wtorek, 24 marca 2009

Pierdu, pierdu, czyli precz z etosem!

W sobotę umieściłem w Salonie tekst, który powstał od tak sobie, bez jakiegokolwiek planu czy przygotowania, as a matter of course, jak mówią Anglicy. Zabrałem się za niego pod wpływem informacji z Rzepy o Pakistance, która wyrokiem wiejskiego sądu została skazana na zbiorowy gwałt (tak, jest dokładnie tak jak piszę!) i z tej okazji została przez półpornograficzny magazyn Glamour wybrana Kobietą Roku (i tu też nie ma pomyłki). Pisałem więc ten tekst i jakoś tak powoli, niespodziewanie, powstał wpis, który ostatecznie wydał mi się jednym z najpoważniejszych i najlepiej napisanych w ponad rocznej mojej tu pisaninie.
Niestety, jak to często bywa, już chwilę po tym jak go tu wkleiłem, nie mogłem nie zauważyć, że ani nie są te moje refleksje szczególnie chętnie czytane, ani też – w konsekwencji – nie budzą jakiś szczególnych emocji w komentarzach. A nawet jakby wręcz przeciwnie. Trudno. Zdarza się. Faktem jest, że w efekcie tej spektakularnej porażki odechciało mi się pisać kompletnie, a na dodatek czas, który zwykle spędzam na pisaniu, lub odpisywaniu na komentarze, poświęciłem wczoraj czytaniu obcych blogów. Kiedy piszę „obcych”, mam na myśli blogi autentycznie obce. Blogi, o kórych tylko od czasu do czasu słyszę i blogi, które są dla mnie na co dzień równie interesujące co przysłowiowy śnieg sprzed lat. Wymyśliłem sobie jednak, ze może dobrze będzie się w ten sposób oczyścić, no i wskoczyłem do tego bajora. Wybrałem dwa punkty na mapie Salonu. Pierwszy, to coś co się nazywa Cień Azraela, a drugi, to oczywiście pani Renata Rudecka – Kalinowska.
Cień Azraela pisze o tym, że prezydent Gruzji Saakaszwili niedługo zostanie obalony, bo jest tyranem i dawno mu się należało. Ja wprawdzie nie wiem, czy on jest tyranem, ponieważ tyranizuje swój naród, czy może dlatego, ze są obywatele w Gruzji, którzy wolą mieć innego prezydenta, a do wyborów jeszcze trochę pozostało, czy może dlatego, że on się za bardzo zadaje z innym tyranem, Lechem Kaczyńskim, który – jak wiemy – jest tyranem, bo jest obecnie Prezydentem RP. Ja bym obstawiał dwie opcje. To mianowicie, że Saakaszwili jest tyranem, bo nie ukrywa wspólnych interesów z Kaczyńskim, albo jest tyranem, ponieważ tak uważa Putin, Miedwiediew i pozostali ludzie radzieccy. Trudno jest mi się zdecydować, co konkretnie sprawiło, że Cień Azraela namawia Gruzinów do usunięcia Saakaszwilego, nawet jeśli mieliby przez ten swój ruch przelać trochę prawdziwej, czerwonej krwi? Myślę, że może chodzi jedno i drugie. Czyli czarna nienawiść i czerwona miłość. No i jest oczywiście jeszcze jeden element związany z tzw. pragmatyką: „Rosjanie nie mogli puścić płazem tego rodzaju działań w swojej strefie wpływów”.I nawet gdyby istniało to jedno zdanie, a przed nim i po nim nie byłoby już nic, ja bym miał na temat tego Cienia już pełną wiedzę. Tej szumowiny mieliśmy w dziejach zawsze trochę za dużo. Można o nich czytać w książkach do historii. Nie on więc pierwszy i pewnie nie ostatni. A zatem sprawa, jeśli idzie o poziom idei, jest załatwiona.
