Parę dni temu w rozmowie ze znajomym
pojawiła się nagle kwestia – już nie pamiętam jaki był kontekst owego
wspomnienia – pewnej bardzo szczególnej sceny z fimu „Prawdziwy Romans”. Otóż
James Gandolfini, grający postać zimnego zabójcy, dopada w pokoju hotelowym
Patricię Arquette w roli ex-prostytutki o imieniu Alabama i najpierw ją ciężko pobiwszy, a chwilę przed tym
jak ma ją zabić, wygłasza niezwykle poruszającą mowę na temat swojej pracy, a
brzmi ona mniej więcej tak:
„A więc
pierwszy raz gdy kogoś zabijasz jest najgorszy. I nieważne czy jesteś Wyattem
Earpem, czy Kubą Rozpruwaczem. Pamiętasz tego faceta z Texasu? Tego co
wystrzelał z tej wieży tych wszystkch ludzi. Założę się, że pierwszy którego
trafił, to była cholera. Pierwszy jest zawsze ciężki, mówię poważnie. Drugi, to też nie zabawa, ale jest już o tyle
lepiej, że ten pierwszy raz masz już za sobą. No i czujesz się swobodniej.
Jakoś tak lepiej. Nie uwierzysz, ale przy pierwszym, to się normalnie porzygałem.
Trzeci to już pestka. Tyle co splunąć. Teraz to już tylko patrzę jak im się
zmienia wyraz twarzy”.
Jak mówię, nie pamiętam, o czym wtedy
rozmawialiśmy, że musiał się pojawić ów Gandolfini, natomiast niemal chwilę
później trafiłem na coś, co, gdyby wierzyć w tego typu przypadki, to on właśnie, wraz z
tym swoim kompletnie obłąkanym tekstem, wywołał. Otóż, jak się dowiadujemy, w
szpitalu w Częstochowie zmarła – jak się okazuje na COVID-19 – kobieta, która
miesiąc wcześniej, będąc w pierwszym trymestrze ciąży, straciła bliźnięta. Pierwszy
trymestr to, jak wiemy, pierwsze 12 tygodni, czyli dziecko będące wciąż w takiej
fazie rozwoju, że nawet przeciwnicy aborcji są gotowi potraktować jako tak
zwaną „kwestię sporną”, gdy chodzi o owej aborcji prawną dopuszczalność.
Kobieta o której mowa, nosiła dwoje swoich dzieci, z tym że, jak się bardzo
wcześnie okazało, jedno z tych bliźniąt było martwe. Od tego momentu ocena sytuacji się rochodzi w kompletnie przeciwnych kierunkach, bo wedle rodziny
owej kobiety, szpital miał podjąć decyzję o usunięciu martwego płodu, szpital
natomiast się tłumaczy, że lekarze nie bardzo chcieli przy tej ciąży nic
kombinować, tak by nie ryzykować życia żywego dziecka. Są jeszcze oraganizacje
typu Aborcyjny Dream Team oraz wspierające je media, które dostały wręcz furii,
że zamiast ratować życie matki, szpital drżał ze strachu, że co to będzie jeśli
oni zabiją też to drugie dziecko i Ziobro ze swoja mafią ich wszystkich wsadzi
za kratki.
A więc klasyka. Niemal powtórzenie
nieszczęścia do jakiego doszło kilka miesięcy temu w szpitalu w Pszczynie. Jest
jednak coś na co my tu, podczas rodzinnych rozmów, zwróciliśmy uwagę i wygląda
na to, że w tym akurat wypadku doszło do swoistego coming-outu. Otóż gdy czytam
przede wszystkich całą serię relacji publikowanych przez wspomniany Aborcyjny
Dream Team, różne organizacje afiliowane, jak rónwnież, media i last but not
least komentujące zdarzenie tak zwane „internety”, nie mogę nie zauważyć,
że gdy oni piszą o owych zmarłych płodach, nie mówią nagle o płodach właśnie,
embrionach, zygotach, zlepkach komórek, tylko – uwaga, uwaga – o dzieciach, chłopcach,
bliźniętach, a nawet o małym dziecku, któremu owi „obrońcy życia” kazali
cierpieć obok gnijących zwłok brata. Nic nie przesadzam. Wyobraźnia tych ludzi
nagle doznała takiego wyostrzenia, że oni zobaczyli tam w łonie tej kobiety
przerażonego małego chłopczyka pływającego obok rozkłądających się zwłok innego
dziecka – jego brata bliźniaka. Oczywiście, tu wciąż, głównie może „Wysokie
Obcasy”, trzymają się określenia „płód”, niemniej ani na moment nie opuszcza
ich poczucie, że tam rozwijało się życie. Popatrzmy na tekst opublikowany na facebookowym profilu Aborcyjnego Dream Teamu:
„Według
ekspertyzy lekarskiej, 23 grudnia 2021 zmarł jej pierwszy z bliźniaków,
niestety nie pozwolono na usunięcie martwego płodu, ponieważ prawo w Polsce
temu surowo zabrania. Czekano aż funkcje życiowe drugiego z bliźniaków
samoistnie ustaną. Agnieszka nosiła w swoim łonie martwe dziecko przez kolejne
7 dni. Śmierć drugiego z bliźniaków nastąpiła dopiero 29 grudnia 2021 r.
