Ojciec mój, być może przez to, że nigdy nie miał szczególnego wykształcenia, i do wszystkiego doszedł sam, bez pośrednictwa tak zwanych „ludzi nauki”, zawsze wykazywał, moim zdaniem, nadmierny i niekiedy wręcz niezrozumiały, szacunek dla ludzi, którzy pokończyli te swoje uniwersytety i w ten sposób uzyskali jakieś tam tytuły. Oczywiście, nie oznacza to, że on nie umiał rozpoznać zwykłego chama, czy idioty, bo z tym akurat radził sobie wyjątkowo dobrze, jednak z tego co pamiętam, mogę powiedzieć, że jeśli ktoś był docentem, czy nie daj Boże, profesorem, otrzymywał od mojego taty natychmiast ogromny kredyt zaufania.
Jak idzie o mnie, z kolei, ja – daję słowo, że nie wiem, skąd mi się to wzięło – jak sięgam pamięcią, stałem zawsze po przeciwnej stronie owego sporu, i do akademickiego wykształcenia miałem stosunek głęboko nieufny. W pewnym momencie swojego życia, posunąłem się wręcz do tego, że jeśli przede mną stawał jakiś choćby magister, że nie wspomnę już o docencie, przyjmowałem postawę agresywną. Kulminacją tego wszystkiego były oczywiście studia, kiedy to już tylko z każdym dniem nabierałem coraz większego przekonania, że ci wszyscy mądrale, którzy się tam kręcą po tych korytarzach, to albo durnie, albo agenci, albo jakieś niedobitki, którym nie udało się osiągnąć nic więcej. Do dziś pamiętam dzień, kiedy stamtąd wychodziłem po raz ostatni, i jedyna moja refleksja była taka, że oni wszyscy muszą tam zostać i gnić, a ja – proszę bardzo – ruszam w świat.
A mimo to, kiedy dziś patrzę wokół siebie, zaczynam czuć swego rodzaju wyrzuty sumienia i jest mi naprawdę przykro, że tamto towarzystwo oceniałem aż tak surowo. Co by bowiem o nich wszystkich nie mówić, jedno chyba trzeba im przyznać bez dyskusji – oni przynajmniej mieli poczucie pewnego obowiązku, jaki na nich spoczywa przez to, że stają przed nami jako ci lepsi. Obowiązku oczywiście bardzo nieokreślonego, ale każącego im przynajmniej przed wypowiedzeniem kolejnego zdania się zastanowić, albo przynajmniej zrobić mądrą minę. To z czym mamy do czynienia dziś, przypomina mi sytuację, o której niedawno pisałem w odniesieniu do szeroko rozumianej sztuki. Kiedyś, jeśli ktoś był pisarzem, aktorem, muzykiem, czy filmowym reżyserem, zachowywał się trochę tak, jakby zdawał sobie przynajmniej sprawę z tego, że to jest jego życie i los; i że tego się już musi trzymać do końca. Dziś już nawet sposób w jaki oni patrzą, wskazuje na to, że dla nich liczy się tylko to co jest dziś. Wczoraj się było politykiem, dziś się jest naukowcem, a jutro może człowieka wciągnie literatura, albo jakaś dealerka. Diabli raczą wiedzieć.
Refleksje te przyszły mi do głowy w sytuacji, w jakiej one się pojawiają najczęściej, a więc podczas czytania codziennych gazet. Przyznaję, że w ostatnich tygodniach prowadzenie tego bloga było dla mnie wielkim utrapieniem, a to przede wszystkim z tego względu, że w pewnym momencie, z własnej i nieprzymuszonej woli, dałem się odciąć od prasy i telewizji, i w ten sposób straciłem bezwzględnie najlepsze źródło inspiracji. I oto wczoraj, zmuszony do tego, by udać się do warszawskiej prokuratury, wsiadłem w pociąg, a tam już na mnie czekała świeża „Rzeczpospolita”, a tam nie jeden, ale aż dwóch naukowców pełną panie gębą.
