wtorek, 31 maja 2022

Wojciech Fibak czyli o nie wychodzeniu przed szereg

 

      Kiedy parę dni temu dotarłl do mnie informacja, że na ostatniej konwencji Platformy Obywatelskiej, jako gwiazda eventu wystąpił niesławny poseł Franek Sterczewski, pomyśłałem sobie że oto został przebity kolejny sufit żenady. Chwilę potem jednak usłyszeliśmy wszyscy, że ów Sterczewski został wprowadzony przez Donalda Tuska w taki oto sposób i nastąpił szok:

Franek, pamiętasz nasze pierwsze, dłuższe spotkanie po moim powrocie. Poznaliśmy się wtedy i ja trochę wyłysiałem i posiwiałem, bo nie spodziewałem się, że będą aż tak zadziorne postaci i o takim politycznym temperamencie, ale też nauczyłem się, przepraszam za to sformułowanie, nauczyłem się Ciebie i tego typu postaw”.

      I oto te słowa sprawiły, że w moim najszczerszym przekonaniu doszliśmy do ostatniej już ściany, czy, jeśli kto woli, przebiliśmy ostatni już sufit, i w tym momencie owa przedziwna historia ludzkiego skretynienia ostatecznie dobiegła końca.

     Nie zdążył jednak opaść ten czarny kurz, gdy na portalu sport.pl przeczytałem bardzo obszerny wywiad z Wojciechem Fibakiem i autentycznie osłupiałem. Myślę że większość ze starszych wielkiem czytelników tego bloga, pamięta kim jest, a raczej kim kiedyś był, Wojciech Fibak, ale na wszelki wypadek przypomnę, zwłaszcza że tu pewności mieć wcale nie mogę. Otóż w czarnych czasach PRL-u, w samej końcówce lat 70., Fibak był jedynym polskim tenisistą występującym w turniejach ATP, przez co stał się tu w kraju gwiazdą najwyższej jasności. Oczywiście, w tamtym czasie osiągane przez niego sukcesy były traktowane u nas jako coś bardzo specjalnego, co jednak nie zmienia faktu, że obiektywnie rzecz biorąc były one takie sobie. Najwyższą pozycją jaką Fibak zajął w rankingu zawodowego tenisa było miejsce 10 z roku 1977, największym sukcesem był awans do finału Masters w roku 1976, a poza tym mógł sobie Fibak na koncie zapisać 15 wygranych turniejów w całej karierze, osiągając maksymalnie ćwierćfinały w którymkolwiek z Wielkich Szlemów. Gdy zorientował się, że z tej kariery nic już nie będzie, machnął Wojciech Fibak ręką na ten cały sport i postanowił zaangażować się w handel sztuką.

       Z czasów, kiedy Fibak odgrywał jako taką rolę w światowym tenisie w jego historii pozostało wiele nazwisk, takich jak McEnroe, Borg, Villas, Becker, Lendl, Sampras, Connors, Agassi... można wymieniać. Fibak pozostał w historii dyscypliny gdzieś na poziomie Okkera, Orantesa, czy Jana Kodesa.

        Przez wiele lat o Fibaku nic nie było słychać aż bodajże do roku 2013, kiedy to tygodnik „Wprost” zarzucił mu, że przez pewien czas trudnił się stręczycielstwem, sprzedając jakimś bogatym starcom, swoim znajomym z branży handlu sztuką młodziutkie dziewczyny. Fibakowi nigdy nic nie udowodniono, natomiast on sam na wszelki wypadek wyjechał z kraju i, jak się nagle okazuje, wrócił i promuje swoją książkę o sobie i swoich rzekomych sportowych i towarzyskich sukcesach. Wywiad dla portalu sport.pl jest, jak wspomniałem, bardzo obszerny, a ja tu tylko zacytuję parę fragmentów doskonale obrazujących z czym mamy do czynienia.

