sobota, 24 listopada 2012

Czym się żywi Azor i jego pan?

Pewnie większość z czytelników tego bloga nie wie, o czym mowa, ale piszący w Salonie24 bloger Pantryjota jest dla mnie ważny z kilku powodów. Przede wszystkim z tego, że on należy do tego rodzaju publicznych osób, których całe postępowanie wskazywałoby na to, że mamy do czynienia albo z jakimś wariatem, albo kimś tak głupim, że na owo wariactwo jednoznacznie wskazującym, a tymczasem okazuje się, że nie; że to nie wariat tylko zwykły, płacący podatki i biorący udział w wyborach obywatel. A to na mnie zawsze robiło wrażenie.
Kiedyś na przykład, tuż po tym jak wprowadziliśmy się do mieszkania w którym dziś mieszkamy, przyszła do nas pewna pani, córka naszej sąsiadki z góry, powiedziała, że chciała się przedstawić i poprosić, by od czasu do czasu rzucić okiem, czy z jej mamą jest wszystko w porządku. Poprosiliśmy ją, żeby usiadała i napiła się z nami herbaty, no i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie jednak ona zaczęła nam opowiadać, jak to dobrze, że tu będą mieszkali tacy mili ludzie jak my, bo poprzedni sąsiedzi wywiercili tuż obok lampy małą dziurkę w suficie i mamę podtruwali wodorotlenkiem baru. Zrobiło nam się naturalnie trochę głupio, ale mimo trudnej sytuacji zachowaliśmy postawę wyprostowaną i słuchaliśmy jej dalej. Po pewnym czasie ona zaczęła opowiadać, jak to sobie szła kupić bułki, i nagle zobaczyła, jak w dużym czarnym samochodzie jadą jacyś mężczyźni i ją fotografują. A wśród nich był też jej mąż. Opowiadała nam o tej swojej przygodzie i w pewnym momencie zaczęła płakać. I powiem szczerze, że słuchanie opowieści tej pani było przeżyciem nie do opisania. Owa świadomość, że przed sobą się ma kogoś, kto wedle wszelkich popularnych standardów jest człowiekiem co najmniej tak samo normalnym jak my, a tymczasem wychodzi na to, że jest to osoba jak najbardziej opętana. I zwyczajnie budzi grozę.
A więc, to jest pierwszy powód, dlaczego o tym Pantryjocie nie za bardzo potrafię zapomnieć. Drugi jest już bardziej prozaiczny. On wciąż pisze o mnie albo o moim koledze Gabrielu i zadanie to traktuje jako swoją misję do tego stopnia, że nawet wymyślił dla nas odpowiednie przezwiska i je spopularyzował w Sieci. A zatem Gabriel jest Goryllusem (domyślam się, że to jest aluzja do goryla), a ja Golonką (pewnie przez to, że jestem gruby.
No i teraz jest tak, że gdyby teksty owego Pantryjoty napisane były tak, że od razu by sugerowały, że jemu ktoś przez dziurkę suficie wpuszcza do sypialni wodorotlenek baru, to ja bym na niego machnął ręką. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że on jest kimś kto ani trochę nie wykracza poza standard. Zupełnie jak jakiś Stary, czy… ja wiem? Może już nie Sowiniec, ale dajmy na to – Warzecha. A przez to on dla mnie stanowi zagadkę. A zagadki – wiadomo. Wszyscy lubimy zagadki.
Czemu zabrałem się za Pantryjotę dziś? Otóż sprawa jest moim zdaniem niezwykle ciekawa, bo ostatecznie daje nam jednak odpowiedź na owo najbardziej nurtujące na pytanie, czyli jak to z nimi jest naprawdę? Zacznę jednak od początku. Kilka dni temu Pantryjota ów napisał kolejny swój tekst poświęcony Goryllusowi i Golonce, i poinformował, że on w sumie napisał ponad trzysta tekstów, z czego tylko (a może aż – to akurat wyjaśnione nie jest) 20 – a więc 17% to teksty o nas i dla nas. Ponieważ owe 17% już na oko robiło wrażenie, do Pantryjoty zgłosił się krakowski profesor nazwiskiem Broda – kiedyś człowiek, z którym byłem w stanie ciężkiej wojny, a dziś raczej sojusznik – i wyśmiał Pantryjotę za to, że nie umie dokonać tak prostego działania, jak dzielenie 20 przez 300. Na to zareagował sam oskarżony, i poinformował Brodę, że od lat jest szczęśliwym posiadaczem kalkulatora firmy Casio, że owe 17 procent otrzymał właśnie stamtąd, więc niech się Broda od niego odpieprzy, no a poza tym, co to za idiotyzm z tym dzieleniem 20 przez 300?