Pierwszy z nich, to znany nam właśnie z „Rzeczpospolitej”, która go od lat, i niezależnie od tego, kto w kraju rządzi, wynajmuje do tego, by coś tam skomentował, ale też trochę z telewizji, gdzie również zajmuje się komentowaniem bieżącej polityki, doktor nazwiskiem Kucharczyk. Poszło o to, że „Rzeczpospolita” postanowiła zająć się Edwardem Gierkiem i wrzawą, jaka ostatnio wokół niego powstała, poprosiła Kucharczyka o opinię na temat niezwykłej ostatnio popularności tego człowieka, a Kucharczyk na to powiedział, co następuje:
„Idealizowanie dekady Gierka po części jest winą prawicy, która po 1989 roku nieustannie powtarzała ludziom, że PRL to samo zło. Tymczasem ich wspomnienia, przefiltrowane przez szok transformacji, były zupełnie inne, dlatego wielu z nich odrzuciło tę narrację”.
Ja wprawdzie nie jestem doktorem, ale magistrem, w dodatku zaledwie trójkowym, ale pozwolę sobie powtórzyć tę niezwykłą myśl tak, by ją zrozumieli inni idioci. Otóż zdaniem Kucharczyka jest tak, że prawica – domyślam się, że pod kierunkiem braci Kaczyńskich – opowiadała ludziom, że za PRL-u było do bani, w co Polacy nie uwierzyli i, jakby na przekór, uznali, że Gierek to był fantastyczny gość. Zło Kaczyńskich polegało więc na tym, że oni mieli mówić, że za PRL-u było świetnie, bo wtedy – również na przekór – społeczeństwo żyłoby w przekonaniu, że komuna była zła. Tego jednak nie zrobili, no i mamy to co mamy. Miller z Jaruzelskim tryumfują.
Do Kucharczyka wrócimy jeszcze pod sam koniec tych refleksji, natomiast teraz poznajmy kolejnego naukowca, tym razem autentycznego prof. dr hab. nazwiskiem Ciborowski. Ciborowski aktualnie jest zatrudnionym na uniwersytecie w Białymstoku ekonomistą i ten z kolei, negatywnie komentując zakaz handlu w niedzielę, mówi tak:
„Istnieje wybór stanowiska pracy […]. Już przy podejmowaniu zatrudnienia wiemy, czy będzie ono skutkowało pracą w niedzielę, czy nie. A każdy ma wolną rękę przy wyborze zawodu czy miejsca pracy. Jednym odpowiada praca w weekendy i to jest ich wolny wybór. Stawki godzinowe są wtedy wyższe (lub dodatkowo płatne), co dla niektórych stanowi najważniejszy argument. Natomiast inni wolą niedzielę spędzać z rodziną (swego rodzaju koszt alternatywny)”.
W czasach kwitnącego PRL-u przez pewien czas pracowałem w lokalnym domu handlowym „Społem”, jako sprzedawca na stoisku RTV. To był PRL, a więc kompletny syf i komuna, więc spędzanie niedzieli z rodziną nie było wtedy jeszcze dla mnie „kosztem alternatywnym”, ale zwykłym przymusem. Któregoś więc – powszedniego jak najbardziej – dnia, na stoisku pojawił się klient, chcący zareklamować zepsuty gramofon pod nazwą Mister Hit. I wtedy, moja koleżanka, niejaka Irka, prawdopodobnie zestresowana faktem, że „stawki godzinowe” nie są tak wysokie, jak by były w niedzielę, a w niedzielę Gierek pracować nie pozwala, odpowiedziała mu na jego żale, co następuje: „Widziały gały, co kupowały”.
Trochę śmy się z niej śmiali, ale generalnie każdy przecież rozumiał, że to tylko jest Irka, i ona czasami inaczej nie potrafi. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z Irką, ale z prof. dr hab., wprawdzie z uniwersytetu zaledwie w Białymstoku, a nie gdzieś w Singapurze dajmy na to, ale jednak. I mąż ów – w publicznej wypowiedzi, dla ogólnopolskiej prasy – tym wszystkim biednym dziewczynom, za ten marny tysiąc miesięcznie, zdychającymi na tych smutnych kasach w niedzielne wieczory w jakimś Tesco mówi: „Widziały gały co brały”. I z tej satysfakcji, że z niego taki mędrzec, zapewne aż coś tam popuszcza. A obok niego stoi inny akademik, kiwa mądrze głową, i mówi: „Bo to wszystko, panie profesorze, przez tę prawicę. Niepotrzebnie tak tego Gierka atakowali”.
