Pytają mnie od czasu do czasu bliżsi lub dalsi znajomi, jak myśmy zdołali wychować nasze dzieci, że one są takie grzeczne, mądre i porządne, a ja na tak sformułowane pytanie odpowiadam niezmiennie, że nie mam pojęcia; że ja ich jakoś szczególnie nie wychowywałem, a jeśli nawet, to bardzo nieświadomie. Sytuacja ta przypomina mi inną zupełnie, choć też bezpośrednio związaną z naszymi dziećmi. Otóż któregoś dnia, kiedy one jeszcze były znacznie mniejsze, podczas jednej ze rutynowych wizyt w ośrodku zdrowia, pani Toyahowa spytała naszą panią doktor, dlaczego te nasze dzieci są tak nieprzyzwoicie zdrowe; czemu one nie chorują; jak to się dzieje, że one nawet nie miewają głupiej grypy? Głupiego przeziębienia? I na to ta mądra kobieta odpowiedziała, że gdyby ona znała odpowiedź na takie pytania, nie musiałaby pracować po całych dniach za te marne grosze.
A więc tak to właśnie wygląda. Gdybym ja wiedział, jak się to robi, by nasze dzieci były mądre, grzeczne i dobrze ułożone, nie musiałbym pewnie w ogóle pracować, tylko bym jeździł po świecie i ten swój patent sprzedawał za ciężkie pieniądze. Niestety, tego nie wiem, a co gorsza, nie wiem nawet, czy to że one są takie, a nie inne, jest naszą zasługą, czy to zwyczajnie zostało wymodlone. Ta moja niepewność jest jeszcze dodatkowo podkręcana przez fakt, że nigdzie prawdopodobnie, jak w naszym przypadku, nie widać tak jasno owej świętej prawdy, że nic nie jest za darmo, i że – jeśli już pozostaniemy przy tym naszym przykładzie – owa grzeczność i układność z całą pewnością została okupiona paroma zmartwieniami, których naprawdę nie jest tak łatwo zrekompensować, i wobec których ja jestem całkowicie i idealnie bezradny. A kiedy widzę tę swoją bezradność, tym bardziej jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że nas zechciał nie doświadczać czymś, czego byśmy prawdopodobnie i nie znieśli, i czemu też nie potrafilibyśmy zaradzić.
Bo prawda jest taka, że ja – a podejrzewam, że podobnie i moja żona – nie mamy pojęcia o wychowywaniu dzieci. I gdyby doszło do czegoś nieprzewidzianego i groźnego, bylibyśmy równie głupi i bezsilni, jak tysiące rodziców, o których od czasu do czasu słyszymy w mediach. Niedawno, pewne poruszenie w całym kraju wywołała informacja o jakimś dealerze z Leska, który z jakim śmiertelnie rozkochanym w sobie dzieckiem zamknął się w mieszkaniu w Sanoku, i wobec ataku policji, zastrzelił najpierw ją, a potem siebie. Z dalszych relacji dowiedzieliśmy się, że dziecko to nie zostało znalezione na ulicy, ale pochodziło z normalnej rodziny, tyle że któregoś dnia trafiło na tego gangstera, no i się w nim zakochało. Zwyczajnie. Trochę tak, jak mniej więcej pewnie w tym samym czasie na drugim końcu Polski, niejaki ojciec Krzysztofowicz – dominikanin. Rodzice dziewczynki podobno wiedzieli, że to nie jest dla niej dobre towarzystwo, no ale, jak wiemy, 16 czy 17 lat to wiek bardzo trudny, no i prawdopodobnie trochę ze zwykłej bezradności, ale też aby nie pogarszać sytuacji, postanowili machnąć na to co ona robi ręką i czekać aż ona się opamięta. No i niestety, skoro nie oni, sprawy w swoje ręce wziął ów dealer i wszystko się zakończyło jak się zakończyło.
Z jednej strony, jest oczywiście bardzo łatwo zgłaszać teraz pretensje do rodziców o to, że tak fatalnie wychowali to dziecko, że kiedy ono ich najbardziej potrzebowało, to oni nie znaleźli w sobie wystarczająco dużo sił i miłości, że wreszcie pozwolili jej pójść z domu; że trzeba było ją zamknąć w pokoju i nie wypuszczać, albo – i to pewnie już najczęściej – nasłać na nią dziecięcego psychologa. I zapewne wszyscy ci, którzy dziś proponują swoje znakomite rozwiązania, dodają do nich jedno – że oni by sobie oczywiście poradzili.
