środa, 19 stycznia 2022

Don Paddington: „Rób zawsze to, co daje szczęście!” – czyli piekło na nas chuchnęło. (część 2: Czego ci potrzeba?)

 

Historyjki zawarte w pierwszej części niniejszej opowieści, mają posłużyć do przedstawienia pewnego teologicznego banału, który – jak to banał – niczego nowego nie wniesie, tym niemniej jest prawdziwy i ważny. Banał ów brzmi następująco: „Grzech Adama i Ewy spowodował, że ludzka natura została skażona złem, a jednym z efektów tego skażenia jest skłonność każdego człowieka do zła/grzechu.”

Skłonność do zła… Skłonność do grzechu… Czy to są jakieś dwie różne skłonności? Nie. To swego rodzaju techniczne rozróżnienie, wskazujące na to, że choć każdy grzech jest złem, to nie każde zło jest grzechem. O grzechu mówimy wówczas, gdy ktoś popełnia zło (tzn. sprzeciwia się woli Bożej wyrażonej w Dekalogu, bądź prawie naturalnym) w sposób dobrowolny i świadomy. Jeśli człowiek nie działa w sposób wolny, lub tak do końca nie wie co robi, wówczas zło owszem się dzieje, ale nie można mówić o grzechu tego człowieka (inaczej mówiąc: człowiek nie jest odpowiedzialny za popełnienie tego zła, lub jego odpowiedzialność nie jest pełna). Na nasz użytek, dla uproszczenia, będziemy określeń „skłonność do zła”, „skłonność do grzechu” używać zamiennie.

Trzeba też tutaj zaznaczyć, że skłonność do grzechu nie jest przymusem do grzechu. Ona tylko powoduje, że łatwiej jest nam grzeszyć, niż nie grzeszyć; łatwiej jest kogoś moralnie zepsuć, niż wychować go na porządnego człowieka; łatwiej jest iść za zachętą do złego, niż zachętą do dobrego…

Oczywiście, w większości przypadków człowiek nie ulega skłonności do zła, ponieważ pragnie zła dla samego zła. Zazwyczaj jest tak, że człowiek czyni zło (grzeszy) w imię jakiegoś dobra. Jakiego dobra? Żeby to wyjaśnić warto wrócić do Historyjek.

Każda z nich mówi o jakimś dziejącym się złu.

Najpierw patrzymy na ludzi, którzy – nie wiemy na ile świadomie – dążą do profanacji szczątków swego zmarłego ojca.

Dalej widzimy człowieka, który nie wnika w intencje towarzyszące Toyahowi, gdy ten mówił o „technice kaszlowej” i odsyła go… No właśnie, gdzie? Moim zdaniem do psychiatryka, ale mogę się mylić. Może po prostu chodzi o pełne lekceważenia odesłanie do tzw. „narożnika w ringu”? Może o coś zupełnie innego? A może o najzwyklejszą w świecie, choć barwnie wyrażoną (tzn. z nutą pogardy) obrazę?

Oto rodzice, którzy pragną (najprawdopodobniej?!) zbawienia dla swego dziecka, ale o własne zbawienie już nie chcą zabiegać. Być może w rzeczywistości kwestia zbawienia w ogóle (także w odniesieniu do dziecka) nie jest dla nich ważna, ale w takim razie dlaczego proszą o chrzest? By ludziom się przypodobać?

Trudno nie wspomnieć o tych, którzy w związku z trwającą pandemią, ulegli szaleństwu. Oczywiście, gdy z Toyahem w opisie tej sytuacji używamy określenia „szaleństwo”, nie mamy na myśli terminu medycznego. Odwołujemy się do pewnego (przyznaję: niezbyt uprzejmego) kolokwializmu obecnego w języku potocznym, zwracając uwagę na fakt, że umysły niektórych ludzi, będąc pod wielką presją nader złożonej rzeczywistości, usiłują tę rzeczywistość uprościć, tzn. tworzą swój własny świat, w którym wszystko jest spójne i logiczne, a to co tej spójności i logiczności zagraża, jest z definicji odrzucane. Skutkiem tego są wielkie, niedobre emocje i wynikające z tych emocji, naznaczone silnym poczuciem wyższości, pełne politowania lekceważenie inaczej świat postrzegających, bądź nawet wrogość wobec nich.