Inna sprawa, że to tak oficjalnie. W końcu trzeba się umieć pokazać. Ja bym natomiast chciał ich obu zobaczyć, jak się spotykają po pracy, gdzieś na grillu. Tam się musi dopiero dziać! Kucharczyk wpycha sobie w otwór gębowy kawałek karczku i mówi: „Za tego Gierka, to kurwa, nawet grilla nie mielim”, a na to Ciborowski w swój z kolei otwór wlewa porcję żołądkowej gorzkiej i rzuca z dumą: „Czy jo wim? Mje tam, kurwa, źle nie było”.
Przepraszam. Rozmarzyłem się. Ale już więcej nic nie powiem, bo ledwo wczoraj straciłem parę stów na to by świadczyć w obcej sprawie, i nie mam za bardzo ochoty, by już za chwilę zeznawać w swojej.
Mam nadzieję, że o tym iż Gabriel ustalił bardzo wyjątkowa promocję na moją nową książkę, plus dwie poprzednie, kto chce wiedzieć, ten wie. Natomiast zmuszony jestem prosić o wsparcie tego bloga w sposób doraźny i bezpośredni. Ja ledwo ciągnę. Między innymi właśnie przez tę książkę. Dziękuję.
Mam nadzieję, że o tym iż Gabriel ustalił bardzo wyjątkowa promocję na moją nową książkę, plus dwie poprzednie, kto chce wiedzieć, ten wie. Natomiast zmuszony jestem prosić o wsparcie tego bloga w sposób doraźny i bezpośredni. Ja ledwo ciągnę. Między innymi właśnie przez tę książkę. Dziękuję.
Dwa świetne testy jednego dnia. Sam nie wiem który lepszy, ten tutaj, czy drugi, opublikowany na salonie. Jest Pan w formie, gratuluję i dziękuję.
OdpowiedzUsuń@Peregrin Tuk
OdpowiedzUsuńForma to pikuś. Liczy się inspiracja.
Jeżeli inspiracja, to tekst z salonu ma pierwszeństwo. Bo Smoleńsk dla naszego pokolenia już chyba na zawsze będzie na pierwszym miejscu.
OdpowiedzUsuńUdało mi się przywrócić stare konto, a zatem niedawny komentujący tu fi.g to teraz znowu - Filozof Grecki.
OdpowiedzUsuńWiele refleksji przychodzi mi na myśl pod dzisiejszym wpisem. Oczywisty smutek ogarnia, gdy oglądamy stan naszych elit, elit kraju o 1000-letniej historii! Wiemy, że są to elity koncesjonowane, ale w serca zakrada się wątpliwość - może tacy jesteśmy naprawdę i lepiej już nie będzie?
Kolejna sprawa to "Rzeczpospolita". Redakcja ma duży wpływ na poziom drukowanych u siebie wypowiedzi, a "Rz" w pewnym okresie wyróżniała się jednak pozytywnie na rynku prasy. Artykuły Kuczyńskiego czy Majcherka były raczej wyjątkiem (może daniną dla systemu) na tle publicystyki o jakimś tam poziomie. Możliwe że nowy właściciel "Rz" włącza się w nurt systematycznego obniżania poziomu polskiej kultury, także przez nasycanie przestrzeni publicznej głupimi wypowiedziami niby-autorytetów. Słusznie zauważył J. Kaczyński, że tym ludziom chodzi o sprowadzenie Polaków do poziomu, jaki sobie dla naszego narodu wymarzył Hitler.
