czwartek, 24 stycznia 2013

Wracamy na strzelnicę!

Kiedy wróciłem do Katowic ze swojego ostatniego pobytu w Warszawie, gdzie w tamtejszej prokuraturze byłem przesłuchiwany na okoliczność udziału we wrześniowym spotkaniu w Klubie Ronina, mimo tego, że parę osób prosiło mnie, bym coś tam na temat tego przesłuchania opowiedział, wolałem napisać tekst o tak zwanym Lesie Smoleńskim, do którego zaciągnął mnie w tym wietrze i śniegu mój kumpel Gracjan. Dlaczego tak? Przede wszystkim, wydawało mi się, że ta półgodzinna rozmowa, jaką miałem z panią prokurator – w odróżnieniu choćby od tych popsutych balonów na Krakowskim Przedmieściu – nie była na tyle inspirująca, by jakakolwiek relacja z niej mogła nas tu zainteresować, a poza tym, diabli wiedzą, czy sama pani prokurator życzyłaby sobie, bym jakoś bardziej osobiście odnosił się do jej postawy w trakcie tego spotkania; postawy, która, tak już na marginesie, bardzo mi zaimponowała.
Dziś jednak mam bardzo poważny powód, by wspomnieć jeden tylko moment z tamtej rozmowy, a zatem proszę posłuchać. Najpierw sama rozmowa, a do powodów przejdę za chwilę. Otóż, kiedy już wszystko co miałem do powiedzenia, moja pani prokurator zapisała, dała mi do przeczytania, a ja to elegancko podpisałem, rzuciłem tradycyjne „Czy to już wszystko?”, na co ona się chytrze uśmiechnęła i powiedziała: „Na razie wszystko. Przynajmniej do czasu aż znów pan pójdzie na jakąś debatę”. Oboje wybuchnęliśmy perlistym śmiechem i poszliśmy do sekretariatu załatwiać zwrot pieniędzy, jakie wydałem na podróż do i z Warszawy.
Bardzo mi się spodobało to co ona powiedziała, trochę dlatego, że odniosłem wrażenie, że rzucając ten żart, ona nawet jeśli nie trzyma z nami sztamy, to ma w sobie wystarczająco dużo dystansu, by wiedzieć, że to wszystko jest czystym teatrem, na który ani ona ani ja nie mamy żadnego wpływu, ale również przez to, że w tym jednym zdaniu ona zawarła wręcz doskonały opis tego, co od kilku lat tworzy polską politykę, a czego my jesteśmy niemymi świadkami. Proszę zwrócić uwagę: ona nie powiedziała, że ja mam spokój do czasu aż będę znów świadkiem przestępstwa; nie pogroziła mi palcem, bym uważał na przyszłość i nie zadawał się z przestępcami takimi jak Grzegorz Braun; ona nawet nie zapowiedziała mi, że zostanę ponownie wezwany, jeśli wezmę udział w spotkaniu, podczas którego będą snute plany mordowania dziennikarzy. Ona zwyczajnie, z tym charakterystycznym uśmiechem, przypomniała mi, że mam uważać na każde słowo – i to nie koniecznie swoje; może być nawet cudze. Oczywiście ona jest wciąż bardzo daleko od przenikliwości zaprezentowanej kiedyś przez moją dawno już świętej pamięci babcię, która zawsze nas napominała w ten sposób: „Pamiętaj, jak będą cię o coś pytać, to mów, że cię boli głowa”. Kierunek jednak obrała podobny, prawda?
Niestety, wygląda na to, że nie dość że sugestii zawartej w końcowej uwadze, jaką skierowała do mnie warszawska prokurator, nie usłucham, to w dodatku owo nieposłuszeństwo zademonstruję, nie czekając choćby tylko do wiosny. Zadzwonił bowiem do mnie wczoraj Józef Orzeł – ten sam, którego nazwisko wymieniłem podczas wyżej wspomnianego przesłuchania, kiedy zapytano mnie, kto mnie do Ronina zaprosił – i poinformował, że w najbliższy poniedziałek w tym samym co poprzednio miejscu, a więc w Klubie Ronina, najpierw odbędzie się godzinny kabaret w wykonaniu paru niepokornych komików-dziennikarzy, a po owej dawce zabójczego wręcz humoru, zaplanowane jest spotkanie z pisarzem Krzysztofem Osiejukiem, połączone z promocją jego najnowszej książki o markach, dolarach bananach i pewnym biustonoszu. I poprosił mnie, żebym się tam stawił, no bo jakoś głupio organizować spotkanie z autorem, którego nie ma.
I teraz ja sobie myślę, że gdybym miał w sobie ów szyk, z jakim ostatnio promują się choćby bracia Karnowscy, z tymi idiotycznymi tabliczkami w dłoniach i miarkami za plecami, pozując na tak zwanych „suspects”, to może też bym coś takiego odstawił i ogłosił, że słuchajcie, słuchajcie, oto wasz ulubiony niepokorny autor wyrusza na spotkanie z Systemem, i bierze ze sobą szczoteczkę do zębów. Otóż nic z tego. W najbliższy poniedziałek będę w Klubie Ronina promował swoją książkę o – jak to ją ładnie już dążył zapowiedzieć Gabriel – miłości, a ze mną , mam nadzieję, będzie i rzeczony Gabriel i Julek i Józek Orzeł, i jeśli się kogoś lub czegoś boję, to najwyżej któregoś z niebezpiecznie ostatnio mnożących się psychicznie chorych blogerów, który obleje mnie czerwoną farbą i będę wtedy głupio wyglądał w pociągu.
A więc zapraszam. Zapewniam, że przynajmniej od godziny 20 będzie super.

5 komentarzy:

  1. Very well!
    Jak nie wydarzy się nic nieprzewidzianego zamelduję się w Roninie z nadzieją, że uda mi się dopchać do Gwiazdy Wieczoru ;) Jaki to adres, tak w ogóle?

    OdpowiedzUsuń
  2. @Kozik
    Oczywiście. Proszę bardzo:

    SDP
    Foksal 3/5.

    OdpowiedzUsuń
  3. No ale właśnie Gabriel napisał, że tam się wchodzi tylko z zaproszeniem imiennym. No i nie wiem, może tam mnie na jakąś listę dopiszesz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tam znam dokładnie tyle samo ludzi co Ty.

    OdpowiedzUsuń
  5. OK, zrobimy tak jak z Peregrinem Tukiem a jakby co, będę dzwonił.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...