czwartek, 12 marca 2009

O występnych pasterzach wśród szlachetnych wilków

Zebrał się Episkopat i ogłosił, że biskupi nie współpracowali, a nawet jeśli współpracowali, to robili to niechcąco i bezwiednie. Tym samym, sprawa agentury w Kościele została zamknięta. Jeszcze te niezwykłe słowa odpowiednio nie wybrzmiały, a już ze wszystkich stron rozlega się charakterystyczny szum. Ja oczywiście doskonale znam ten szum, podobnie jak doskonale znam zgiełk, który za tym szumem nastąpi. Tym razem jednak wiem, że na szumie i na zgiełku się nie skończy. Przed nami burza. Burza wielomiesięczna i z niczym podobnym nie porównywalna. Dlaczego tym razem ma być inaczej? Dlaczego uważam, że tym razem – podobnie jak wiele razy wcześniej – media i część komentatorów z zewnątrz nie poawanturują się przez kilka dni i nie wrócą do nowych spraw i nowych potyczek? Dlatego mianowicie, ze tym razem Episkopat nie powiedział, że owszem, tylko nie teraz, że chętnie tylko że innym razem, że oczywiście, tylko za chwilę. Tym razem Episkopat powiedział, że sprawa jest zamknięta i nie ma o czym gadać.
Wbrew temu, czego zapewne oczekują zaprzyjaźnieni ze mną salonowicze, nie ma we mnie ani kropli oburzenia. Powiem więcej – nie ma we mnie ani odrobiny zawodu. Ani śladu pretensji. Wprawdzie moja satysfakcja jest nieco gorzka, ale to co czuję to właśnie czysta satysfakcja. O lustracji, również o lustracji w moim Kościele, o agentach, szpiclach, katach i tchórzach, pisałem tu wielokrotnie. I uważam, że każdy kto czytał mnie nawet nie do końca uważnie, wie, co czuję odnośnie tych spraw. Jeśli nie, zapraszam – ze względu na dzisiejszy temat – choćby do mojego starego tekstu o polowaniu na księdza arcybiskupa Wielgusa. Kto chce, niech sobie przeczyta cały http://toyah.salon24.pl/69042.html. Komu się nie chce, oto kluczowy fragment raz jeszcze:
I to mnie prowadzi do sedna. Bo w tym, co piszę, w ogóle nie chodzi o to, kto był bohaterem, kogo zmuszono, a kto okazał się kanalią. Chcę jedynie zaprotestować przeciwko sytuacji, w której akurat arcybiskup Stanisław Wielgus i inni księża są dla opinii publicznej pierwszym celem moralnego ataku. Banda sprzedajnych dziennikarzy, których twarze musimy dzień w dzień oglądać na ekranach telewizorów i którzy potrafią całymi godzinami zapluwać się argumentami, dlaczego akurat oni powinni stać ponad lustracją. Gromada zakłamanych polityków, którzy gotowi są żyły z siebie wypruć, byle nie dać się zlustrować. Profesorowie uniwersytetów, którzy na słowo ‘lustracja’ dostają ciężkiej wysypki. Sędziowie, adwokaci, prokuratorzy do specjalnych zadań. Wreszcie sam Trybunał Konstytucyjny, który swoim autorytetem całe to podłe krętactwo tylko autoryzuje.
Wszyscy oni ni stąd ni z owąd ujrzeli księdza - kapusia i postanowili przeprowadzić porządną lustrację. A z nimi razem, wszelkiej maści socjaliści, którzy wręcz nie potrafią zdzierżyć sytuacji, w której polski Kościół jest tak straszliwie niemoralny.
I oto ta banda byłych agentów i tchórzy, w ten czy inny sposób, albo osobiście, albo przez wynajętych pośredników, postanowiła doprowadzić arcybiskupa Wielgusa pod pręgierz historii. A jak już arcybiskupa Wielgusa, to i innych księży. Za współpracę, za pedofilię, za homoseksualizm, za pazerność, za oszustwa, za wyłudzenia. Za wszystko. Księży. Pozostały świat jest pod całkowitą moralną ochroną. Prezydent Clinton palił, ale się nie zaciągał, zdradzał, ale za to grał na saksofonie, no a poza tym, co z tego? Marek Piwowski bezwstydnie donosił, no ale to artysta i na dodatek zdolny. No a poza tym nakręcił wspaniały film o córce marszałka Kerna. Cohn-Bendit, czy jak mu tam, dziś bryluje pod życzliwym okiem pani rektor na salonach Uniwersytetu Warszawskiego. I jeszcze nauczyciele z Uniwersytetu Śląskiego; coś tam było, no ale przecież wiemy, jakie to czasy. A Jaruzelski? Jerzy Urban...
I w tej sytuacji, nagle, na pierwszy plan wychodzą nasi rodzimi katolicy: i autentyczni i koncesjonowani. Zamiast powiedzieć: przepraszam, ale tym razem nie z wami, wychodzą głupkowato przed tłum i, bardzo zatroskani kondycją moralną naszego Kościoła, każą się mi przejmować postawą księży wskazanych przez media i opinię publiczną.
Jakby nie byli w stanie pojąć, o co toczy się gra.”