Troszkę bardziej ciekawy jest zaprezentowany na omawianym blogu poziom intelektualny. Cień Azraela przedstawia się z dumą jako inteligent nie-etosowy. Co to znaczy ‘inteligent’, to mniej więcej wiemy. Co znaczy ‘etos’? Słownik PWN-u podaje następującą definicję: „ogół wartości, norm i wzorów postępowania przyjętych przez daną grupę ludzi”. Z tego wynika, że Cień Azraela uważa, że jest osobą inteligentną, natomiast, obowiązujące powszechnie wartości, normy i wzory postępowania go nie interesują, bo on chce mieć to swoje wykształcenie i żyć z dala od wartości i norm. Domyślam się, że dla niego, jedyną wartością, którą należy pielęgnować, jest wykształcenie. I to też jest jasne. Można powiedziec, że to nawet wiele wyjaśnia.
Po tym Cieniu zajrzałem na blog autentycznie kultowy, mianowicie prowadzony przez kobietę, nazwiskiem Rudecka. Ona, z kolei, nie sławił potęgi Wielkiego Sowietu, lecz osobę prezesa TVP, Farfała. Bo młody, wykształcony, energiczny, sprytny, odważny. Nie padło słowo ‘przystojny’, ani ‘piękny’, bo prawdopodobnie pani Rudecka zachowała jeszcze tyle przytomności umysłu, żeby nie ujawniać, że jej poglądy polityczne są prosta wypadkową jej zwykłych, kobiecych zauroczeń. Co oczywiście nie zmienia faktu, że, jeśli się weźmie pod uwagę, że jej argumenty odnośnie Farfała tak naprawdę nie wykraczają poza typową fascynację pewnym typem męskości – lśniący but, równo przycięte paznokcie, szklane spojrzenie, wąskie usta, a to wszystko najlepiej na jakimś starym zrobionym na tle ruin zdjęciu. Poza tym, nie ma tam nic. Tam jest nawet jeszcze mniej, niż u Cienia Azraela. On chociaż umie budować zdania i łączyć je w logiczną sekwencję. U Rudeckiej jest tylko nieprzytomna miłość i równie nieprzytomna nienawiść, skomponowana na zasadzie wyliczanki, gdzie zamiast kropek i przecinków jest tylko takie komiczne zanoszenie się zadyszką: „iiiiiiiiiiii…”
Ale nie jest też tak, że tam nie ma zupełnie nic więcej. Owszem. I ona ma szanse na to, że zostanie klasykiem. Napisała więc Rudecka, że bardzo dobrze się stało, że Farfał wywalił z TVP Agnieszkę Romaszewską i rozwalił telewizję stworzoną dla Polonii na Białorusi, bo to niepotrzebne i żaden z tego pożytek. Na co ktoś jej napisał, że to tak nie jest, bo przecież, jak Polska była pod komuną, to nam też jakoś z zagranicy pomagali i trudno uznać, że ta pomoc była na nic. I na to Rudecka odpowiedziała mu ni mniej ni więcej jak w taki sposób: „pierdu, pierdu”. Autentycznie. Ja nie żartuję. Ona właśnie zareagowała w ten sposób. I to jest dla mnie rewelacja. Ja oczywiście, nie wiem, jaką merytoryczną wartość niesie zwrot „pierdu, pierdu”. Nie wiem nawet, jaką wartość poetycką on może nieść. W ogóle, szczerze powiedziawszy, ja pierwszy raz w życiu się spotykam z czymś podobnym. Gdyby ona, w odpowiedzi na komentarz, napisała „sraku, sraku”, albo „dupu, dupu”, czy może „cycu, cycu”, to ja bym się nie zdziwił ani bardziej, ani mniej… i właściwie, to tyle na temat kogoś kto w Salonie funkcjonuje jako RRK. Co można więcej, żeby nie obrażać, już nawet nie tyle kobiety, co ludzi?
No i już na sam koniec, kiedy już właściwie czułem się w pełni usmarowany tą niezwykłą mazią, pomyślałem sobie, że aż tak źle być nie może. Że niechybnie, po tamtej stronie musi być ktoś wykształcony, inteligentny, potrafiący choćby w stopniu minimalnym pisać składnie, no i przede wszystkim wykazujący choćby strzępy przytomności. Pomyślałem więc, że rzucę okiem na blog Wojciecha Sadurskiego i w ten sposób choć on zrównoważy to nieszczęście, z jakim zdarzyło mi się zetknąć. Zajrzałem tam jednak również dlatego, bo w ostatnich dniach, to tu to tam, trafiałem na głosy wyrażające zniecierpliwienie jakimś szczególnym przywiązaniem Sadurskiego do prezerwatyw i chciałem po prostu zobaczyć, co ktoś naprawdę na poziomie może powiedzieć na temat gumy, która w pewnym sensie stała się symbolem nowoczesnego świata.
