Oglądałem dziś w telewizji warszawską demonstrację Sierpnia 80. Niby wszystko było jak zawsze. Płonące opony, trąbki, gwizdy i wrzaski. Nawet ci sami co zawsze ludzie. Nawet ten sam człowiek, którego przed kilkoma miesiącami pokazywała telewizja, jak okupował biuro poselskie Premiera. A jednak tym razem czuło się, ze jest inaczej. I powiem szczerze, że nie do końca wiem, dlaczego. Czy może te wrzaski były bardziej intensywne, czy może ci demonstranci byli jacyś bardziej zawzięci, a może miał znaczenie fakt, że TVN pokazywał tę demonstrację dłużej niż zwykle i bez żadnego komentarza? Nie mam pojęcia. Poczułem się jednak nie najlepiej. I jeszcze te hasła o tym, że to nie pracownicy będą płacić za kryzys i że niedługo przyjdzie wiosna. Przyznam się, że tej wiosny się przestraszyłem.
Powiem tu zupełnie otwarcie, że ja bym wołał, żeby oni byli trochę mniej zdesperowani, niż to wyglądało. Wolałbym, żeby oni tylko tak grozili i żeby wrócili do swoich domów i jeszcze dali nam wszystkim trochę czasu. Bo mam fatalne wrażenie, że jeżeli oni zabiorą się za tę znienawidzoną przez siebie ‘Warszawę’ z pełnym zaangażowaniem, to będziemy wszyscy mieli bardzo poważny kłopot. Jeżeli. Dlaczego? Choćby dlatego, że ci którzy w tej chwili odpowiadają za Polskę, są tak słabi i tak głupi, że sobie najzwyczajniej w świecie z tym wszystkim nie poradzą. Wolałbym żeby ci, którzy być może już niedługo planują wsiąść w te swoje autobusy i ruszyć w drogę, żeby na jej końcu doprowadzić do tego, co kiedyś tak obrazowo wyraził Johnny Rotten: „I don’t know what I want, but I know how to get it”, jednak jeszcze trochę wytrzymali.
Chciałbym bardzo, żeby jeszcze w miarę spokojnie minęły te dwa lata i wtedy Donald Tusk z tą bandą nieudaczników, karierowiczów i głupców odda wszystko co nam zabrał i pójdzie w cholerę na zawsze. Ale chciałbym, żeby odbyło się to w zwykły, demokratyczny sposób i żeby nie trzeba było przy tym podpalać Polski. A wszyscy wiemy, jak nie jest łatwo. Kiedy demonstrujący w Warszawie się drą, że to nie ich kryzys, to ja doskonale rozumiem, o co im chodzi. I jeszcze lepiej wiem, że mają rację. Bo to rzeczywiście nie jest ich kryzys. Oni robili wszystko dokładnie tak jak opisywała umowa. Wstawali rano, szli do pracy, siedzieli w tej pracy czasem osiem godzin, a czasem i więcej, później wracali do domu i czekali następnego dnia. Żeby znów pójść do pracy i zarobić na to, co im się tam akurat pomyślało. Jeśli przez ten cały czas robili jakieś błędy, to na pewno nie takie, które doprowadziły do tego, że teraz tracą pracę, pensje i poczucie bezpieczeństwa. I teraz, kiedy ktoś im mówi, że ten kryzys jest wspólny i wspólnie powinniśmy ponosić jego koszty, to nie można się spodziewać niczego innego jak tego, że oni powiedzą: „Wsadźcie sobie ten wasz kryzys w swoje upasione dupy!”
Kiedy oni popłacili już wszystkie bieżące rachunki, wysłali do banku tę „minimalną kwotę”, które trzeba co miesiąc płacić, żeby ten ich cholerny bank nie dręczył ich nieustannymi telefonami, a teraz już zastanawiają się tylko, skąd wziąć te 1300 zł na gaz i prąd, bo od czasu jak liczniki są już w korytarzach, oni nie znają dnia ani godziny, to z jakim apelem mamy do nich się udać? A jeśli w tym samym momencie dzwoni pan z banku i im proponuje, że może by tak chcieli skorzystać z „super oferty na pierwszy dzień wiosny”, to w tej sytuacji, czego mamy po nich oczekiwać? Że zadzwonią do Szkła Kontaktowego, poszydzą troszkę z Kaczorów i w ten sposób zrzucą z siebie trochę tego brudu?