Kiedy pisałem tekst, do którego dziś się odnoszę, mieliśmy kwiecień 2008 roku. W międzyczasie zmieniło się wiele. Platforma Obywatelska osiągnęła moralne i – że tak powiem – profesjonalne dno, a świat stanął w obliczu gospodarczego kryzysu. Jeśli idzie o rzeczy mniejsze, Leszek Maleszka zmienił charakter swojej współpracy z Gazetą Wyborczą, Michał Cichy zwariował, a Helena Łuczywo pozostawiła ostatecznie swoich przyjaciół i zajęła się walką o przetrwanie swojego narodu już może na innym terenie.
Ale stało się jeszcze coś innego. IPN wydał książkę, która dostarcza ostatecznych dowodów na świadomą i dobrowolną współpracę Lecha Wałęsy z komunistycznymi służbami politycznej represji, w następstwie czego – przy pełnym wsparciu ze strony Państwa – były prezydent urósł do roli najwyższego autorytetu i osiągnął status ponadczasowego bohatera.
Państwo Polskie pokazało swoją „wielkość”. Polskie Państwo, które przez ponad 40 lat służyło obcemu łupieżcy, walcząc ze społeczeństwem, które mogło się schronić już tylko albo w swoich domach i rodzinach, albo w swoim Kościele. Państwo, które przez ponad 40 lat używało całej swojej i obcej potęgi, by to społeczeństwo i ten Kościół skorumpować i zniszczyć. Państwo, które, wspólnie z obcym okupantem, stworzyło potężną, działającą niemal perfekcyjnie agenturalną sieć i zastawiło ją na ten Kościół i to społeczeństwo. Oto Państwo, które właściwie w majestacie prawa zwyczajnie zamordowało kilku dzielnych i nieugiętych księży.
I kiedy po tych z górą czterdziestu latach, właśnie dzięki niezłomności dużej część i społeczeństwa i Kościoła, udało się to Państwo wyrwać z rąk okupanta, okazało się, że – jak zwykle – jesteśmy sami i – jak zwykle – to nasze Państwo odwraca się do nas plecami i mówi nam, żebyśmy się zajęli swoimi sprawami. I kiedy to społeczeństwo, a i bardzo często ten Kościół, wręcz prosili Państwo, by zechciało rozliczyć i siebie i to wszystko złe, co na nim pasożytowało, zobaczyli wyłącznie pogardliwe wzruszenie ramion. I czasem jakieś migawki w telewizji na temat księży, o których już i tak nikt nie pamięta. I proszę zauważyć: nie było tak, że na wszelkie pretensje o to, że winni nie zostali ukarani, że prawda nie została ujawniona, że sprawiedliwość nie została zaspokojona i że krzywdy nie zostały wynagrodzone, nasze Państwo mówiło, że tak, tylko nie teraz, że owszem, ale za jakiś czas, że oczywiście, tylko kiedy już załatwimy najważniejsze sprawy. Nie. Odpowiedź była zupełnie inna. Najpierw zdziwienie że niby w ogóle nie wiadomo, o czym jest mowa, a później wręcz bezczelne zaprzeczanie faktom.
No i nieustanne apelowanie do Kościoła, żeby się oczyścił i do ludzi, którzy zawsze o prawdę walczyli, żeby nie wysuwali się przed szereg, bo przed sobą mają o wiele większych i bardziej znakomitych bohaterów. Oto największa i najbardziej wpływowa grupa medialna, która w pewnym momencie za swoja główną misję przyjęła najbardziej podłe zafałszowanie prawdy o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy, dziś – nie pierwszy już zresztą raz – nie posiada się z oburzenia, że polscy biskupi nagle powiedzieli, żeby się od nich odczepić. Doszło do tego, że tego samego wieczoru, Józef Oleksy razem z Moniką Olejnik krzywią się nad słowami Zbigniewa Girzyńskiego, który – nieudolnie, to fakt – stara się usprawiedliwić Kościół w tym szczególnym dniu i krzyczą: „Jakże to? Kiedyż to Kościół walczył o prawdę? Czy jeden, samotny ksiądz Zaleski, to cały Kościół?” Doszło do tego, że to oni właśnie – Oleksy i Olejnik – stają się bohaterami walki o prawdę i historyczną sprawiedliwość.
Przepraszam bardzo, ale mnie proszę z tego wyłączyć. Ja rozumiem ból jaki można odczuwać, kiedy po raz kolejny okazało się, że są pytania i wątpliwości, od których zwykłym ludziom wara. Jednak nie mam najmniejszego zamiaru pomagać sobie w tym moim smutku kopaniem po kostkach moich biskupów. Nawet tych najbardziej sprzedajnych. Nawet wtedy, kiedy zdecydowali się na tę demonstrację i dokonali jej w tak szokujący sposób. Po tamtej stronie jest Państwo, po tej Kościół. Ostatnio, jak wiemy, właśnie to Państwo bardzo gwałtownie pracuje nad legalizacją tak zwanej cywilizowanej śmierci. Wbrew apelom Kościoła, wbrew najbardziej podstawowym prośbom o szacunek do życia, jedyna odpowiedź jaką Kościół słyszy, to ironiczny brak zainteresowania.
A więc skoro Kościół ma prawo mówić tylko wówczas, gdy komuś, gdzieś, po tamtej stronie będzie to pasowało, to tym bardziej niech milczą ci wszyscy przedstawiciele Państwa, którzy nawet jednym palcem nie kiwnęli, żeby udowodnić, że zależy im na prawdzie i jakimkolwiek geście autentycznego pojednania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...