Czytałem kiedyś reportaż z największej fabryki prezerwatyw w Stanach Zjednoczonych w Trenton w New Jersey, gdzie produkuje się tzw. Trojany. 200 kobiet, 24 godziny na dobę, przez cały rok na okrągło, produkuje 170 milionów kondomów rocznie, wypełniając w ten sposób ponad 50% amerykańskiego rynku. Reportaż napisany był w roku 1980, więc nie wykluczam, że sprawa jest już dawno nieaktualna. Jest bardzo możliwe, że obecnie wszystkie prezerwatywy świata produkuje się już tylko w Chinach, choćby dlatego, że w dzisiejszych czasach tego typu mordercza i nieludzka praca, jaka została opisana w reportażu, może być już tylko wynikiem stuprocentowego niewolnictwa. Reportaż o którym mówię, zrobił na mnie takie wrażenie, że pomyślałem sobie, że cóż taki ktoś jak Sadurski może jeszcze do tego obrazu dodać.
No i zajrzałem. Tytuł wpisu jest następujący: „Dziecię pódź, uśmierz chuć” (dokładnie tak). Chodzi o to, że Sadurski przeczytał tekst Terlikowskiego, więc mu się przypomniał jakiś kabaretowy występ Piotra Fronczewskiego. Stąd to dziecię z chucią. Ale ponieważ przypomniał mu się Fronczewski, to też mu się przypomniał Boy-Żeleński. Po co ten ruch myśli? Sprawa, jak się niestety okazało, jest wyjątkowo trywialna. Sadurski, podobnie jak Cień Azraela, nie lubi jak mu się do życia cisną wartości, normy i wzory, więc chciał ten swój stan emocji odpowiednio zamanifestować. Pełny banał. Pełny zawód. Różnica jest tylko jedna. Kiedy Cień twierdzi, że ma w nosie wartości i jest z tego dumny, za nim stoi wyłącznie jego kuriozalny intelekt. Sadurski – zupełnie jakby sam nie wierzył w to co mówi – podpiera się szczególnego rodzaju lansem. Informuje mianowicie wszystkich, że te idiotyzmy, które wypisuje, zasługują na większy od zwykłych głupstw szacunek, bo on zna język angielski, a w związku z tym, jak już się odpowiednio nakręci, to nawet już nie potrafi myśleć po polsku. No i pije czerwone wina, o których wie wszystko.
Ten numer z językiem angielskim i z tym winem mnie tak osłabił, że pozostaje mi już tylko mieć nadzieje, że Sadurski, pisząc swój tekst był po prostu kompletnie od tego wina zamroczony. I że to go jakoś może usprawiedliwić. A jest szansa, że on faktycznie był na gazie. W pewnym momencie swojego tekstu, zaczął coś bredzić o wypowiedzi biskupa Pieronka, którą słyszał, ale w związku z tym winem, nie zapisał. Chciał więc te słowa Pieronka sprawdzić w Internecie, ale niestety w „kilku portalach” ich nie znalazł, a „po tym jak w wyszukiwarce, po wystukaniu słowa Pieronek, komputer zapytał mnie przekornie, czy nie miałem przypadkiem na myśli ‘biedronek’” – Sadurski zrezygnował. Rozumiecie? Sadurski wpisał w googlu „Pieronek” i nie pokazała się żadna strona, tylko pytanie, czy jemu może chodziło o słowo „biedronek”. I o tym napisał.
I na tym zakończyłem moją przygodę z Salonem, jako czytelnik. Co z tego wiem? Jakimi refleksjami mogę podzielić się z tymi, którzy mnie czytają? Otóż nie jest wesoło. Powiem więcej. Jest fatalnie. Przeczytałem trzy ostatnie wpisy osób, które – cokolwiek bym miał nie sądzić na temat ich poglądów – mają tę swoją ciężko zapracowaną pozycję, której się nie da zakwestionować. Zarówno RRK, ten Cień Azraela, jak i tym bardziej Wojciech Sadurski, to nie jest salonowy plankton. Żaden z nich nie należy do tych nocnych wariatów, którzy siedzą w Internecie tylko po to, żeby wylewać swoje ciężkie kompleksy i wypłakiwać żale. To nie oni komentują u Saligii, czy jakiegoś NEO-spasmina. To tamci przyłażą do nich i tam zostawiają te swoje smutne ślady. Ci tutaj mają być elitą. Tymczasem okazuje się, że u nich elit nie ma. Tam jest pełna równość, pełna demokracja, pełne intelektualne i emocjonalne dno.
