Kiedy parę dni temu dotarłl do mnie
informacja, że na ostatniej konwencji Platformy Obywatelskiej, jako gwiazda
eventu wystąpił niesławny poseł Franek Sterczewski, pomyśłałem sobie że oto
został przebity kolejny sufit żenady. Chwilę potem jednak usłyszeliśmy wszyscy,
że ów Sterczewski został wprowadzony przez Donalda Tuska w taki oto sposób i
nastąpił szok:
„Franek,
pamiętasz nasze pierwsze, dłuższe spotkanie po moim powrocie. Poznaliśmy
się wtedy i ja trochę wyłysiałem i posiwiałem, bo nie
spodziewałem się, że będą aż tak zadziorne postaci
i o takim politycznym temperamencie, ale też nauczyłem się,
przepraszam za to sformułowanie, nauczyłem się Ciebie i tego
typu postaw”.
I oto te słowa sprawiły, że w moim
najszczerszym przekonaniu doszliśmy do ostatniej już ściany, czy, jeśli kto
woli, przebiliśmy ostatni już sufit, i w tym momencie owa przedziwna historia
ludzkiego skretynienia ostatecznie dobiegła końca.
Nie zdążył jednak opaść ten czarny kurz,
gdy na portalu sport.pl przeczytałem bardzo obszerny wywiad z Wojciechem
Fibakiem i autentycznie osłupiałem. Myślę że większość ze starszych wielkiem
czytelników tego bloga, pamięta kim jest, a raczej kim kiedyś był, Wojciech
Fibak, ale na wszelki wypadek przypomnę, zwłaszcza że tu pewności mieć wcale
nie mogę. Otóż w czarnych czasach PRL-u, w samej końcówce lat 70., Fibak był
jedynym polskim tenisistą występującym w turniejach ATP, przez co stał się tu w
kraju gwiazdą najwyższej jasności. Oczywiście, w tamtym czasie osiągane przez
niego sukcesy były traktowane u nas jako coś bardzo specjalnego, co jednak nie
zmienia faktu, że obiektywnie rzecz biorąc były one takie sobie. Najwyższą
pozycją jaką Fibak zajął w rankingu zawodowego tenisa było miejsce 10 z roku
1977, największym sukcesem był awans do finału Masters w roku 1976, a poza tym
mógł sobie Fibak na koncie zapisać 15 wygranych turniejów w całej karierze,
osiągając maksymalnie ćwierćfinały w którymkolwiek z Wielkich Szlemów. Gdy
zorientował się, że z tej kariery nic już nie będzie, machnął Wojciech Fibak ręką
na ten cały sport i postanowił zaangażować się w handel sztuką.
Z czasów, kiedy Fibak odgrywał jako taką
rolę w światowym tenisie w jego historii pozostało wiele nazwisk, takich jak
McEnroe, Borg, Villas, Becker, Lendl, Sampras, Connors, Agassi... można
wymieniać. Fibak pozostał w historii dyscypliny gdzieś na poziomie Okkera,
Orantesa, czy Jana Kodesa.
Przez wiele lat o Fibaku nic nie było
słychać aż bodajże do roku 2013, kiedy to tygodnik „Wprost” zarzucił mu, że
przez pewien czas trudnił się stręczycielstwem, sprzedając jakimś bogatym starcom,
swoim znajomym z branży handlu sztuką młodziutkie dziewczyny. Fibakowi nigdy
nic nie udowodniono, natomiast on sam na wszelki wypadek wyjechał z kraju i,
jak się nagle okazuje, wrócił i promuje swoją książkę o sobie i swoich
rzekomych sportowych i towarzyskich sukcesach. Wywiad dla portalu sport.pl
jest, jak wspomniałem, bardzo obszerny, a ja tu tylko zacytuję parę fragmentów
doskonale obrazujących z czym mamy do czynienia.