Na ten niesłychany zupełnie akt odporu, na blogu Pantryjoty pojawiła się cała kupa jego kolegów i jeden po drugim zaczęli Brodę wdeptywać w błoto, jako durnia, który nawet nie umie liczyć procentów. W pewnym jednak momencie, zaprzyjaźniony z Pantryjotą internauta podpisujący się Z Mordoru – skądinąd gdzie niegdzie opisany jako wariat jak najbardziej autentyczny – i nieśmiało zasugerował, że chyba jednak Broda ma rację, bo to nie jest 17, ale niespełna 7 procent. Reakcja Pantryjoty była natychmiastowa. Otóż okazało się, że on specjalnie napisał 17, żeby sprowokować Brodę do reakcji i pokazać wszystkim jaki z niego bałwan. Ktoś czegoś tu nie rozumie? Nie szkodzi. Ja też. Takie jednak właśnie było tłumaczenie Pantryjoty. On napisał „17”, bo w ten sposób chciał sprowokować Brodę.
I oto wczoraj wszedłem na Salon24 i na głównej stronie znalazłem tekst Pantryjoty informujący o śmierci jakiejś Pusi, czy Brusi. Jakiś czas temu, chcąc się zorientować, kto to taki ten Pantryjota, przeprowadziłem na jego blogu pewną kwerendę, i znalazłem tam wpis ze zdjęciem jakiegoś psa wilczura wyżerającego własne wymiociny oraz informację autora, że to jest jego pies, który się właśnie wyrzygał. Ponieważ pomyślałem sobie, że to pewnie zdechł ten pies, zajrzałem do tej notki, no i okazało się, że to nie pies, lecz jeden z jego kotów, których wraz z psami Pantryjota ma dziesięć, czy dwadzieścia. Skoro już tam trafiłem, postanowiłem sprawdzić, jak tam postępy w informowaniu na temat bieżącej aktywności Golonki i Coryllusa, no i okazało się, że nastąpił kryzys. Natomiast przy okazji trafiłem na coś znacznie lepszego. Otóż okazało się, że sprawa tych 17 procentów tak Pantryjotę męczyła, że postanowił jej poświęcić osobną notkę. No i w notce tej przedstawił wersję ostateczną. On bowiem sobie już na sam początku wyliczył te procenty w głowie, i mu wyszło 7 procent. Klikając jednak w swoją klawiaturę, popełnił „literówkę” i zamiast 7 wyszło owo niefortunne 17. A kretyn Broda się tej „literówki” przyczepił i zrobił z siebie pośmiewisko.
O co mi chodzi? O to mianowicie, że ja się zaczynam bardzo poważnie obawiać, że Internet to jednak przede wszystkim miejsce, gdzie swój czas zabijają te psy z dowcipu z New Yorkera, z których jeden informuje drugiego, że komputer to fajna rzecz, bo nikt nie wie, że ma do czynienia zaledwie z psem. Mamy więc blog tego Pantryjoty, a więc kogoś kto, co by o nim nie powiedzieć, jedno złożone, a przy tym językowo poprawne zdanie potrafi zbudować. Mało tego. Kogoś kto zapewne ma jakieś tam wykształcenie i mniej więcej orientuje się w tym, co, gdzie i jak. Mało tego. Wśród ludzi komentujących na tym blogu są w większości – może z jednym wyjątkiem – osoby podobne jemu, a więc zapewne społecznie się niespecjalnie wyróżniające. Tymczasem wygląda na to, że to wszystko może być zaledwie złudzenie. Że tak naprawdę sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej.
W moim mieście jest bardzo renomowany, prowadzony przez pewnego mojego kumpla, komis płytowy. Czasem tam zachodzę i niekiedy spotykam pewnego człowieka, który wygląda, i niestety też pachnie, jak ktoś komu los kazał się zwyczajnie zaniedbać. Otóż on tym przychodzi, żeby kupować stare analogi. Czasem go spotykam na mieście, jak idzie z reklamówką z Biedronki wypełnioną tymi płytami. A ja sobie wyobrażam, że on pewnie ma jakiś dom, choćby po to, by tych płyt słuchać. A jeśli tak, to pewnie ma jakiś sprzęt, na którym je się da odtwarzać. A skoro tak, to pewnie on jest kimś – przynajmniej pozornie – takim jak ja, czy każdy z nas. Otóż nie. Wszystko wskazuje na to, że nie. Jest wręcz bardzo prawdopodobne, że kiedy on słucha tych płyt, siedzi jednocześnie w Salonie24 i zamieszcza tam kolejną notkę. Pozostaje tylko kwestia – ilu takich. Obawiam się, że może być gorzej niż się nam wydaje. A w tej sytuacji pozostaje nam jedno – zachować zimną krew i robić swoje.
Wspomniałem o internaucie Z Mordoru. Jeśli ktoś jest zainteresowany, przypominam, że, jak Bóg pozwoli, jeszcze przed Świętami ukaże się moja nowa książka ze wspomnieniami z pięknego PRL-u. Jeden z jej rozdziałów z pewnością sprawę nam odpowiednio przybliży. A już na pewno nam powie, czemu on jest tak cięty akurat na mnie. Polecam. Naprawdę dobre!