Więc nie mam wątpliwości, że szykuje się poważny ruch. Ruch którego można by było uniknąć, pod warunkiem że oni mieliby po przeciwnej stronie partnera, a nie to co się tam w tych gabinetach pochowało. Jestem przy tym przekonany, ze wielu moich przyjaciół z Salonu uważa, że problem polega na tym, że rządzi Platforma, a nie PiS. Że gdyby na czele rządu stał Jarosław Kaczyński, to on – ze swoimi ministrami – poprowadziliby Polskę przez ten kryzys tak sprytnie, że związkowcy z Sierpnia 80 by nic nie zauważyli. A nawet jakby zauważyli, to szybciutko by się dali przekonać i byłoby po sprawie. Możliwe. Choć przyznam, że osobiście nie sądzę. Obawiam się, że byłoby mniej więcej tak samo jak jest dziś i nawet sam Kaczyński nie potrafiłby powiedziec temu panu z windykacji, żeby się zamknął, albo przynajmniej starał się być uprzejmy. Jednak zgadzam się co do tego, że z pewnością byłoby i spokojniej i pewniej. Nieco z innego powodu, niż się może wydawać, ale z pewnością byłoby spokojniej.
Ostatnio jestem w bardzo kiepskim nastroju jeśli idzie o pojedynkowanie się z ludźmi na poziomie politycznym. Możliwe, że to wszystko zaczęło się w momencie, gdy zauważyłem, że oprócz zawsze silnej grupy bojowników o śmierć dla niewinnych, lecz niechcianych dzieci, pojawiło się nowe – jeszcze bardziej szczególne – lobby. Lobby tych, którzy chcą już śmierci dla niewinnych, ale też niechcianych dorosłych. Od kilku dni widać też wzmożoną aktywność tych, którzy pragną dobrego i szczęśliwego życia dla tych, którzy pozostaną, kiedy już wszystko co niepotrzebne zostanie wyeliminowane. A to szczęśliwe życie ma być przede wszystkim związane z nieograniczonym i maksymalnie zindywidualizowanym dostępem do seksu. Dziś w Rzeczpospolitej przeczytałem następującą informację:
„Ruben Noe Coronado Jimenez jeszcze niedawno był znany jako Estefania. Zmienił płeć, ale – z myślą o ewentualnej ciąży – nie zdecydował się na usunięcie wewnętrznych organów kobiecych. W ciążę zaszedł dzięki sztucznemu zapłodnieniu. Wcześniej lekarze musieli przywrócić mu cykl menstruacyjny.
Wiadomo już, że urodzi dwóch chłopców, a poród – przez cesarskie cięcie – odbędzie się we wrześniu w klinice w Barcelonie. Niebiologiczną matką dzieci będzie 43-letnia Esperanza Ruiz. Para zamierza się pobrać, zanim chłopcy przyjdą na świat. – Urodzę jako mężczyzna – zadeklarował magazynowi „Pronto” przyszły ojciec, choć ani z medycznego, ani z prawnego punktu widzenia nim nie jest.
Ruben Noe Coronado Jimenez zapowiada jednak, że jeszcze w marcu zamierza rozpocząć „procedury administracyjne”, by dokończyć proces swojej przemiany”http://www.rp.pl/artykul/9102,282022.html
W związku z tym moim stanem, w zeszłą sobotę napisałem tu tekst w sumie bardzo daleki od codziennej polityki i już nawet zdążyłem się komu trzeba poskarżyć, że rozpolitykowany Salon go bardzo zlekceważył. Tak się jednak złożyło, że kolejny tekst – właśnie ten pełen goryczy i zawodu – napełnił się zupełnie od tego niezależnie czystą, szczerą i bardzo wojowniczą złością na to co nas wszystkich tak bardzo denerwuje – kłamstwo, durnotę i taką tępą, niczym nie usprawiedliwioną agresję. Tekst utrzymał się na SG (i tak dość nisko) parę godzin i został zdjęty przez Administrację za to, że… nieważne. Administrator prawdopodobnie uznał, że mnie ponosi i mnie ściął.