Otóż powiem bardzo wyraźnie i szczerze – ja bym sobie nie poradził. Gdyby moja najmłodsza córka któregoś dnia zakochała się w jakimś psychopacie, i ta miłość byłaby tak obłąkana, że doszłoby w końcu do sytuacji, że ona by musiała wybierać między nim a nami, ja bym nie miał pojęcia co robić. Dlaczego? Bo ja z jednej strony wiem, jak to jest się zakochać głupio i bez pamięci, a z drugiej bardzo dobrze znam swoją córkę i wiem, jak ona potrafi być zdeterminowana w obronie swoich racji. A więc, powtórzę jeszcze raz – ja bym sobie nie poradził.
Siedzieliśmy sobie któregoś dnia przed telewizorem, a tam akurat mówili o tym nieszczęściu, do jakiego doszło w Sanoku. Oczywiście, temat dotyczył tego, czy policja zrobiła wszystko, co trzeba było zrobić, i czy to on najpierw strzelił do niej, a potem do siebie, czy może było odwrotnie. A ja się tylko zastanawiałem, jak to się wszystko zaczęło, i jak się dalej potoczyło, że ona ostatecznie poszła z domu i zamieszkała z tym opętańcem. I w pewnym momencie córka moja – dokładnie ta sama, o której było wyżej – powiedziała, że to prawdziwy skandal, że ojciec tej dziewczyny do tego dopuścił. Na to ja jej mówię, żeby się zamknęła, bo ona doskonale wie, jak by wyglądała z nią rozmowa, gdyby to ona się zakochała w jakimś psychopacie, a ja z kolei doskonale wiem, że ja nie miałbym żadnej mocy, by ją od tego, co ona sobie wymyśliła odciągnąć. I proszę sobie wyobrazić, że moje dziecko, tak jak to ona, wzruszyło ramionami, i powiedziało mniej więcej tak: „A po co on w ogóle z nią rozmawiał? Miał pójść i go zastrzelić”…
No tak. On miał pójść gdzieś pod ukraińską granicę, kupić od pierwszego lepszego broń i jeden nabój, i ten jeden pocisk wbić dealerowi w jego łysą pałę. Jeśli kochał to dziecko i miał odrobinę wyobraźni, miał pójść do Ukraińca, kupić od niego broń i dealera zabić. Oczywiście, jest bardzo możliwe, że jego córka by go za to co zrobił znienawidziła – choć, jak się dobrze zastanowić, wcale nie koniecznie – jest więcej niż pewne, że sędzia Tuleja by go za to wsadził na długie lata do więzienia, ale wiadomo coś jeszcze – on by przede wszystkim w tym więzieniu miał bardzo dobre życie, bo by go wszyscy szanowali i traktowali jak bohatera, opinia publiczna by go tak kochała, że kto wie, czy prezydent Komorowski przy pierwszym kryzysie zaufania by go nie ułaskawił, no a przede wszystkim, i najważniejsze, to dziecko by żyło, i niewykluczone że tak niezwykle doświadczone tą miłością, by też coś dało światu. Od siebie.
Pomyśleć tylko, że tak niewiele trzeba, by dobrze wychować swoje dzieci. I tak wielka jest za to nagroda. Choćby w postaci tej jednej krótkiej lekcji: „Tatusiu. On miał z nią nie gadać. On przede wszystkim miał się zająć tym łysym”.
Dziś młody Toyah ma urodziny, a ja nawet nie mam mu za co kupić prezentu. Co za syf!
Znowu udało mi się zalogować.
OdpowiedzUsuńJuż to kiedyś pisałem ale napiszę jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńTaki starszy człowiek powiedział mi kiedyś że dzieci się nie wychowuje.
Dzieci się ogrzewają przy dobrym małżeństwie jak przy piecu.
@Jan B
OdpowiedzUsuńGotów jestem to potwierdzić.
I ja nie wiem jak to się robi.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam że wystarczy wierzyć swojej żonie bardziej niż sobie samemu i tak jakoś samo się robi.
Zadzwoń jeśli nie śpisz.
