Nie wiem, czy to był jakiś przypadek, czy nagle stanie się to powszechnym zwyczajem, ale podczas dzisiejszej wyprawy po ziemniaki aż dwa razy zostałem zaczepiony przez jakieś dzieci z mikrofonami którejś z katowickich stacji radiowych, które chciały ode mnie usłyszeć, co sądzę najpierw o niedzielnym referendum, a następnie poznać moją opinię na temat przyjmowania uchodźców za Afryki. Obojgu udzieliłem na jedno i drugie pytanie wyczerpującej wypowiedzi, ponieważ jednak kwestia uchodźców, a bardziej ogólnie, świadczenia tak zwanych „zorganizowanych usług dobroczynnych” wciąż mi chodzi po głowie i czuję, że nie da się jej załatwić paroma zdaniami prostego komentarza, chciałbym dziś przypomnieć pewną historię, o której już jakiś czas temu miałem okazję pisać tu na blogu.
Żeby jednak odpowiednio wejść w temat, pragnę poinformować, że dziś właśnie media podały, że wybitna polska działaczka na rzecz wspomnianego czynienia dobra, Janina Ochojska, powiedziała, że nie powinniśmy marudzić, i natychmiast zacząć przyjmować tylu uchodźców, ile nam przysyłają, bo „Unia za każdego płaci 10 tysięcy euro, a to jest dużo”.
Ja oczywiście wiem, że odrzucając propozycję Ochojskiej, narażam się na zarzut, że jestem durniem, który nie umie liczyć, jednak muszę tę dobrą kobietę poinformować, że nawet mając jeden pokój wolny i świadomość, że 60 tysięcy euro to nie w kij dmuchał, ja tych 6 uchodźców nie przyjmę, nie dlatego, że się boję, że oni mi zgwałcą moje córki i syna, ale przez to, że nie mam najmniejszych wątpliwości, że na tych 60 tysiącach się nie skończy, i to w dodatku wcale nie w tę stronę, o jakiej myślimy.
I tu bardzo krótko przypomnę historię, o której wspomniałem wcześniej. Otóż do małej szwajcarskiej wioski o nazwie Hagenbuch, decyzją władz centralnych, sprowadzono dziewięcioosobową rodzinę z Erytrei – rodziców z siódemką dzieci w wieku różnym. Na pierwszy gwizdek zorganizowano im mieszkanie, na opłacenie którego przeznaczono, oczywiście z budżetu gminy, 1 tys. euro czynszu plus ponad 2 tys. na jego utrzymanie. Po pewnym czasie, kiedy okazało się, ze rodzice ani myślą pracować – inną sprawa, że ciekawe bardzo, gdzie by to mieli robić – opieka na dzieci została przejęta przez fundację – jak się domyślam, taką ichniejszą Ochojską – o nazwie Solid Help A.G., która w jednej chwili zażądała od gminy 30 tysięcy euro miesięcznie, na to między innymi, by te dzieci raz na tydzień zawozić do zoo, żeby tam, jak rozumiem, nabrały odpowiedniej empatii i stały się lepszymi ludźmi. Kiedy dzieci zostały przeniesione do sierocińca, nagle okazało się, że rodzicom przez to jest ciężej i gmina musiała zwiększyć pomoc dla tych dwojga do 16 tysięcy euro miesięcznie, co w sumie, jak łatwo policzyć, przekroczyło 50 tysięcy euro miesięcznie.
I w tym momencie okazało się, że przez to, że budżet przeznaczony na utrzymanie rodziny z Erytrei przekroczył jedną trzecią całego lokalnego budżetu, aby wioska nie zbankrutowała, zachodzi konieczność podwyższenia podatki. Właśnie tak.
I myślę, że już nie muszę więcej tłumaczyć, dlaczego propozycja Janiny Ochojskiej, bym się zastanowił nad ofertą ze strony Unii mnie nie pociąga. Bo wiem znakomicie, że w momencie, kiedy oni tu przyjadą, zostaną wszyscy otoczeni takim wianuszkiem różnego rodzaju organizacji dobroczynnych i fundacji, że nagle się okaże, że ja mam ich wszystkich codziennie na własny koszt wozić taksówkami do chorzowskiego zoo, tyle że to będą taksówki, które oni mi sami dostarczą. I że to będzie zaledwie początek. I że ani się nie zorientuję, jak te 10 tysięcy euro będę musiał przekazać pani Janinie Ochojskiej , w ramach zwykłej ludzkiej solidarności.
Przypominam, że moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl.
Przypominam, że moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl.
Tytuł w dechę!
OdpowiedzUsuń@zawiślak
OdpowiedzUsuńNoooo...