piątek, 3 czerwca 2022

O tym jak nie być jak Tomasz Terlikowski

 

W związku z falą dość zabawnego zainteresowania, z jakim prawa część naszej sceny potraktowała zapowiedź udziału Tomasza Terlikowskiego w evencie Rafała Trzaskowskiego pod nazwą „Campus Polska”, pomyślałem sobie, że zamiast atakować otwarte na oścież drzwi, wygrzebię któryś ze swoich testów sprzed lat, w których wytargałem Terlikowskiego za uszy. I proszę sobie wyobrazić, że wśród wielu, znalazłem dwa takie, które by się doskonale tu dziś znalazły. A ponieważ nie potrafiłem sie zdecydować, uznałem za stosowne połączyć je w jeden i się w ten sposób wspólnie z Czytelnikami Terlikowskim pobawić. Proszę popatrzeć, co mi wyszło.

 

 

 

      Oto pojawiła się informacja, że ma się ukazać nowy tygodnik, zatytułowany „Wprost przeciwnie”, którego zadaniem będzie wsparcie na rynku prasowym bardziej tradycyjnie zorientowanej część opinii publicznej. Dowiedzieliśmy się, że jest on szykowany i że ma stanowić reakcję na przejęcie przez Tomasza Lisa i jego patronów oryginalnego „Wprostu”. Ma on być „nasz”, będą tam pisali sami „nasi” i dzięki niemu „nasi” urosną w siłę, i wszystkim nam przez to zrobi się lepiej. I oto okazało się, że po pierwsze, do współredagowania owego pisma zgłosiła się najpierw cała plejada – jak najbardziej „naszych” – najznakomitszych publicystów, a po drugie, kiedy okazało się, że zaszła pomyłka, bo owo „Wprost przeciwnie” wcale nie jest „nasze”, tylko „ich” – i to jeszcze najprawdopodobniej „ich” w wydaniu turbo – większość z nich w popłochu uciekła, mrucząc pod nosem, że oni nie wiedzieli, że chcieli dobrze i że im się tylko wydawało.

      No trudno. Zdarza się. Wprawdzie ja, gdyby mi ktoś zaproponował, bym został redakcyjnym kolegą Korwina-Mikke, natychmiast bym zaczął coś węszyć, no ale, jak wiadomo, ja jestem inny, więc się tu nie liczę. A więc trudno. Bywa i tak. Z tego też powodu, przyjmuję wyjaśnienia na przykład Sławomira Cenckiewicza, że on się dał wyrolować i nie zamierzam go już dręczyć. Natomiast bardzo mnie zainteresowała reakcja innego chętnego do tworzenia nowego, „prawdziwie prawicowego pisma przeznaczonego dla polskiej prawicy” – Tomasza Terlikowskiego. On, jak czytam, najpierw zgodził się firmować swoim nazwiskiem ten szary projekt, następnie napisał na swoim blogu tekst, promujący pierwszy numer tego czegoś, wraz z otwierającym go głównym tekstem, a kiedy zorientował się, jakie palnął głupstwo, natychmiast rakiem się wycofał, udając, że on nic nie wie, bo jak się to gówno działo, to on akurat siedział w swojej przydomowej kaplicy i się modlił.

      Szczegółów tej kompromitacji nie znam, ale sprawa mniej więcej wygląda tak, że redakcja „Wprost przeciwnie” postanowiła swój pierwszy numer poświęcić, jak rozumiemy, szalenie oczywiście ciekawemu zjawisku, że politycy – wszystkich jak najbardziej opcji – politycznie wykorzystują Kościół i to jest karygodne,  Następnie u Terlikowskiego – jako najpopularniejszego katolika w kraju – zamówiła odpowiedni tekst, Terlikowski go pięknie sprokurował pod tytułem „Kościół Tuska kontra Kościół Kaczyńskiego”, a Redakcja go zamieściła, zdobiąc go okładką, na której Kaczyński i Tusk, przebrani w szaty liturgiczne, udzielają sobie wzajemnie komunii. Takie jaja. Kiedy Terlikowski zobaczył tę okładkę, wpadł w panikę, bez słowa wyjaśnienia usunął swój tekst o tym, jak to ten grzesznik Kaczyński, wraz ze swoim bratem w grzechu, Tuskiem, plugawią naszą wiarę, i – jak już wcześniej wspomniałem – udał, że się akurat modli i o niczym nie wie.

      A mnie się od razu przypomniał pewien dawny koszmar, co do którego dziś już nie jestem w stanie stwierdzić, czy to był autentyczny sen, czy może jakieś nadzwyczaj chore wyobrażenie, ale proszę mi pozwolić go opowiedzieć. Otóż śniło mi się, że zadzwoniła do mnie Agnieszka Kublik z „Gazety Wyborczej” i zapytała, czy nie zgodziłbym się udzielić jej wywiadu. Pomysł był oto taki, że im bardzo zależy na tym, by zainicjować debatę na temat prawicowego obłędu, i uznali, że ja, jako wybitny przedstawiciel tak zwanej patriotycznej części politycznej sceny, oraz osoba szczególnie niezrównoważona, idealnie pokażę zjawisko, o którym „Wyborcza” chciałaby opowiedzieć swoim czytelnikom. W moim koszmarze, redaktor „Gazety Wyborczej” zapewniła, że wywiad będzie miał aż sześć stron, zostanie opublikowany w piątkowym wydaniu, będzie nosił tytuł „Smoleńscy mordercy nie unikną kary”, i że wszystko, co powiem, zostanie najpierw przez mnie autoryzowane, a następnie wiernie opublikowane. No i śniło mi się, że ja tę propozycję przyjąłem.