Zupełnie niedawno galopujący major, bloger, którego znam i czasem czytam, pisząc o Marku Migalskim, wspomniał o NSDAP. Tak mu się skojarzyło i tak poleciał. Zwróciłem mu uwagę, że mógłby trzymać poziom, na co on mi wyjaśnił, ze on musi operować tak nisko, bo strona, którą ja reprezentuję, ten styl zainicjowała i on już nie ma ani za bardzo ochoty, ani wyjścia. Dziś widzę, że oni wszyscy są gdzieś w tych rejonach. Coś sobie tam kiedyś wymyślili i tak żyją. W błogim przekonaniu, że oni i tak są tymi lepszymi. Że inni są z pewnością od nich bardziej kiepscy. Tacy, na przykład, jak ten człowiek, który komentując niedawno informację o tym, że Niemcy w swoich gazetach piszą o założonych przez siebie na okupowanych terenach w Polsce obozy koncentracyjne, jako o „obozach polskich”, wyjaśniał ze szczerym zapałem, że te obozy właściwie w pewnym sensie autentycznie były obozami polskimi i że Niemcy mają w sumie rację, używając tej nomenklatury. Mam wujka, brata mojej Mamy, który w czasie wojny był małym dzieckiem. Opowiada mi ten mój wujek, że w wiosce w której mieszkał, była stała niemiecka placówka. Dowódca tej placówki miał psa imieniem Rolf i małego, może dziesięcioletniego synka. Ten synek był członkiem Hitlerjugend i zawsze w lecie przyjeżdżał z Niemiec do tej okupowanej polskiej wioski do swojego taty na wakacje. Ponieważ nie miał żadnych kolegów, to okropnie się nudził, i z tym Rolfem chodził tam i z powrotem po wsi i terroryzował spotkane na drodze dzieci w ten sposób, że albo je bił, albo szczuł tym psem.
Kiedy wczoraj i dzisiaj czytałem te wpisy Azraela, RRK i tego człowieka, który – pisząc w języku polskim – broni niemieckich gazet używających nazwy „polskie obozy koncentracyjne”, myślę sobie, że gdyby oni wszyscy w tamtych opisanych przez mojego wujka czasach byli dziećmi i mieszkali w tej okupowanej wiosce, obok tego Rolfa i jego pana, z pewnością znaleźliby tam swoje szczególne miejsce. Azrael zapewne by się z tym dzieckiem poznał i zostaliby kolegami. Bo co mu szkodzi? Pani Renata siedziałaby w domu, patrzyła przez okno i dyskretnie by się w tym Hansie, czy Jurgenie podkochiwała. Bo i ładny i taki silny i męski i zdecydowany. A ten od obozów, to już nie wiem. Może on po prostu byłby tym chłopczykiem?
Czy jest tu w tym wszystkim miejsce dla pana Wojciecha Sadurskiego? Nie bardzo wiem, jak by go tam można było umieścić. On akurat wszędzie by się czuł dobrze. Byleby mu wszyscy dali święty spokój, odpieprzyli się ze swoimi naukami i wartościami, pozwolili mu czytać książki i bawić się tym, co tam mu w rękę wpadnie. Czy to czerwone wino, czy może nadmuchana prezerwatywa, czy może czarno-białe zdjęcia gołych bab.
Kiedy zaczynałem tu pisać, miałem silne postanowienie, że nie będę nikogo ani usuwał z moich blogów, ani tym bardziej banował. Uważałem, że można gadać ze wszystkimi i liczyć, że coś do kogoś z nich dotrze. Różni skumplowani ze mną salonowicze ostrzegali mnie, żebym przestał marzyć i ciął, jak leci. Bo się po prostu nie da. Już dawno zauważyłem, ze to ni mieli rację. Ale żeby aż tak???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...