O planach na
książkę: „Mnie namawiały nawet największe wydawnictwa z USA. Nie miałem
czasu, zawsze pędziłem”;
O Djokovicu:
„Jesteśmy na US Open 2013. Jestem praktycznie głównym trenerem Novaka
Djokovicia, bo Marian Vajda wezwał mnie na pomoc i dał mi pełną swobodę”;
„Mogłaby
to zdradzić tylko Serena Williams, bo z Novakiem rozmawiałem w jej
obecności. Serena gimnastykowała się obok nas i przybierała coraz dziwniejsze
pozy. W końcu całkiem przestała ćwiczyć i coraz uważniej przysłuchiwała się
naszej rozmowie”;
„Później
zadzwonił jeszcze menedżer Novaka, zaproponował mi klasę biznes w Air France,
bo moje ukochane concordy już nie latały. Wie pan, że ja nimi leciałem ponad
100 razy w życiu? W czasie tych lotów ucinałem sobie pogawędki m.in. z
prezydentem Richardem Nixonem i z Luciano Pavarottim. Ale obóz Djokovicia
przygotował mi świetną ofertę - najlepsze loty, najlepsze hotele i bonusy od
nagród wywalczonych przez Novaka na korcie. Proszę uwierzyć, że to były potężne
bonusy”;
„Około
roku 2008, zaprosiłem Novaka na lunch na plaży w Monte Carlo i wytłumaczyłem,
że musi grać tenis bardziej ofensywny, że musi prowadzić grę, a nie stosować
stylu zachowawczego i nie czekać tylko na błędy przeciwnika. Wtedy nastąpił
przełom w jego grze. Narodził się nowy Djoković”;
O Johnie
McEnroe: „Ja i John oczywiście jesteśmy kolegami. Wprowadziłem go w świat
sztuki, dzięki mnie został kolekcjonerem. Inwestycje w obrazy, choćby
Jean-Michela Basquiata, przyniosły mu potężne miliony”;
O swojej
pozycji gwiazdy polskiego sportu: „Gdyby w 1976 roku nie było igrzysk
olimpijskich w Montrealu ze wspaniałymi wynikami Polaków, to pewnie bym plebiscyt
wygrał. Jacek Wszoła przebił mnie naprawdę minimalną liczbą punktów. I pytany o
sportowego idola powiedział, że jest nim Wojtek Fibak, co mnie bardzo
wzruszyło. Proszę zauważyć, że za mną znaleźli się złoci medaliści Ślusarski,
Pyciak-Peciak, siatkarze. Gdy wracałem do Polski, to celnicy na lotniskach,
taksówkarze czy recepcjoniści w hotelach powtarzali: ‘panie Wojtku, dziękuję,
że pan pokazał, że Polak potrafi’. Wielkie wrażenie na ludziach wywierało to,
że zostałem jednym z najlepszych w świecie zawodowców”.
O Kirku
Douglasie: „Manolo chciał zejść z kortu, praktycznie się poddał. Wielki
tenisista, zwycięzca US Open 1975, już nie miał ochoty na grę, bo młokos z
Polski dawał mu lekcję. Niestety, organizatorzy wpadli na pomysł urozmaicenia
sytuacji. W przerwie przy wyniku 4:1 w tej największej na świecie hali
wypełnionej kibicami odnaleziony został Kirk Douglas i z aktorską sławą
przeprowadzono wywiad transmitowany na wielkich ekranach. Problem w tym, że ja
i Orantes to widzieliśmy i słyszeliśmy. ‘The Times’ pisał, że to była
największa kontrowersja w historii tenisa. Douglas i jego żona już mi
pogratulowali zwycięstwa, a do Orantesa zwrócili się ze słowami pocieszenia.
Mówili, że tym razem nie wygrał, ale i tak jest świetny, że pięknie gra w
tenisa, a w końcu, że może jednak jeszcze powalczy, bo nigdy się nie poddaje.
Manolo na nich spojrzał, uśmiechnął się i zupełnie innym, energicznym krokiem
wszedł na kort. Zaczął nieprawdopodobnie walczyć. Z 4:1 szybko zrobiło się 5:5.