To był straszny sen. Śniło mi się, że do tej rozmowy doszło i że wszystko odbyło się dokładnie tak, jak obiecywała mi redaktor z „Gazety Wyborczej”; że ja powiedziałem dokładnie wszystko co chciałem, mogłem mówić wszystko, co chciałem, i z każdym swoim słowem czułem, że oto wreszcie mam okazję powiedzieć to, co przez tyle lat nam mówić nie pozwalano, i że ja jestem tym, który jako pierwszy, przez swoją determinację i odwagę, powiedział to, co powiedzieć należało.

I śniło mi się, że ten wywiad się ukazał. Dokładnie w kształcie, jaki mi redakcja „Gazety” obiecała, i że żadne moje słowo nie zostało ocenzurowane, i że to był początek mojej kariery, jako przedstawiciela polskiej patriotycznej prawicy.

Od tego czasu zacząłem być zapraszany do różnego rodzaju debat w TVN24, Polsacie i TVP Info. Któregoś dnia wystąpiłem nawet w programie Tomasza Lisa i tam z gorącym sercem broniłem wartości, polskiej tradycji i mówiłem wszystko, co powiedzieć należało. Wreszcie Bogdan Rymanowski zaprosił mnie, jako stałego gościa do programu „Kawa na ławę”, bym przedstawiał tam opinie w imieniu tak zwanych mediów społecznych, a Monika Olejnik zaczęła mnie regularnie gościć w swojej audycji w Radio Zet.

Moja sława w pewnym momencie stała się tak wielka, że mainstreamowe media nadały mi przydomek „Oszołom z Katowic”, a ja sam, ile razy pokazywałem się publicznie, w ten sposób się przedstawiałem: „Hej, witam Was, Kochani! To ja Wasz Oszołom z Katowic. Przyszedłem powiedzieć Wam prawdę. Wbrew propagandzie Tuska i jego postkomunistycznej bandy”.

I wreszcie, w tym niekończącym się koszmarze, w pewnym momencie okazało się, że występuję w programie TVN24 obok Tomasza Terlikowskiego. On, jako Talib z Warszawy, a ja, jako Oszołom z Katowic, rozmowę prowadził redaktor Morozowski, który się praktycznie nie odzywał. Mówiliśmy tylko my. Terlikowski bronił życia poczętego, ja odsłaniałem prawdę o Smoleńsku, a po programie, Morozowski nas uściskał, a my udaliśmy się wspólnie do stołówki ITI, gdzie zjedliśmy polski żurek oraz pierogi z kapustą. Oczywiście na koszt tych zdrajców. No i wtedy się obudziłem.

      Co za wstyd! Co za kompromitacja! Jakież to za dno! A jednocześnie – jakaż to nauka. Nie tylko dla mnie, dla Terlikowskiego, ale też i dla nas wszystkich. Tym się właśnie kończy z jednej strony kłamstwo, a z drugiej głupota. To jest właśnie ten błąd i to jest właśnie ta kara. I wracając do kwestii wspomnianego tygodnika z piekła rodem, Cenckiewicz jeszcze przynajmniej potrafił się zachować. Terlikowski pokazał wyłącznie, że jest niczym więcej, jak rozmodloną szmatą. Czy to mnie zaskakuje? Otóż nie. Jak pisałem już wcześniej, ja nigdy nie byłem na tyle nieroztropny, żeby ufać ludziom tylko z tego powodu, że mi pokażą krzyżyk na szyi, zdjęcie Kaczyńskiego w portfelu, opowiedzą mi dowcip o Piterze i zapewnią, że są przeciwko aborcji i pedałom.

      Wieć myślę sobie, że z Terlikowskiego katolik, jak z koziej dupy trąba, i że jeśli mam wybierać między nim, a jakimś na przykład Kutzem, to nie mam zdania, ale oto mamy Kutza. Opublikował on bowiem tekst o tym że on nie lubi patrzeć na całujących się staruszków, a konkretnie Jarosława Kaczyńskiego i Zytę Gilowską. Żart i satyra Kutza polegały na tym, że prezes Kaczyński i prof. Gilowska to stare pierniki i że jak oni się tak ściskają, to Kutza bierze na śmiech. I to uważam za przypadek niezwykle znamienny. Bo ja akurat miałem okazję oglądać Kutza wczoraj w telewizji, i to co on pokazał, było autentycznie szokujące. Ja nie wiem, ile on ma lat dokładnie, ale nawet jeśli 90, lub 100, to stanu, w jakim on się znajdował, nie usprawiedliwia nic. Przede wszystkim, Kutz praktycznie nie siedział, lecz leżał, mówił tak bełkotliwie, że jego słów w większości nie sposób było zrozumieć, a kiedy ten bałwan Kajdanowicz zadawał mu pytania, ten tylko stękał, by mu powtórzyć, bo on nie dosłyszał. W pewnym momencie zrobiło się tak upiornie, że zacząłem się autentycznie bać, że Kutz za chwilę umrze, zrobi się atmosfera jak z tego skeczu Mony Pytona o krykiecie, i będzie głupio, bo z jednej strony tragedia, a drugiej – powiedzcie państwo sami, jak tu się nie śmiać?

      No ale rozumiem. Sprawa jest poważna, wszyscy się starzejemy i nie ma w tym nic zabawnego. Natomiast mi dziś chodzi o coś znacznie szerszego, a mianowicie o sytuację, w której ludzie, którzy powinni milczeć – gadają. I tu nie ma żadnych ograniczeń. Pełna demokracja. Starzy, młodzi, dzieci, mądrzy, głupi, pobożni, ateiści, nasi i obcy – wszyscy. Widzą, że się coś dzieje, natychmiast się pojawiają i zaczynają nadawać. I ani im do głowy nie przyjdzie, że świat staje jak wryty i zaczyna się już tylko rumienić.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...