Kto nam jeszcze pozostał? Biskupi i księża, którzy ulegają naciskom tego świata, by ich przekaz był zgodny z tzw. nowoczesnymi trendami. Biskupi i księża, którzy ze strachu przed przylepieniem im łatki „kontrowersyjnego”, lub wręcz „wojowniczego”, przestają głosić ewangeliczną prawdę, lub głoszą ją półgębkiem.

Jest też człowiek, któremu „wydaje się, że wie” coś o nauczaniu Kościoła, o sakramentach świętych, oraz tym podobnych rzeczach i kierowany tym co mu się wydaje, w słusznym gniewie będącym reakcją na pedofilię zdarzającą się wśród  zboczonych księży (jak sam mówi: jest to 1% z ogólnej liczby duchownych), odmawia chrztu swemu dziecku, bo widocznie lepiej jest trzymać dziecko na uwięzi złego ducha, który na pewno owego dziecka nienawidzi i na pewno dobrze mu nie życzy, niż narażać owo dziecko na kontakt z instytucją Kościoła, która ponoć istnienie owego 1% w swoich szeregach toleruje.

No i na koniec naukowcy, którym nie chce się, albo się nie opłaca dążyć do prawdy, tudzież ci, którzy broniąc tzw. „dorobku naukowego”, tłumią naturalne dążenia, by „wiedzieć i rozumieć”…

Profanacja zwłok, obraza, powierzchowność i brak konsekwencji w wierze, „szaleństwo” zamknięcia się w swoim świecie, tchórzostwo, ignorancja, gnuśność…

Dziwny zestaw. Tak wyszło. Zestaw ten nie wyczerpuje oczywiście „bogactwa” złych, ludzkich postaw, ale jest dobry jak każdy inny, ponieważ jakikolwiek by on nie był, zawsze można zadać to jedno pytanie: Dlaczego ludzie coś takiego robią?

By to zrozumieć, zachęcam do obejrzenia pewnego filmiku (który zresztą na blogu Toyaha jest już gdzieś obecny):

 



 Mam nadzieję, że udało się Czcigodnym Czytelnikom ów filmik odpalić. Przyznam się, że gdy po raz pierwszy go zobaczyłem, zebrało mi się na wymioty, ponieważ ten obraz przedstawia diabelstwo w stanie czystym. A zrobiło mi się słabo, gdyż zrozumiałem, że ja – grzeczny, miły, dobroduszny miś – często postępuję jak ukazany w filmie grzeczny, miły, dobroduszny krasnoludek. Oczywiście, póki co, by bronić własnego komfortu nie traktuję kogoś, kogo „oswoiłem”, ani nikogo innego trotylem, ale zareagowć jakimś „Oj tam! Oj tam!” na zachętę, by szanować to co święte, bo w czym innym upatruję to, co mnie satysfakcjonuje? Oj, tak! Obrazić kogoś dla przyjemności? Dlaczego nie. Lekceważyć własne zbawienie, bo za dużo bym musiał w życiu zmieniać, by do zbawienia się zbliżyć? Oczywiście! Uważać się za mądrzejszego od tych wszystkich, zmanipulowanych głupków, bo życie w „swoim świecie” pokazało mi jak bardzo jestem bystry? Jasne, że tak! Być gnuśnym tchórzem w imię świętego spokoju i bezpiecznej egzystencji? Jak najbardziej. Ignorować oczywiste dobro i innych od tego dobra separować, ponieważ pojawienie się obok tego dobra jakiegoś zła jest dla mnie zbyt wielkim dysonansem, z powodu którego cierpię, lub mogę cierpieć? Jak nie, jak tak!

Dlaczego ludzie coś takiego robią? Dlaczego ja coś takiego robię? Bo pragnę zła? Oczywiście, że nie. Ja tylko chcę być zadowolony; chcę zaznać jakiejś satysfakcjonującej przyjemności; chcę świat i ludzi urządzić na swój obraz i swoje podobieństwo; chcę by nic mnie nie bolało, nic mi nie groziło – słowem: chcę być szczęśliwy. Tego chcę. Tego potrzebuję!...

 Skłonność do grzechu nie buja w powietrzu. Ona wrosła w naszą naturę, a tym co ją z nami spaja jest właśnie owo pragnienie szczęścia. Czy to pragnienie jest złe? Nie. Tyle tylko, że jest ono wykorzystywane przeciwko nam, przez TegoKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji. Okazji by nam zaszkodzić odwołując się do naszego pragnienia szczęścia, nie przepuszcza nawet w kwiaciarni, ale o tym poczytamy dopiero w części trzeciej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...