O planach na książkę: „Mnie namawiały nawet największe wydawnictwa z USA. Nie miałem czasu, zawsze pędziłem”;

O Djokovicu: „Jesteśmy na US Open 2013. Jestem praktycznie głównym trenerem Novaka Djokovicia, bo Marian Vajda wezwał mnie na pomoc i dał mi pełną swobodę”; 

Mogłaby to zdradzić tylko Serena Williams, bo z Novakiem rozmawiałem w jej obecności. Serena gimnastykowała się obok nas i przybierała coraz dziwniejsze pozy. W końcu całkiem przestała ćwiczyć i coraz uważniej przysłuchiwała się naszej rozmowie”;

Później zadzwonił jeszcze menedżer Novaka, zaproponował mi klasę biznes w Air France, bo moje ukochane concordy już nie latały. Wie pan, że ja nimi leciałem ponad 100 razy w życiu? W czasie tych lotów ucinałem sobie pogawędki m.in. z prezydentem Richardem Nixonem i z Luciano Pavarottim. Ale obóz Djokovicia przygotował mi świetną ofertę - najlepsze loty, najlepsze hotele i bonusy od nagród wywalczonych przez Novaka na korcie. Proszę uwierzyć, że to były potężne bonusy”;

Około roku 2008, zaprosiłem Novaka na lunch na plaży w Monte Carlo i wytłumaczyłem, że musi grać tenis bardziej ofensywny, że musi prowadzić grę, a nie stosować stylu zachowawczego i nie czekać tylko na błędy przeciwnika. Wtedy nastąpił przełom w jego grze. Narodził się nowy Djoković”; 

O Johnie McEnroe: „Ja i John oczywiście jesteśmy kolegami. Wprowadziłem go w świat sztuki, dzięki mnie został kolekcjonerem. Inwestycje w obrazy, choćby Jean-Michela Basquiata, przyniosły mu potężne miliony”;

O swojej pozycji gwiazdy polskiego sportu: „Gdyby w 1976 roku nie było igrzysk olimpijskich w Montrealu ze wspaniałymi wynikami Polaków, to pewnie bym plebiscyt wygrał. Jacek Wszoła przebił mnie naprawdę minimalną liczbą punktów. I pytany o sportowego idola powiedział, że jest nim Wojtek Fibak, co mnie bardzo wzruszyło. Proszę zauważyć, że za mną znaleźli się złoci medaliści Ślusarski, Pyciak-Peciak, siatkarze. Gdy wracałem do Polski, to celnicy na lotniskach, taksówkarze czy recepcjoniści w hotelach powtarzali: ‘panie Wojtku, dziękuję, że pan pokazał, że Polak potrafi’. Wielkie wrażenie na ludziach wywierało to, że zostałem jednym z najlepszych w świecie zawodowców”.

O Kirku Douglasie: „Manolo chciał zejść z kortu, praktycznie się poddał. Wielki tenisista, zwycięzca US Open 1975, już nie miał ochoty na grę, bo młokos z Polski dawał mu lekcję. Niestety, organizatorzy wpadli na pomysł urozmaicenia sytuacji. W przerwie przy wyniku 4:1 w tej największej na świecie hali wypełnionej kibicami odnaleziony został Kirk Douglas i z aktorską sławą przeprowadzono wywiad transmitowany na wielkich ekranach. Problem w tym, że ja i Orantes to widzieliśmy i słyszeliśmy. ‘The Times’ pisał, że to była największa kontrowersja w historii tenisa. Douglas i jego żona już mi pogratulowali zwycięstwa, a do Orantesa zwrócili się ze słowami pocieszenia. Mówili, że tym razem nie wygrał, ale i tak jest świetny, że pięknie gra w tenisa, a w końcu, że może jednak jeszcze powalczy, bo nigdy się nie poddaje. Manolo na nich spojrzał, uśmiechnął się i zupełnie innym, energicznym krokiem wszedł na kort. Zaczął nieprawdopodobnie walczyć. Z 4:1 szybko zrobiło się 5:5. Przy 5:3 i 30:15 pechowo pękły mi struny w rakiecie. Przegrałem tego seta w tie-breaku. W piątym secie już nie miałem siły walczyć z tak pobudzonym przeciwnikiem. Przegrałem 1:6. Czułem zmęczenie z całego roku”;

O swojej drodze do sławy: „Jeszcze wtedy nie znałem się ani z Kirkiem Douglasem, ani z Robertem De Niro, z którym się później bardzo zaprzyjaźniłem, ani z Erikiem Claptonem, ani z nikim bardzo znanym z tego artystycznego świata. Wtedy byłem bardzo dumny z przyjaźni z artystami i zarazem moimi kibicami Danielem Olbrychskim, Aliną Janowską, Janem Englertem, Wojtkiem Gąsowskim czy Gustawem Holoubkiem. I z Ulą Dudziak, Michałem Urbaniakiem, Januszem Głowackim, Ryszardem Horowitzem, czyli przyjaciółmi z Nowego Jorku. Wielkie światowe gwiazdy odkryły mnie trochę później”;

