podstawowej – to komentarz jednego z nich, który wyraził żal, że to jemu do głowy nie przyszło coś tak prostego. Że przecież to się wydaje takie oczywiste – że ludzie będą gotowi zapłacić naprawdę ciężkie pieniądze za program, który dostarczy im streszczenie dowolnego tekstu. A więc wyszło na to, że w tym wypadku, prawdziwa sztuka nie polegała na napisaniu tego algorytmu – bo to przecież potrafi każdy głupek, nawet zatrudniony na etacie w jednej ze stacji radiowych – ale na trafieniu pomysłu. A więc nie liczy się ani talent, ani praca, ani wyobraźnia, ale zwykły spryt.
Pomyślałem sobie o tych algorytmach któregoś z minionych świątecznych dni, po tym, jak w którymś z komentarzy pod swoim tekstem w Salonie24 znalazłem link do piosenki zaśpiewanej przez niejaką Dorotę Osińską w ramach nadawanego przez publiczną telewizję programu „Voice of Poland”, i owej piosenki z pewnym zainteresowaniem wysłuchałem. Zanim jednak przejdę do rzeczy, wygląda na to, że bez osobnego akapitu, poświęconego wyjaśnieniu, co to za program ów „Voice of Poland” się nie obejdzie. Proszę zatem posłuchać.
Wspomniany program, podobnie jak wiele innych tego typu, polega na tym, że w telewizyjnym studio siedzi sobie, dobrane według jakiegoś, nieistotnego dla nas klucza, jury, i owo jury ma za zadanie oceniać występujących przed nim amatorów. W interesującym nas przypadku mamy do czynienia z wokalistą kiedyś popularnego zespołu TSA, Markiem Piekarczykiem, kiedyś popularna piosenkarką Justyną Steczkowską, córką wokalisty kiedyś popularnego zespołu Perfect, Grzegorza Markowskiego i paroma innymi, nieznanymi mi akurat osobami. I oto na scenę wchodzi owa, przerażona i wyglądająca jak siedem nieszczęść, okularnica, i zaczyna śpiewać. A śpiewa tak, że najpierw ze wzruszenia zaczyna płakać Steczkowska, po niej Piekarczyk, i pewnie po Piekarczyku zaczęłaby płakać Markowska, gdyby nie to, że ma za zadanie wyglądać, jakby właśnie dostała czymś ciężkim w łeb. Osińska więc śpiewa, publiczność wrzeszczy z podniecenia, Steczkowska z Piekarczykiem leją autentyczne łzy, tymczasem my zaglądamy za kulisy, a tam mąż i dziecko Osińskiej na pograniczu emocjonalnego kataklizmu.
Występ się kończy i teraz już sama Osińska, widząc reakcję publiczności, i słysząc, jak Piekarczyk opowiada, że warto było żyć te 60 lat, by dożyć takiej chwili, też zaczyna płakać. Jeszcze tylko, jak się okazuje, ona musi powiedzieć, kogo z pośród jury ona wybiera na swojego trenera, wskazuje Piekarczyka i oboje, przytuleni i zapłakani, znikają za kulisami. Tyle youtube.
Ktoś powie, że to przecież nic takiego. Oto jeszcze jeden zwykły program telewizyjny, zaprojektowany tak, by idiotom dostarczać tanich wzruszeń, tyle że tym razem nie w TVN-ie i nie w Polsacie, ale w TVP. Otóż nie. Aby zrozumieć, o co mi chodzi, popatrzmy, co na temat Doroty Osińskiej mówi wikipedia:
„Występowała na scenach muzycznych i teatralnych w Polsce a także w USA, Kanadzie, Niemczech i Francji. Jej dotychczasowy repertuar tworzyli m.in.:Włodzimierz Korcz, Jerzy Satanowski, Zygmunt Konieczny, Magda Czapińska, Jacek Cygan, Ernest Bryll.
Śpiewała u boku takich wykonawców jak: Zbigniew Wodecki, Irena Santor, Alicja Majewska, Stanisława Celińska, Magda Umer, Zbigniew Zamachowski, Krzysztof Kolberger, Grupa MoCarta.
W 2004 roku pod opieką Włodzimierza Korcza nagrała swój debiutancki album pod tytułem „Idę”. Płytę wydały Agencja Fonograficzna Polskiego Radia (na rynku polskim) i agencja artystyczna The Paderewski Symphony Orchestra of Chicago (na rynku amerykańskim). Promocji albumu towarzyszył specjalnie na tę okazję przygotowany recital pt. ‘Wpadłam na chwilę’ w reż. Laco Adamika, którego premiera odbyła się w Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej.
22 stycznia 2010 odbyła się premiera drugiej płyty artystki pod tytułem ‘Kamyk zielony’ z piosenkami, których teksty napisała Magda Czapińska. Premierze towarzyszył spektakl w warszawskim Teatrze Rampa.
Życie zawodowe związała z Teatrem Rampa. Po rolach w spektaklach ‘Sztukmistrz z miasta Lublina’, ‘Brat naszego Boga’ i ‘Jajokracja’, wykonuje piosenki u boku aktora Roberta Kowalskiego.
W marcu 2013 roku wzięła udział w programie TVP2 The Voice of Poland wykonując piosenkę ‘Calling You’ z filmu ‘Bagdad Cafe’”.
