poniedziałek, 14 stycznia 2013

O zranionej nienawiści, jednym psie i jednej piosence

Z punktu widzenia, w którym ja się akurat znajduję, blogowanie to bardzo przyjemne zajęcie. Przede wszystkim, układanie wyrazów, następnie zdań, i wreszcie akapitów jest czymś, co ja robić zawsze potrafiłem, i co nie sprawia mi większych trudności. Wiem oczywiście, że dla wielu osób nawet napisanie prostej kartki pocztowej z bieżącą informacją może się okazać przeszkodą nie do pokonania, a mogę to obserwować na przykład każdego roku podczas sprawdzania matur, gdzie naprawdę wielu maturzystów nie jest w stanie przekazać najprostszej informacji, i to wcale nie dlatego, że nie znają języka, ale przez zwykły brak umiejętności wyrażania tego co trzeba powiedzieć. Ja jednak z tym akurat kłopotów nigdy nie miałem. A czymże w końcu, jak nie wyrażaniem myśli, jest blogowanie?
A zatem, pisanie to dla mnie naturalna przyjemność. Zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś mi może zarzucić, że moje teksty są za długie, albo za krótkie, albo rozwlekłe, albo mało konkretne, albo niezrozumiałe, albo zwyczajnie głupie. Faktem jest jednak to, że one są dokładnie takie jakie ja chcę, żeby były. Jeśli ktoś u mnie zamówi tekst krótki, albo dwa razy dłuższy, niż te które piszę, nie będę miał z tym problemu. Ja tu na przykład kiedyś, przy okazji dokuczania Rafałowi Ziemkiewiczowi, zrobiłem mu taki żart, że policzyłem ilość słów w jednym z jego felietonów, i napisałem tekst o dokładnie tej samej liczbie słów, na ten sam temat, tyle że z taką nauką dla Ziemkiewicza, że jak idzie o mnie, to ja umiem dokładnie to samo co on, tyle że lepiej i mądrzej. A więc powtarzam – to potrafię.
Co jeszcze sprawia, że blogowanie uważam za zajęcie przyjemne? To mianowicie, że ono nie łączy się dla mnie z jakimkolwiek stresem. Komu się te teksty podobają, ten tu sobie przychodzi i je czyta, komu się nie podobają, ten albo tu nie przychodzi, albo – jeśli ma taki plan, by jednak tu przychodzić i mi dogadywać – ja go stąd wyrzucam. Ponieważ dbam o to, by poziom dyskusji pod kolejnymi tekstami trzymał się pewnego standardu, wszystkich tych, którzy nie są w stanie im dorównać traktuję nieuprzejmie, przez co oni się często obrażają, ale ja mam za to sytuację najbardziej komfortową. Nie muszę się na nikogo irytować, z nikim kłócić, nikogo obrażać. A – i to muszę tu powiedzieć – celem tego mojego pisania nie jest stymulowanie publicznej debaty, nie jest wspólne szukanie rozwiązań, nie jest wzajemne ćwiczenie się w erystyce. Ja nie mam takich ambicji, by mieć tu jak najwięcej komentarzy i dążyć do tego, by dyskusje, jakie tu mają miejsce, miały też najwyższą temperaturę. W żadnym wypadku. Tu od początku chodziło o jedno, i myślę, że najlepiej tę intencje oddaje zaczerpnięty od Kazika tytuł tego bloga: „Posłuchaj, to do Ciebie”.