No i tradycyjnie bardzo proszę o wspieranie tego bloga. W dowolny sposób, jednak nie ukrywam, ze w tej chwili najbardziej oczekiwana byłaby pomoc bezpośrednia, na podany obok numer konta. Nadchodzący tydzień robi wrażenie dość ponure. Dziękuję.

12 komentarzy:

  1. Gdyby nie pan, ktoś taki jak Pantryjota w ogóle by dla mnie nie istniał. Otworzyłem, przeczytałem i dalej nie wierzę, że tacy ludzie naprawdę żyją. Jedyny komentarz do tego co tam znalazłem zawiera się w tytule pana wczorajszego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Valgemees
    No własnie tego nie wiadomo - kurwy czy wariaci.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet paranoicy mają swoich wrogów. Jeśli nie prawdziwych, to wymyślonych (wirtualnych), co się akurat tak składa, że jako wróg wirtualny to Ty jesteś dla takiego jednego z drugim czymś wręcz idealnym.
    W psychiatrii nie ma czegoś takiego jak norma. W praktyce to każdego można ubrać w kaftan bezpieczeństwa - jeśli tylko się znajdzie odpowiedniego lekarza, który coś takiego podpisze. A wnerwić do takiego stopnia, że się rzuci na lekarza z pięściami, to można każdego.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Andrzej.A
    To zgadzasz się ze mną, że znaczna część blogosfery to wariaci?

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Toyah
    Może tak, a może nie. To jest skądinąd nie do określenia. Bo skoro nie ma pojęcia psychiatrycznej normy. Sporo ludzi może uzewnętrzniać swoje skrywane frustracje i fobie właśnie w miejscu gdzie to nie grozi środowiskowym ostracyzmem. Tak jak ten co nazwał Ciebie i Gabriela per Golonka i Gorrylus. Gdyby coś takiego wyartykułował na eleganckim przyjęciu, to ludzie by się od niego odwrócili (nawet jeśliby spora część z nich podzielała jego krytyczne zdanie o was). Tu nie obowiązuje konwenans towarzyski to ludzie sobie na więcej pozwalają, czasami na zbyt dużo.
    Czy to są od razu wariaci? Ha, odpowiedź na to pytanie jest według mnie dużo warta.
    Osobiście spotkałem się z tezą, że za niektórymi nickami kryją się całe sztaby ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Toyah w całej dobrotliwości serca pewnie by chciał, żeby to byli wariaci. Niestety taka koncepcja jest zbyt piękna. Wariaci,nawiedzeni i odmieńcy różnej maści, są w całym tym swoim szaleństwie bezdyskusyjnie autentyczni a tego nie można powiedzieć o bohaterach toyahowego wpisu. Doskonała większość, na mój rozum, działa w internecie tak jak beztalencia na scenie, skoro nie mają nic pięknego i wartościowego do przekazania to próbują sprzedać kit, lipny patos lub udawane szaleństwo. Obstaję więc przy swoim - to nie są wariaci on ten wodoronadtlenek bromu wypuszczaj całkowicie świadomie.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Andrzej.A
    No właśnie. To też słyszałem, ze to są często całe wieloosobowe projekty. No i wtedy nie byłoby o czym nawet gadać, bo skoro to tylko teatr, to nie ma jak się nawet do tego odnieść.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Valgemees
    Jak mówię, jeden z nich to stuprocentowy wariat. Wiem, bo go znam.

    OdpowiedzUsuń
  9. @ toyah
    OK! sprawa jasna. Nie wiem tylko czy się bać czy śmiać.

    OdpowiedzUsuń
  10. @Valgemees
    Oczywiście że bać. Zobacz jego komentarze i powiedz, co widzisz. Rzecz w tym, że nic.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pantryjota jest człowiekiem z marginesu społecznego. Znalazł się tam nie z przyczyn ekonomicznych, co kulturowych.

    To obleśny pasożyt, który nie potrafi żyć własnym życiem, tylko Waszym i Kaczyńskiego.

    Jest jednym z tych typów, które wszystko, co dobry Pan szczodrobliwą ręką daje człowiekowi, obracają w gówno.

    OdpowiedzUsuń
  12. @km
    Pewnie tak. Tyle że to też jeszcze wszystkiego nie tłumaczy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...