Bardzo żałosny jest utrzymujący się przez wiele lat mit, że popieranie PO należy do intelektualnego sznytu. Ja chciałbym tu powiedzieć o czymś szczególnie bolesnym dla mnie, a tak mało nagłośnionym. Chodzi właśnie o niszczenie polskiej kultury przez PO. W maglu, jaki zaczął się po zatrzymaniu z walizką pieniędzy skandalizującej panienki, Marczuk-Pazury, zupełnie pominięto, że rękami PO właśnie w tym przekręcie zniszczono jedno z niezwykle zasłużonych dla polskiej nauki i techniki wydawnictw - WNT. Nie da się zliczyć i wyliczyć liczby publikacji podstawowych dla poszczególnych dziedzin - takich akademickich lektur podstawowych, wydanych przez WNT, których mniejsze prywatne wydawnictwa nie były w stanie wydawać. Nawet jeśli państwo dokładało do tego wydawnictwa to zgromadzony tam kapitał intelektualny był warty każdych pieniędzy, a przecież w skali państwa były to pewnie pieniądze znikome. Niedawno podobny los spotkał Ossolineum (!!!). Żadna kara nie będzie za mała dla tych szkodników i ich medialnej klaki. Niestety, wielu zwykłych ludzi popierających PO, mieni się obytymi kulturalnie, a na te zbrodnie na polskiej kulturze zamykają oczy.
@filozof grecki
OdpowiedzUsuńAkurat jak idzie o tego Kucharczyka, to on u nich pisał zawsze. Spokojna Twoja głowa. Oni byli zawsze bardzo otwarci na wszelkie szumowiny. Hajdarowicz tam rewolucji nie robił.
@Toyah
OdpowiedzUsuńfantastyczny tekst, naprawdę!
Dzisiaj wszyscy chcą być celebrytami, bo wszystko inne się kompletnie zdewaluowało. A już nasza nauka w szczególności. Te po dwa uniwersytety na każdej ulicy większego miasta zrobiły swoje. A nawet nie większego jak np. Pułtusk.
Wszystko skundlało, jak mawiały ciotki na kanapie sznurując usta.
Pozdrawiam serdecznie
@molier
OdpowiedzUsuńMiło Cię widzieć i tutaj.
Najwidoczniej, mam dobry dzień.
@Toyah
OdpowiedzUsuńnawet jak nie komentuję, to chętnie czytam Twoje teksty, gdyż bardzo pasuje mi Twój ogląd świata i Twój rodzaj wrażliwości.
Nawet, jak się nie zgadzam z Twoimi tezami, to i tak Twoje teksty sa dla mnie ważne i często pouczające.
Pozdrawiam serdecznie
Paru ludzi, z którymi razem zaczynałem studia jest w tej chwili pracownikami naukowymi na polibudzie. Co za pech, bo ja pamiętam jak im na pierwszym roku dawałem ściągi z całek elementarnych.
OdpowiedzUsuńFakt, oni skończyli studia terminowo, w przeciwieństwie do mnie.
@Andrzej.A
OdpowiedzUsuńNo widzisz. Oni skończyli w terminie.
Ale ja jestem skłonny się założyć o grube pieniądze, że oni nadal tych całek elementarnych rozwiązać nie potrafią w przeciwieństwie do mnie.
OdpowiedzUsuń@Andrzej.A
OdpowiedzUsuńOczywiście że nie potrafią, tyle że to jest sprawa drugorzędna. I to jest problem uniwersalny. Nie dotyczący tylko inżynierów.
Tu rzucę cytatem z mojego kolegi, który rozwiązywał te całki na identycznym poziomie jak ja, obecnie dziekan jednego z wydziałów politechniki.
OdpowiedzUsuń"Ludzie, którzy kończą obecnie licencjat, czyli 3 letnie studia inżynierskie, mają mniejszą wiedzę z przedmiotów podstawowych, matematyka i fizyka, niż my, gdy kończyliśmy liceum w roku 1981".
To nie jest sprawa drugorzędna. To jest sprawa pierwszorzędna. Nie każdy musi mieć maturę. Nie każdy musi iść na studia. Za moich czasów ci, którzy szli na studia to była jednak śmietanka intelektualna - nawet jeżeli zaliczali egzaminy tylko na trójki i w piętnastym terminie.
Jedyną rzeczą, której się realnie na studiach nauczyłem, to umiejętność poszukiwania źródeł. I nie ma tu znaczenia, czy sprawa dotyczy matematyki, fizyki, czy historii. Ważna jest umiejętność znalezienia źródła .