W tym jednak miejscu pojawia się pewien problem, który sprawia, że prowadząc ten swój blog, muszę od czasu do czasu się pozadręczać. Wydaje mi się, że to właśnie ta moja niechęć do wdawania się w dyskusję z ludźmi, których ani nie szanuję, ani nie uważam za partnerów – połączona oczywiście z tym, że ten blog ma jakąś tam pozycję – sprawia, że ja mam tak strasznie dużo wrogów, a przez wrogów rozumiem ludzi, którzy mają co do mnie wyłącznie jedno życzenie – żeby mnie wreszcie jasny szlag trafił. I to najlepiej tak, żeby mnie bolało.
Kiedy czytam niektóre komentarze na blogach ludzi, których ani nie znam, ani ich nie zaczepiam, ani nie zrobiłem im nigdy nic złego, poza tym, że być może niekiedy, reagując na ich złośliwości pod swoim adresem, potraktowałem ich tak jak z kolei ja potrafiłem, nie mogę wyjść z podziwu nad tymi ich emocjami, z tym jednym wspomnianym wyżej pragnieniem. Kiedy się zastanawiam nad przyczyną takiej zawziętości, przychodzi mi do głowy tylko jedno wytłumaczenie. To muszą być ludzie, dla których ich aktywność na blogach sprowadza się do tego, by się pokłócić i w tej awanturze wyjść na swoje, pokazać, że to oni są mistrzami politycznej debaty, że ich dowcip jest niepokonany, a jak już komuś dosolą, to tak, że świat się na chwilę zdumiony zatrzyma.
To są tacy właśnie ludzie, i kiedy oni przyjdą na mój blog i przeczytają, co mam do powiedzenia, w jednym momencie wpadają na pomysł, by się ze mną pospierać i podczas tego sporu wykazać mi, jak to ja się bardzo mylę. Przychodzą, rzucają kilka ostrych jak samurajski miecz bon motów, i kiedy zostaną stąd wyrzuceni, dostają takiej cholery, jakby ktoś zakleił im plastrem usta, a ręce związał. No i wtedy zaczynają sobie używać, albo u siebie w doraźnie pisanych notkach, albo w komentarzach pod notkami tych, którzy byli szybsi, albo których blogi są szerzej i częściej czytane.
Ja znam tych ludzi bardzo dobrze. Mam ich całą listę w Salonie24, w zakładce oznaczonej jako „zablokowani użytkownicy”, ale też wiem bardzo dobrze i o tych, którzy u mnie nigdy nie odważyli się zostawić jednego komentarza, bo są na tyle przewidujący, że nawet nie zaryzykują w obawie przed tym wstydem. To oni właśnie tworzą wspólne fronty na tych blogach, które akurat gwarantują największą liczbę odsłon, i tam po mnie sobie, jak to mówi młodzież, jadą. Co ich łączy? Czy coś ich w ogóle łączy? Owszem, trochę tak. Oni w większości są wojującymi ateistami, politycznymi przeciwnikami Prawa i Sprawiedliwości, niekiedy pokorwinowskimi liberałami, ale też są wśród nich pierwszorzędni polscy patrioci i ludzie Kościoła. To jest jednak akurat detal. Ich tak naprawdę łączy nienawiść do Toyaha. Za co? No właśnie za to, że on nie pozwala na jakąkolwiek dyskusję. Nie chce, świnia, kulturalnie porozmawiać. A co on sobie wyobraża, że kim on jest?
Te kluby robią na mnie wrażenie szczególne. Oto któryś z blogerów pisze tekst, zatytułowany dajmy na to: „Wynurzenia pana O.”, albo „Mądrości Toyaha, czyli głupota zwycięża”. O czym jest to tekst. Najczęściej o tym, że oto ja napisałem jakiś nowy tekst i z niego wynika, że ja nie płacę podatków, lub że jestem żebrakiem, czy że ewentualnie terroryzuję swoją rodzinę. Ze względu na politykę Salonu24 tekst ów nie zostaje umieszczony na stronie głównej, przez co uzyskuje wszystkiego jakieś 400 odsłon, natomiast bije wszelkie rekordy w liczbie komentarzy. Dlaczego? Bo wszyscy ci, co mnie nienawidzą, na widok literki O., lub nazwy „toyah”, zlatują się tam jak sępy i robią sobie używanie. Dokładnie takie samo, na jakie nie mogą sobie pozwolić na moim blogu.