W ciągu tego z górą już roku, jaki tu spędziłem, akty nieprzyjaźni ze strony Administracji spotkały mnie wcześniej tylko trzy razy. Raz, napisałem tekst o niejakim Ras Fufu, w którym wyraziłem zdziwienie, że jego tekst trafił na jedynkę SG, mimo że w sposób obiektywny stanowił czysty, zaćpany bełkot osoby nieprzytomnej. Administracja wyjaśniła mi, że polityka Salonu nie dopuszcza bezpośrednich ataków na innych blogerów. Drugi raz, wkleiłem tu tekst, w którym protestowałem przeciwko artyście Maleńczukowi za to że kazał ze swojego występu „wypierdalać” tym, którzy głosowali na PiS. Zostałem ocenzurowany właśnie za dosłowne przytoczenie tego cytatu. Kolejny raz był dla mnie szczególnie przykry. Otóż otrzymałem komentarz od niejakiego van bc pełen najbardziej wulgarnych obelg pod adresem Polski i Polaków. W swoim komentarzu użyłem w stosunku do van bc słowa uznanego za obelżywe, na co ten się poskarżył do Administracji i mój komentarz został oficjalnie usunięty. Mój własny komentarz z mojego własnego blogu. Przedwzczoraj zostałem ofuknięty za to że jestem niegrzeczny. Poza tym jednak jest mi tu dobrze. Szczególnie że jestem pewien, że kiedy pod wpisem Chevaliera zatytułowanym Terlikowszczyzna, ukazał się następujący adres, również do mnie: „Jesteście wulgarnymi świniami”, a Galopujący Major u siebie jest ordynarny ile razy mu przyjdzie na to ochota, pan administrator na sto procent też interweniuje.
Ale z tego, co się ostatnio stało była jedna bardzo istotna korzyść. Zobaczyłem, jak dużo mam czytelników stałych. Takich którzy wchodzą na mój blog nawet wtedy, gdy go nie widzą na SG. Jest to dla mnie bardzo miła wiadomość. Bo dzięki niej wiem też, że prawdopodobnie to wszystko co mnie trapi, zarówno na poziomie polityki doraźnej, jak i najbardziej ogólnych wartości, dzielę z wieloma, bardzo wieloma ludźmi. Więc to dla nich ten dzisiejszy wpis i ta dzisiejsza moja refleksja. Bo chciałem Wam powiedziec, że jestem absolutnie przekonany, że Polska byłaby w o wiele lepszej kondycji, gdybyśmy teraz mieli inny rząd, nie dlatego, ze oni by ten kryzys szybciej i skuteczniej opanowali. To by akurat może się nie stało. Byłoby natomiast bezpieczniej i pewniej z tej prostej przyczyny, że ludzie mieliby przekonanie – albo może jedynie przeczucie – że na czele tego nieszczęsnego bałaganu stoi ktoś, kto nie tylko jest grzeczny, spokojny, opanowany i silny, to poza tym wszystkim ich rozumie pod każdym względem.
Ja wiem, że stąpam po cienkim lodzie, ale ja autentycznie mam wrażenie, że to co sprawia, że ogólnie czujemy się dobrze, albo byle jak, że mamy nastrój paskudny, albo nastrój pogodny, że jesteśmy weseli, albo wściekli, jest wynikiem bardzo wielu czynników. I że z większości tych przyczyn, większość z nas sobie nawet nie zdaje sprawy. I jestem szczerze przekonany, że ci wszyscy ludzie, którzy – bardzo się obawiam – w końcu dostaną cholery tak wielkiej, że zaczną niszczyć wszystko co im wejdzie pod nogi, nawet jeśli nie czytają gazet i nie zastanawiają się nad niczym większym niż te codzienne rachunki, czują, że razem z tym kryzysem idzie coś jeszcze gorszego. O wiele bardziej ohydnego i strasznego niż dziesięć takich kryzysów. A czując to, szukają solidarności. I wiedzą, że tej solidarności akurat u obecnej władzy nie znajdą. I dlatego tej władzy nienawidzą. A ja ich tylko mogę stąd cichutko prosić. Wytrzymajcie jeszcze chwilkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.