@dr3
OdpowiedzUsuńMusiałem te Twoje dwa komentarze stąd zabrać, zebyś mi ich broń Boże nie usunął. Mam tylko jedną prośbę: mógłbyś jeszcze coś napisać na temat tych siedmiu grzechów głównych i tego, jak to Ty mi ich nie darujesz? No wiesz, cokolwiek. Tak byśmy mieli jaśniejszy obraz. Oczywiście to co jest, powinno wystarczyć, no ale gdybyś potrzebował coś jeszcze dorzucić, to myślę, że by nie zaszkodziło.
Jeśli mogę, to ja wyjątkowo nie całkiem o dzieciach, lecz o księdzu Jacku Krzysztofowiczu, który występując z zakonu Dominikanów przemawiał jak cytują do siebie tak: "...nie wierzę w sens życia, które przez minione 25 lat prowadziłem. Mam głębokie poczucie, że ja się wreszcie odważyłem na to, żeby żyć i kochać, że ja nareszcie dojrzałem do tego, do miłości, do takiej ludzkiej, zwyczajnej..."
OdpowiedzUsuńKiedyś dzieci dorastały wtedy, gdy same miały dzieci. Rodzice dojrzewali razem ze swoimi dziećmi bo to dzieci wychowują rodziców, a nie odwrotnie. Rodzice mogą dzieciom co najwyżej pomóc wyjątkowo i przez chwilę.
Dzisiaj dzieci dwudzisto- i trzydziestoletnie uważają sobie, że one najpierw "muszą wpierw dojrzeć do rodzicielstwa". Co za bzdura. Na sucho dojrzewać do pływania.
No i do takich mówi ten kaznodzieja, który nie wie, że nie stworzy rodziny bo postawił siebie przed wspólnym dobrem; siebie "dojrzałego".
(...)
Widzę że powyżej rozbluzgał się jakiś dojrzewający wiecznie palant, ktòry krzyczy z bólu bo tekst o mądrym dziecku go poruszył, a on przeczuwa że AUTOR ma zupełną słuszność gdy takim jak on wykłada, gdy mówi że:
- dzieci trzeba wysłuchać;
- od dzieci trzeba się poduczyć;
- dzieciom czasem uda się podać dłoń.
Poza tym, skoro jest szansa, więc trzeba samemu szybko dojrzewać, przy kochanej kobiecie i własnych dzieciach, a więc we właściwej kolejności a nie czekać na szansę, czy czekać na "własną wypracowaną ostateczną bezstresową dojrzałość" zanim założy się rodzinę pełną, na dzieci otwartą.
Tak jak mówił w powyższym cytacie były ksiądz Krzysztofowicz zakłada się biznes, przedsiębiorstwo. Po namyśle, po nauce i wcale nie strachliwie lecz ufając we własne siły, rozsądek, i goodwill partnera handlowego, wspólnika biznesowego. Krzysztofowicz - co widać - ma ochotę pohandlować z kobietą którą spotkał; zaoferować jej siebie i własne "odpowiednio dojrzałe umiejętności".
Takie podejście obliczone na sukces może się udać jako przedsiębiorstwo, firma lub bank. Nigdy nie uda mu się stworzyć rodziny takim tanim handlem.
@ toyah
OdpowiedzUsuńWspomniałem o tym "dr3" akurat wtedy gdy wylatywał w kosmos. Bezczelniuch ale z bólem w klacie i gdzie jeszcze. On dobrze wie, że AUTOR ma słuszność.
Córka trafiła w punkt.
OdpowiedzUsuńW średniowieczu ojciec tej dziewczyny mógłby wziąć miecz lub topór i odrąbać dilerowi głowę.
@YBK
OdpowiedzUsuńChyba masz rację. Człowiek staje się dojrzały dzięki swoim dzieciom. Dlatego jest takie wazne, by dzieci były pierwszej klasy.
@YBK
OdpowiedzUsuńJa go nie wywaliłem. Ja go zarchowizowałem.
@Remo
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mnie tak dobrze zrozumiałeś. Pozdrawiam.
Dlatego lubię Taken, film ku pokrzepieniu ducha.
OdpowiedzUsuńJakbym był w tym filmie to zrobiłbym wszystko dokładnie tak samo jak główny bohater :)
http://youtu.be/wCbDUREBwUg