Dlaczego ja piszę, że to jest dla mnie jakiś tam kłopot? Przecież, ktoś powie, ja mogę ich nie czytać. Owszem, to jest oczywiście jakaś propozycja, jednak należy pamiętać, że ja mam wielu znajomych, którzy mnie o tego typu wybrykach chętnie zawsze informują, no a poza tym przyznaję, że jest coś w człowieku takiego, co każe się zanurzać w tego typu miejsca, choćby tylko po to, by zobaczyć, że jest dokładnie tak, jak się należało spodziewać. No a skoro już tam zajdę, to zawsze widzę, jak tam – w tej bezradnej wściekłości – tworzone są najgorsze kłamstwa, i jak nimi karmią się wszyscy – od lewa do prawa, ludzie PRL-u i ludzie Kościoła, zwolennicy Ruchu Palikota i wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Wszyscy. Bo oni się zaprzyjaźnili nad tą jedna perspektywą: zatłuc Osiejuka. Bloger Pantryjota udaje się na leczenie do sanatorium i na swoim blogu publikuje apel, by czytelniczki, które mają ochotę wspierać go podczas tego pobytu seksualnie, przez pocztę prywatną zgłaszały swoje kandydatury, a zaprzyjaźnionej z Pantryotą Teesie – kobiecie, cokolwiek by o niej nie mówić, przynajmniej robiącej wrażenie kobiety właśnie – nawet do głowy nie przyjdzie, że znalazła się w towarzystwie, które ją zwyczajnie kompromituje. Dlaczego? Bo cel jest jeden. Zabić Osiejuka, a następnie odprawić nad nim rytualną mszę pogrzebową. No i to, przyznaje, robi pewne wrażenie.
Czytam te wymiany i stamtąd odchodzę, nie wdając się w jakąkolwiek dyskusję, nic nie wyjaśniając, o nic nie apelując. Czemu? Bo przede wszystkim wiem, że każde moje słowo w jednym momencie spowoduje podwojenie się liczby komentarzy, no i stuprocentowy wzrost temperatury tej nagonki. Że cokolwiek powiem, nie będzie miało żadnego znaczenia, bo tu chodzi wyłącznie o to, by mnie rozjechać. Za co? Że nie chcę porozmawiać. O czym? No o tym, że jestem żebrakiem, że nie płacę podatków, że jestem gruby, że nie skończyłem w terminie studiów, że jednemu z nich 40 lat temu odbiłem dziewczynę… no nie, przepraszam… o tym akurat nie ma ani słowa. Chodzi o to, że jednemu z nich w czasach głębokiego PRL-u zrobiłem świństwo, ale on mi wybaczył.
Co za świat! No ale trudno. Zawsze jest coś za coś. Wszystkiego mieć nie można. W tej sytuacji, przewidując, że i ten tekst wywoła natychmiastową reakcję tego szczególnego towarzystwa, i że jako pierwszy pojawi się kwestia tego, czy ja płacę podatki, mam do Was skromny apel. Donieście na mnie do Urzędu Skarbowego. Dla ułatwienia podaję adres Katowice, ul. Żwirki i Wigury 17. Pierwszy Urząd Skarbowy. I jeszcze jedno. Uważajcie na Maksia Paterka. Jeśli jemu strzeli coś do tego chorego łba, pociągnie Was wszystkich za sobą.