Następnym karygodnym faktem jest, że ręcznego wydobycia płodów dokonano po
następnych 2 dniach, a mianowicie 31.12.2021 roku. Przez ten cały czas,
zostawiono w niej rozkładające się ciała nienarodzonych synków. Nie zapomniano
jednak w porę poinformować księdza, aby przyszedł na oddział i odprawił pogrzeb
dla dzieci”.
I tu mowy nie ma, by którekolwiek z nich
choćby jednym zdaniem wspomniało o „plemniku” „zlepku komórek”, czy choćby
„embrionie”. A pamiętajmy, oni postanowili się pochylić nie nad płodem 20, czy
25-tygodniowym. Oni mówią o pierwszym trymestrze ciąży. A mówiąć „oni” mam na
myśli organizację i ludzi, którzy na swoich sztandarach niosą hasło: „Każdy
powód do aborcji jest OK. Aborcja jest OK”. A tu nagle „rozkładające się
ciała nienarodzonych synków”.
Rozmawialiśmy troche o tym i nagle
przyszła nam do głowy rzecz bardzo ciekawa. Otóż jest bardzo prawdopodobne, że
oni wszyscy tak naprawdę wcale nie uważają, że poczęte dziecko to zlepek
komórek, zygota, czy zaledwie coś co dopiero ewentualnie się zdarzy. Jest
całkiem możliwe, a czym dłużej o tym myślę, to nabieram coraz większej
pewności, że to jest coś jak najbardziej realnego, oni doskonale wiedzą, że
kiedy krzyczą „Aborcja jest OK”, to doskonale zdają sobie sprawę z tego, że tu
ginie człowiek, i to ginie w sposób wyjątkowo brutalny, niemal tak brutalny jak
brutalna jest myśl o „rozkładających się ciałach nienarodzonych synków”.
Oni zatem, wzywając do tego by zabijać
te dzieci, robią to w stanie najwyższego upojenia. Uważam, że zdecydowana większość
ludzi i organizacji wzywających do legalizowania aborcji na życzenie, robi to,
ponieważ owa myśl o tym, jak te dzieci wiją się z niepojętego przerażenia, by potem
cierpieć niewymowne męki, ich najzwyczajniej w świecie podnieca. Sprawia im ona
taką przyjemność, że gdyby tylko mieli okazję obserwować ową rzeź na żywo – tak
jak to jest w przypadku samych aborterów – to by już tylko patrzyli, jak tym
dzieciom się zmienia wyraz twarzy. Dlatego też coraz częściej apelują, by
legalizować aborcję do ostatniego tygodnia ciąży. Wtedy zdecydowanie lepiej
widać.
Wspomniana scena z filmu, od której
zacząłem dzisiejszy tekst kończy się tak, że gdy Gandolfini siedzi w krześle ze
spluwą, patrząc na pobitą do krwi i cierpiącą Alabamę, i rozmarzony snuje tę swoją
szatańską opowieść, ona podnosi się z podłogi i zamierza się w jego kierunku porzuconym na
podłodze korkociągiem. Ten się szeroko uśmiecha i mówi: „No dalej, mała. Uderz
mnie”. Nie powiem co dalej, bo nie chcę palić zakończenia, ale zapewniam, że
jest naprawdę piękne. Polecam. To tylko film, ale zapewniam, że jest o czym
pomarzyć.
Pięknie jest to napisane Panie Krzysztofie. Nawet jeśli ci, do których jest to adresowane niewiele teraz rozumieją .
OdpowiedzUsuń