O Hugh Grancie: „Ze swoją ówczesną partnerką, znaną aktorką Liz Hurley, często bywali moimi gośćmi, a nawet się zdarzało, że do mojego XVIII-wiecznego pałacyku w Lasku Bulońskim [sic!] przyjeżdżali, kiedy byłem w Nowym Jorku. Hugh na moim rowerze jeździł na targ po najlepsze sery, szynki i owoce. Ojciec Liz lubił po cichutku zakradać się na dół po skrzypiących, drewnianych schodach. Stawał przy otwartej lodówce i podjadał”;

O Janie Pawle II: „W rozmowie od razu okazało się, że papież bardzo się interesuje tenisem, że zna wszystkich moich rywali. Nagle zaproponował, żebyśmy poszli zobaczyć kort trawiasty na terenie Watykanu. Okazało się, że jest trochę zaniedbany. Ojciec święty powiedział, że wszystko zostanie doprowadzone do porządku i następnym razem, gdy będę w Rzymie, zagramy. Z typowym dla siebie poczuciem humoru żartował, że chce się sprawdzić z najlepszym Polakiem. Kiedy po powrocie na korty Foro Italico o tym opowiedziałem mediom, to rwetes się zrobił na cały świat. Ta wiadomość była ważniejsza niż regularne doniesienia o wynikach”.

        I tak to opowiada o sobie Wojciech Fibak, zachęcając nas oczywiście do tego, byśmy sobie kupili jego najnowsza książkę, bo tam takich historii, jak zapewnia, będzie dużo, dużo więcej. A jeśli ktoś się zastanawia, po ciężką cholerę, jak się tym dziwnym człowiekiem zjmuję, już tłumaczę. Otóż, jak juz wspomniałem, Wojciech Fibak w historii tenisa to gwiazda na poziomie Czecha Kodesza, czy Holendra Okkera, ale jestem pewien, że żaden z nich w życiu by nie zrobił z siebie idioty opowiadając Czechom czy Holendrom tego typu banialuki. Dlaczego? Bo oni wszyscy mieli szczęście obracać się w towarzystwie, gdzie nikt im nie wmawiał, że są częścią narodu, któremu los przypisał rolę „brzydkiej panny na wydaniu”. Nie wyobrażam sobie, by którykolwiek z nich, czy to Hiszpan Orantes, czy Rumun Nastase, czy Szwed Bjork krztusili się z emocji na wspomnienie tego,  że jakiś aktor odwiedzali ich w jego XVII-wiecznym pałacyku. No ale też nie wydaje mi się by którykolwiek z nich miał też okazję, by rzucić publicznie coś takiego:

Nigdy nie czytam komentarzy na mój temat. I wiem, że nie czytają również moi znajomi, którzy też coś w życiu osiągnęli. Nie czytamy ze względu na krzywdzący, obrzydliwy hejt, który pokazuje się między rzeczowymi opiniami. Powiem tylko tyle, że nawet tygodnik ‘Nie’ Jerzego Urbana odrzucił propozycję opublikowania tego nielegalnego, oczerniającego mnie nagrania ‘Wprostu’. Jedyną motywacją prowokatorek była chęć zysku i sławy. Dziś najbardziej żałuję, że nie oddałem sprawy do sądu”.

      No i jest jeszcze jeden powód. Otóż kiedy w roku 2010, tuż po Katastrofie Smoleńskiej, wokół Bronisława Komorowskiego budowano komitet poparcia, Fibak pojawił się tam jako jedno z głównych nazwisk. Dziś, gdy portal sport.pl pyta go o opinie w sprawie propozycji bojkotu rosyjskich i białoruskich tenisistów podczas zbliżającego sie Wimbledonu, odpowiada tak:

Uważam, że decyzja organizatorów Wimbledonu jest niesprawiedliwa, niepotrzebna i przedwczesna. Nie można tych ludzi wykluczać tylko dlatego, że są Rosjanami. To jest przeciwko pryncypiom ATP. Nie jest to też decyzja w brytyjskim stylu, wyważonym, a wyjście przed szereg. Ofiarą rosyjskiego reżimu są przede wszystkim Ukraińcy, ale na drugim miejscu Rosjanie. I nie mam na myśli oligarchów, tylko zwykłych obywateli Rosji, których tracą pracę lub mają ograniczane prawa obywatelskie”.

       Chętnie bym w tym momencie coś dodał, ale nie wiem, czy to nie byłoby zbyt ryzykowne. W końcu są branże z którymi lepiej nie zadzierać.


 


 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...