Historyjki zawarte w pierwszej części niniejszej opowieści, mają posłużyć do przedstawienia pewnego teologicznego banału, który – jak to banał – niczego nowego nie wniesie, tym niemniej jest prawdziwy i ważny. Banał ów brzmi następująco: „Grzech Adama i Ewy spowodował, że ludzka natura została skażona złem, a jednym z efektów tego skażenia jest skłonność każdego człowieka do zła/grzechu.”
Skłonność
do zła… Skłonność do grzechu… Czy to są jakieś dwie różne skłonności? Nie. To
swego rodzaju techniczne rozróżnienie, wskazujące na to, że choć każdy grzech
jest złem, to nie każde zło jest grzechem. O grzechu mówimy wówczas, gdy ktoś
popełnia zło (tzn. sprzeciwia się woli Bożej wyrażonej w Dekalogu, bądź prawie
naturalnym) w sposób dobrowolny i świadomy. Jeśli człowiek nie działa w sposób
wolny, lub tak do końca nie wie co robi, wówczas zło owszem się dzieje, ale nie
można mówić o grzechu tego człowieka (inaczej mówiąc: człowiek nie jest
odpowiedzialny za popełnienie tego zła, lub jego odpowiedzialność nie jest
pełna). Na nasz użytek, dla uproszczenia, będziemy określeń „skłonność do zła”,
„skłonność do grzechu” używać zamiennie.
Trzeba
też tutaj zaznaczyć, że skłonność do grzechu nie jest przymusem do grzechu. Ona
tylko powoduje, że łatwiej jest nam grzeszyć, niż nie grzeszyć; łatwiej jest
kogoś moralnie zepsuć, niż wychować go na porządnego człowieka; łatwiej jest
iść za zachętą do złego, niż zachętą do dobrego…
Oczywiście,
w większości przypadków człowiek nie ulega skłonności do zła, ponieważ pragnie
zła dla samego zła. Zazwyczaj jest tak, że człowiek czyni zło (grzeszy) w imię
jakiegoś dobra. Jakiego dobra? Żeby to wyjaśnić warto wrócić do Historyjek.
Każda
z nich mówi o jakimś dziejącym się złu.
Najpierw
patrzymy na ludzi, którzy – nie wiemy na ile świadomie – dążą do profanacji
szczątków swego zmarłego ojca.
Dalej
widzimy człowieka, który nie wnika w intencje towarzyszące Toyahowi, gdy ten mówił
o „technice kaszlowej” i odsyła go… No właśnie, gdzie? Moim zdaniem do
psychiatryka, ale mogę się mylić. Może po prostu chodzi o pełne lekceważenia
odesłanie do tzw. „narożnika w ringu”? Może o coś zupełnie innego? A może o
najzwyklejszą w świecie, choć barwnie wyrażoną (tzn. z nutą pogardy) obrazę?
Oto
rodzice, którzy pragną (najprawdopodobniej?!) zbawienia dla swego dziecka, ale
o własne zbawienie już nie chcą zabiegać. Być może w rzeczywistości kwestia
zbawienia w ogóle (także w odniesieniu do dziecka) nie jest dla nich ważna, ale
w takim razie dlaczego proszą o chrzest? By ludziom się przypodobać?
Trudno
nie wspomnieć o tych, którzy w związku z trwającą pandemią, ulegli szaleństwu.
Oczywiście, gdy z Toyahem w opisie tej sytuacji używamy określenia „szaleństwo”,
nie mamy na myśli terminu medycznego. Odwołujemy się do pewnego (przyznaję:
niezbyt uprzejmego) kolokwializmu obecnego w języku potocznym, zwracając uwagę
na fakt, że umysły niektórych ludzi, będąc pod wielką presją nader złożonej
rzeczywistości, usiłują tę rzeczywistość uprościć, tzn. tworzą swój własny
świat, w którym wszystko jest spójne i logiczne, a to co tej spójności i
logiczności zagraża, jest z definicji odrzucane. Skutkiem tego są wielkie,
niedobre emocje i wynikające z tych emocji, naznaczone silnym poczuciem wyższości,
pełne politowania lekceważenie inaczej świat postrzegających, bądź nawet
wrogość wobec nich.
Kto
nam jeszcze pozostał? Biskupi i księża, którzy ulegają naciskom tego świata, by
ich przekaz był zgodny z tzw. nowoczesnymi trendami. Biskupi i księża, którzy
ze strachu przed przylepieniem im łatki „kontrowersyjnego”, lub wręcz
„wojowniczego”, przestają głosić ewangeliczną prawdę, lub głoszą ją półgębkiem.
Jest
też człowiek, któremu „wydaje się, że wie” coś o nauczaniu Kościoła, o
sakramentach świętych, oraz tym podobnych rzeczach i kierowany tym co mu się
wydaje, w słusznym gniewie będącym reakcją na pedofilię zdarzającą się wśród zboczonych księży (jak sam mówi: jest to 1% z
ogólnej liczby duchownych), odmawia chrztu swemu dziecku, bo widocznie lepiej
jest trzymać dziecko na uwięzi złego ducha, który na pewno owego dziecka
nienawidzi i na pewno dobrze mu nie życzy, niż narażać owo dziecko na kontakt z
instytucją Kościoła, która ponoć istnienie owego 1% w swoich szeregach
toleruje.
No
i na koniec naukowcy, którym nie chce się, albo się nie opłaca dążyć do prawdy,
tudzież ci, którzy broniąc tzw. „dorobku naukowego”, tłumią naturalne dążenia,
by „wiedzieć i rozumieć”…
Profanacja zwłok, obraza, powierzchowność i brak konsekwencji w wierze, „szaleństwo” zamknięcia się w swoim świecie, tchórzostwo, ignorancja, gnuśność…
Dziwny
zestaw. Tak wyszło. Zestaw ten nie wyczerpuje oczywiście „bogactwa” złych,
ludzkich postaw, ale jest dobry jak każdy inny, ponieważ jakikolwiek by on nie
był, zawsze można zadać to jedno pytanie: Dlaczego ludzie coś takiego robią?
By
to zrozumieć, zachęcam do obejrzenia pewnego filmiku (który zresztą na blogu
Toyaha jest już gdzieś obecny):
Dlaczego
ludzie coś takiego robią? Dlaczego ja coś takiego robię? Bo pragnę zła?
Oczywiście, że nie. Ja tylko chcę być zadowolony; chcę zaznać jakiejś satysfakcjonującej
przyjemności; chcę świat i ludzi urządzić na swój obraz i swoje podobieństwo;
chcę by nic mnie nie bolało, nic mi nie groziło – słowem: chcę być szczęśliwy.
Tego chcę. Tego potrzebuję!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.