A przyjaciół tego bloga proszę o kupowanie książki i wspierania go pod podanym obok numerem konta. Ostatnio, idzie mi nie najlepiej, ale w końcu bywało różnie. I to nie raz. En tekst idzie tylko tu na toyah.pl. Celowo. Tam nie ma co się napinać, a oni mnie i tak znajdą wszędzie.

I jeszcze coś. Już na sam koniec, zebyscie nie powiedzieli, ze ja tak dziś o niczym. Poptrzecie, jak mój labrador razem z młodszą Toyahówna słuchają Led Zeppelin.

6 komentarzy:

  1. Też mam laba. Kochane psisko.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Toyah
    Ależ delatorka Teesa jak najbardziej pasuje do towarzystwa Pantryoty, jak ulał.

    Pozwole sobie zauważyć, ze pominąłeś skromną grupkę Twoich dotychczasowych akolitów, którzy zrażeni skaczą po różnego rodzaju portalach/bloga i strużkę jadu od czasu do czasu strzykną.
    Takie życie!

    Sunia mojej Żony była absolutnie amuzykalna lecz świetnie wyła prowokowana piskiem - no ale to nie to samo.

    OdpowiedzUsuń
  3. @toyah

    Właściwie to już jest trochę tak jak z PiS-em: wystarczy hasło. Golonka i Goryllus - i jedziemy, kochani, jedziemyyyy! Czyli wszystko zgodnie z sowieckim schematem. Ciekawe może być to, że właśnie teraz pozyskales tych tancerzy, wszak wcześniej na S24 znacznie częściej twoje teksty były na SG. Z tamtych czasow to tylko sobie przypominam próbę prowokacji Matki Kurki. W tym jednak była jakaś finezja a teraz mamy klasyczne młotkowanie, całkiem jak z Borubarem. Mi tylko było naprawdę przykro, że do tego chóru kastratów dołączył Lestat.
    Teorie spiskowe jak wiemy są najbliżej prawdy, możiwe, ze od czasu jak ponownie pojawiles się na S24, poszło na Ciebie i Gabriela zlecenie. Takie jak swego czasu na PiS i braci Kaczyńskich, oczywiście w odpowiedniej skali - no bo jak tu nie wyczuć tego bolszewickiego fetoru?

    OdpowiedzUsuń
  4. @Kozik
    Możliwe. Ja jednak mam wrażenie, że za tym stoją osobiste pretensje o to, że my nie chcemy z nimi rozmawiać. Ja oczywiście zawsze tych najgorszych wyrzucałem, jednak tylko tych najgorszych. Większość sobie bezkarnie używała. I myślę, że przez to kiedyś jeszcze jakoś mi darowali.
    Poza tym jest jeszcze jedna bardzo ciekawa rzecz. Nie wiem czy znasz blogera Starego. Otóż on nie toleruje nikogo oprócz swoich kumpli. On wyrzuca komentatorów tylko za to, że mają inne zdanie. Nie ze agresywne zachowania czy chamstwo, ale za coś co on nazywa głupotą. I o ile mi wiadomo, na niego nikt nie nastaje. Nie widać by ci co on ich traktuje z buta zakładali z tej okazji blogi. Więc ja sobie myślę, że tak zwani "nasi", cokolwiek by o nich nie powiedzieć, mają w sobie więcej takiej zwykłej ludzkiej układności, czy może psychicznej równowagi. Tamci nie darują ci niczego.
    No jest oczywiście Sowiniec. Ja jednak myślę, że on jest w ogóle jakiś inny. No wiesz. co mam na myśli?

    OdpowiedzUsuń
  5. Starego kojarzę właściwie tylko z nicka. Kiedyś coś tam przeczytałem i dałem sobie spokój, po jaka cholerę mi jego wyburzenia. Albo np. Mai14. Nie wiedziałem o tych jego banach.
    A Sowiniec... Wszyscy przecież wiedzą, że on jest Doktor z Krakowa, cholernie "nasz" itd... Ale on ciagle chyba czuje potrzebę udowadniania jaki to on jest fajny, pełen dystansu i poczucia humoru. Nie wiem. Najwyraźniej on nie zrozumiał tego, że "musimy się policzyć na nowo". Może on się prywatnie koleguje z Pantryjotą i Monetą. No wiesz, taki jest "ponad podziałami". Ja sam mam paru znajomych których pogląd na rzeczywistość pokrywa się z poglądami takiego np. Lchlipa. No I się z nimi koleguję. Jednak jeśli któryś z nich zaczalbyby się afiszować ze swoją czarną wizją świata, miałbym problem. Bo niby "kumple to grunt" ale z drugiej strony być takim Sowincem...
    No i w ogóle jak o niego chodzi, to on od lat nie potrafi przyjąć do wiadomości, że jest zwyczajnie cienki jak chodzi o pisanie i tego już znieść nie może, więc pieprzy jak potłuczony razem z tą czarną czeredą, że Golonia i Goryllus są tak nadęci, że zaraz odfruną. Hahaha! Ale jesteśmy fajni inteligentni i dowcipni! Prawie jak Rafał Ziemkiewicz.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...