A więc mamy sytuację czystą, prawda? A więc widzimy z pełną przejrzystością, o co w tym wszystkim chodzi, czyż nie? Wiemy już więc od początku do końca, w czym rzecz, i jaki typ bezczelności za tym wszystkim stoi. I wydaje mi się, że każde kolejne słowo na ten temat byłoby całkowicie zbędne. Jest jednak coś, co wymaga wyjaśnienia. Otóż każdy, kto oglądał choć fragment tego cyrku, widział wyraźnie, że zarówno Piekarczyk, jak i Steczkowska, jak i sama Osińska autentycznie beczeli. To nie było udawane. Oni naprawdę wierzyli, że na tę jedną chwilę Osińska stała się tą szarą myszką w grubych okularach i ich tak cudownie zaskoczyła. Mamy na youtubie ten filmik, i każdy, kto tylko ma ochotę, może sobie zobaczyć, że mamy tam zarówno autentyczne łzy i autentyczne wzruszenie. Oni wszyscy zachowują się, jakby naprawdę uwierzyli, że mają do czynienia z wydarzeniem.
Jest taki film Martina Scorsese „Król Komedii”, gdzie Robert de Niro gra prawdziwie uzdolnionego, choć psychicznie kompletnie zdemolowanego, stand-uppera. Otóż on, równolegle z realizowaniem swoich artystycznych ambicji, walczy o serce pewnej barmanki, a że emocjonalnie jest pogrążony w owej telewizyjnej popkulturze, wyobraża sobie, jak to któregoś dnia owa barmanka go wreszcie zechce, a ich związek zostanie potwierdzony podczas jednego z telewizyjnych show. Jego obłęd bowiem polega między innymi też na tym, że on już nie jest w stanie dostrzec różnicy między telewizyjną fikcją, a życiem.
I oto wygląda na to, że w błyskawicznym tempie my również zaczynamy osiągać to, co dotychczas wydawało się nam ponurym żartem. A mianowicie sytuację, gdzie przyjmujemy kłamstwo, widząc je, rozpoznając je, znając jego naturę, ale tylko dlatego, że ono realizuje nasze najskrytsze marzenia, gotowi jesteśmy je zaakceptować jako prawdę. Uważam, że szefowie polskiego przemysłu rozrywkowego, widząc, że świat nam zwyczajnie uciekł i że już nawet nie ma czego gonić, machnęli na to wszystko ręką i postanowili, że, zamiast starać się utrzymać dystans, oni najpierw stworzą replikę tego, co tam już jest od lat i funkcjonuje tak dobrze, a następnie w nią uwierzą. Oczywiście, to będzie tylko podróbka, w dodatku podróbka na tyle udana na ile pozwalają możliwości, ale to będzie nasza własna podróbka, na poziomie naszych marzeń i aspiracji. Stąd też te wszystkie talent shows, te Fryderyki, te festiwale filmowe w Gdyni, te smokingi, te suknie, muszki, te piosenki, te zespoły, te wzruszenia… te łzy.
I nie łudźmy się. To wcale nie jest problem związany tylko z tą tak dobrze nam znaną kulturą pop. Czasy, kiedy mogliśmy się beztrosko pośmiać z najbardziej gównianych programów rozrywkowych, kiedy mogliśmy z tym szczególnym poczuciem tryumfu powiedzieć, że oto rozpoznaliśmy te ich pokrętne ścieżki, są już dawno za nami. Wygląda na to, że to, co tak jasno widzimy na przykładzie programu „Voice of Poland”, to nie przyczyna, ale skutek. I nie problem, ale zaledwie drobny element problemu.
Wygląda na to, że to kłamstwo zaakceptowaliśmy w przestrzeni znacznie, znacznie szerszej – również tej dziś dla nas wyznaczanej przez politykę. Uznaliśmy, że nie potrzeba ani wysiłku, ani talentu, ani pasji, aby osiągnąć coś, o czym będziemy mogli powiedzieć, że jest autentyczne i prawdziwe. Że coś takiego jak algorytm jest jak psu na budę. Ale to już temat pewnie na kolejną refleksję. Znacznie bardziej demolującą. I nie bardzo nawet wiem, czy skoro ledwo co z martwych powstał Nasz Pan, wypada mi wpadać w aż tak ponury nastrój.
Wszystkich przyjaciół tego bloga proszę o wspieranie go pod podanym obok numerem konta. Bez Waszej pomocy, nie widzę dla nas żadnej sensownej przyszłości. Dziękuję.
Wszystkich przyjaciół tego bloga proszę o wspieranie go pod podanym obok numerem konta. Bez Waszej pomocy, nie widzę dla nas żadnej sensownej przyszłości. Dziękuję.
@Toyah
OdpowiedzUsuńWięc to tak! Czekam w takim razie aż skuszą Ładysza, on zaśpiewa arię Skołuby, a Markowska łkając wyzna, że ten starszy pan jest równie dobry jak Nick Cave.
Boisz się? Zażyj tabaki!
@zawiślak
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak. Tak to właśnie jest. I Ładysz też się pobeczy. I każdy z nich będzie to robił w głębokim przekonaniu, ze oto jesteśmy dokładnie tacy sami jak oni.
Toyahu, to jeden z najlepszych tekstów jakie ostatnio napisałeś. Prawie genialne.
OdpowiedzUsuń@anonimowy
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że nie obniżam poziomu. Dziękuję.