Jak zapowiedział Coryllus, lada chwila ukazuje się kolejny numer „Szkoły nawigatorów”. Mamy tam dwa moje teksty. Na zachętę, dziś fragment jednego z nich. Serdecznie zachęcam.
Dziś o małżeńskich relacjach, łączących przez wszystkie laty ich pobytu w Białym Domu prezydenta Roosevelta i jego żonę, wiemy znacznie więcej, niż wiadomo nam było jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku. To dopiero w roku 1966, po ukazaniu się książki Jonathana W. Danielsa „The Time Between the Wars”, wyszło na jaw, że Eleanore była osobą biseksualną, że przez cały okres małżeństwa Roosevelt był nieustannie otoczony kochankami, że w Białym Domu znajdował się specjalny apartament używany przez niejaką Lucy Mercer, która w pewnym momencie uzyskała status na tyle szczególny, że służby prezydenckie używały wobec niej specjalnego określenia „Mrs Johnson”, i że gdyby nie fakt, że matka Roosevelta groziła, że jeśli ten rzuci żonę, on z tego miliona dolarów nie zobaczy ani centa, to niewykluczone, że sama Eleanor swoją polityczną działalność prowadziłaby nie z Waszyngtonu, ale prosto z Moskwy.
To wszystko były informacje, które w przestrzeni publicznej zaistniały dopiero, jak już wspomnieliśmy, w latach 60-tych, natomiast wszystko to co już w tamtych latach wiadome było na temat roli, jaką pełniła Eleanor zarówno w Białym Domu, jak i poza nim, wystarczyłoby znakomicie, by sobie wyrobić opinię na temat tego, czym tak naprawdę była prezydentura Franklina D. Roosevelta. Rzecz bowiem w tym, że niemal od pierwszego dnia, kiedy państwo Rooseveltowie wprowadzili się do Białego Domu, pani Roosevelt uznała, że choć wprawdzie pełniony przez jej męża urząd jego samego znacznie ogranicza, gdy chodzi o nią, to nie ma żadnego powodu, by ona miała nie wykorzystywać okazji. Sposób, w jaki realizowała swoje ambicje na polu biznesowym, w pewnym momencie przybrał rozmiary fobii. Przez wszystkie lata pobytu w Białym Domu nie było praktycznie tygodnia, by Eleanore Roosevelt nie wystąpiła czy to w jakiejś reklamie mydła, proszku do prania, czekolady, kosmetyków. Kolorowe magazyny organizowały jej sesje zdjęciowe, podczas których, przebrana za Indianina, opowiadała o tym, jak wygląda życie w Białym Domu, każdego dnia publikowała felieton pod tytułem „Mój dzień”, który ukazywał się w gazetach w całym kraju, a oprócz tego dla szeregu kolorowych magazynów pisała większe już teksty na każdy możliwy temat. Jednocześnie specjalnie przygotowanym na jej potrzeby samolotem podróżowała po całym kraju, wygłaszając w każdym niemal mieście różnego rodzaju wykłady. Nie można przy tym nie wspomnieć, że za każdy pojedynczy występ, czy to w reklamie, czy za felieton, zdjęciową sesję, czy wspomniany wykład, inkasowała bardzo znaczne sumy, do tego stopnia, że, jak udało się oszacować, przez 15 lat od czasu, gdy zamieszkała w Białym Domu, zarobiła ogólnie ponad 3 miliony dolarów.
Powstaje pytanie, jak to było możliwe, że przez te wszystkie lata prezydent Roosevelt pozwalał na to, by jego żona z takim zaangażowaniem kompromitowała jego urząd. Częściową odpowiedzią mogą być wspomniane już wcześniej relacje, panujące w tej szczególnej rodzinie, gdzie prezydent praktycznie mieszkał ze swoją kochanką, dzieci robiły swoje interesy, a sama Eleanor też traktowała to małżeństwo i swoją w nim rolę, jako część biznesu. Jednak wydaje się, że głównym powodem, dla którego prezydent Roosevelt pozwalał żonie na te wszystkie fanaberie, było to, że dzięki jej bardzo głębokiemu zarówno politycznemu, jak i osobistemu zaangażowaniu w kontakty z amerykańskimi komunistami, mógł liczyć na polityczne poparcie, jakiego w ówczesnej politycznej sytuacji, sama Partia Demokratyczna, której był kandydatem, zdobyć dla niego nie mogła. A więc to właśnie dzięki osobistemu zaangażowaniu Eleanor i jej równie osobistym przyjaźniom, poza głosami Demokratów, miał też jako prezydent i jako kandydat na prezydenta, poparcie tak zwanej Amerykańskiej Partii Pracy, po latach przekształconej w Amerykańską Komunistyczną Partię Pracy, Partii Liberalnej, w praktyce również grupującej przeróżnej maści komunistów, ale też przeróżnych drobniejszych komunistycznych grup, takich jak Amerykański Kongres Młodzieży, Liga Młodych Komunistów, Międzynarodowa Służba Studencka, Amerykańska Mobilizacja Pokoju, czy Amerykański Związek Studentów. Każdą z tych grup Eleanor Roosevelt hojnie sponsorowała, a wedle skromnych szacunków, ich polityczne poparcie dawało Rooseveltowi dodatkowy milion głosów w kolejnych wyborach.
Kontakty jakie Eleanor Roosevelt utrzymywała z czerwonymi w pewnym momencie stały się tak bliskie, że niektórzy z nich, by wspomnieć choćby tak wybitnych przedstawicieli sowieckiej agentury jak John Lash, Abbot Simon, czy Joe Kadden, zostali stałymi lokatorami w Białym Domu. Wielu pomieszkiwało w prezydenckich apartamentach z taką regularnością, że w pewnym momencie doprowadziło to do sytuacji tak karykaturalnej, że kiedy pewnego dnia przed Białym Domem doszło do wielkiej komunistycznej demonstracji przeciwko wojnie i faszyzmowi, część demonstrantów obserwowała wydarzenia z okien apartamentów, w których przed laty spał Abraham Lincoln.
Zarówno kwartalnik, jak i inne książki można kupić w księgarni pod adresem www.coryllus.pl.
"I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre".
niedziela, 13 września 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
The Chosen, czyli Wybrani
Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...
-
W związku z aktualnymi tragicznymi zdarzeniami, jakie spadły na naszą Polskę, ogarniają nas najróżniejsze refleksje oraz wspomnieni...
-
W dawnych jeszcze czasach, za gnijącej komuny, ale też później, gdy jakże błędnie zdawało się, że owa komuna odeszła już w komplet...
-
Jako że, jak to mówią Amerykanie, „long time no see”, przyszedł czas, by się odezwać i wytłumaczyć, a jednocześnie dorzucić do tego ki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.