Przy 5:3 i 30:15 pechowo pękły mi struny w rakiecie. Przegrałem tego seta w
tie-breaku. W piątym secie już nie miałem siły walczyć z tak pobudzonym
przeciwnikiem. Przegrałem 1:6. Czułem zmęczenie z całego roku”;
O swojej
drodze do sławy: „Jeszcze wtedy nie znałem się ani z Kirkiem Douglasem, ani
z Robertem De Niro, z którym się później bardzo zaprzyjaźniłem, ani z Erikiem
Claptonem, ani z nikim bardzo znanym z tego artystycznego świata. Wtedy byłem
bardzo dumny z przyjaźni z artystami i zarazem moimi kibicami Danielem
Olbrychskim, Aliną Janowską, Janem Englertem, Wojtkiem Gąsowskim czy Gustawem
Holoubkiem. I z Ulą Dudziak, Michałem Urbaniakiem, Januszem Głowackim,
Ryszardem Horowitzem, czyli przyjaciółmi z Nowego Jorku. Wielkie światowe
gwiazdy odkryły mnie trochę później”;
O Hugh Grancie:
„Ze swoją ówczesną partnerką, znaną aktorką Liz Hurley, często bywali moimi
gośćmi, a nawet się zdarzało, że do mojego XVIII-wiecznego pałacyku w Lasku
Bulońskim [sic!] przyjeżdżali, kiedy byłem w Nowym Jorku. Hugh na moim rowerze
jeździł na targ po najlepsze sery, szynki i owoce. Ojciec Liz lubił po cichutku
zakradać się na dół po skrzypiących, drewnianych schodach. Stawał przy otwartej
lodówce i podjadał”;
O Janie
Pawle II: „W rozmowie od razu okazało się, że papież bardzo się interesuje
tenisem, że zna wszystkich moich rywali. Nagle zaproponował, żebyśmy poszli
zobaczyć kort trawiasty na terenie Watykanu. Okazało się, że jest trochę
zaniedbany. Ojciec święty powiedział, że wszystko zostanie doprowadzone do
porządku i następnym razem, gdy będę w Rzymie, zagramy. Z typowym dla siebie
poczuciem humoru żartował, że chce się sprawdzić z najlepszym Polakiem. Kiedy
po powrocie na korty Foro Italico o tym opowiedziałem mediom, to rwetes się
zrobił na cały świat. Ta wiadomość była ważniejsza niż regularne doniesienia o
wynikach”.
I tak to opowiada o sobie Wojciech
Fibak, zachęcając nas oczywiście do tego, byśmy sobie kupili jego najnowsza
książkę, bo tam takich historii, jak zapewnia, będzie dużo, dużo więcej. A
jeśli ktoś się zastanawia, po ciężką cholerę, jak się tym dziwnym człowiekiem
zjmuję, już tłumaczę. Otóż, jak juz wspomniałem, Wojciech Fibak w historii
tenisa to gwiazda na poziomie Czecha Kodesza, czy Holendra Okkera, ale jestem
pewien, że żaden z nich w życiu by nie zrobił z siebie idioty opowiadając
Czechom czy Holendrom tego typu banialuki. Dlaczego? Bo oni wszyscy mieli
szczęście obracać się w towarzystwie, gdzie nikt im nie wmawiał, że są częścią
narodu, któremu los przypisał rolę „brzydkiej panny na wydaniu”. Nie wyobrażam
sobie, by którykolwiek z nich, czy to Hiszpan Orantes, czy Rumun Nastase, czy
Szwed Bjork krztusili się z emocji na wspomnienie tego, że jakiś aktor odwiedzali ich w jego
XVII-wiecznym pałacyku. No ale też nie wydaje mi się by którykolwiek z nich
miał też okazję, by rzucić publicznie coś takiego:
„Nigdy
nie czytam komentarzy na mój temat. I wiem, że nie czytają również moi znajomi,
którzy też coś w życiu osiągnęli. Nie czytamy ze względu na krzywdzący,
obrzydliwy hejt, który pokazuje się między rzeczowymi opiniami. Powiem tylko
tyle, że nawet tygodnik ‘Nie’ Jerzego Urbana odrzucił propozycję opublikowania
tego nielegalnego, oczerniającego mnie nagrania ‘Wprostu’. Jedyną motywacją
prowokatorek była chęć zysku i sławy. Dziś najbardziej żałuję, że nie oddałem
sprawy do sądu”.
No i jest jeszcze jeden powód. Otóż kiedy
w roku 2010, tuż po Katastrofie Smoleńskiej, wokół Bronisława Komorowskiego
budowano komitet poparcia, Fibak pojawił się tam jako jedno z głównych nazwisk.
Dziś, gdy portal sport.pl pyta go o opinie w sprawie propozycji bojkotu
rosyjskich i białoruskich tenisistów podczas zbliżającego sie Wimbledonu,
odpowiada tak:
„Uważam,
że decyzja organizatorów Wimbledonu jest niesprawiedliwa, niepotrzebna i
przedwczesna. Nie można tych ludzi wykluczać tylko dlatego, że są Rosjanami. To
jest przeciwko pryncypiom ATP. Nie jest to też decyzja w brytyjskim stylu,
wyważonym, a wyjście przed szereg. Ofiarą rosyjskiego reżimu są przede
wszystkim Ukraińcy, ale na drugim miejscu Rosjanie. I nie mam na myśli
oligarchów, tylko zwykłych obywateli Rosji, których tracą pracę lub mają
ograniczane prawa obywatelskie”.
Chętnie bym w tym momencie coś dodał,
ale nie wiem, czy to nie byłoby zbyt ryzykowne. W końcu są branże z którymi
lepiej nie zadzierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.