Ponieważ mamy ciszę wyborczą i nie wolno nam jednego marnego słowa powiedzieć na temat kandydatów, a szczególnie tego co sobie o nich myślimy, tu będziemy milczeć jak grób. Ponieważ jednak tak zupełnie nic nie mówić się nie da, proponuję, byśmy zajrzeli w najgłębsze cienie naszej współczesnej historii, a więc aż do roku 2008 i poczytali sobie o tym, jak hartowało się to, z czym musimy się zmagać dziś, w te majowe dni. Oto mój tekst, zamieszczony oryginalnie na blogu w salonie24 właśnie wtedy, przed laty, potem przeniesiony tu na toyah.pl, następnie opublikowany w książce o siedmiokilogramowym liściu, a noszący jakże wstrząsający tytuł „Wykopywanie taboretu”. Zapraszam do należnego skupienia.
Może zabrzmi to jak fikcja, niestety jest najczystszą prawdą.
Otóż rozmawiałem wczoraj z osobą mi bardzo bliską, w pewnym sensie najbliższą. Pełny standard: wyższe wykształcenie, rodzina, samochód, porządna praca, bardzo miła powierzchowność, niewymuszona uprzejmość. Plus jeszcze coś. To jest zwyczajnie bardzo dobry człowiek. W pewnym momencie człowiek ów poskarżył mi się, że od pewnego czasu Onet nie chce umieszczać jego postów i że jego zdaniem robi to ze względu na słowo „ścierwo”. Pisze on bowiem tekst zaczynający od słów „Wy piso-bolszewickie ścierwo” i Onet tego nie puszcza. Chodzi teraz o to, żeby „ścierwo” zastąpić czymś innym, tylko czym?
Rozmawialiśmy dłużej i mój znajomy powiedział, że jemu osobiście jest wszystko jedno, kto będzie rządził i w ogóle jest mu ogólnie wszystko jedno, ale ma jedno marzenie. Chce zobaczyć Kaczyńskich, Ziobrę, Gosiewskiego, Girzyńskiego, Szczygłę w kajdankach, a potem już z radością przeżywać każdy dzień, wiedząc, że wszyscy oni gniją w więzieniu.
Kiedy mu powiedziałem, że jak już PiS przestanie istnieć, to trzeba będzie się pozytywnie za czymś opowiedzieć, odpowiedział spokojnie i bez śladu emocji, że od czasu rządów Mazowieckiego on osobiście nie obstawia nikogo szczególnie, ale chce, żebym zrozumiał, że to wszystko jest nieistotne, wobec tej jednej jedynej emocji:
„Zrozum. Jak już będą wreszcie wieszać Kaczyńskiego, to ja będę pierwszy, który z radością wykopie spod niego ten taboret. Bo ja nie mówię o polityce, o rządzeniu, o tym czy oni coś tam zrobili dobrze, czy źle. Ja ich po prostu nienawidzę”.
Mój rozmówca ani się nie denerwował, ani nie używał brzydkich słów, ani nie miał szczególnie złej miny. Po prostu chciał mi wytłumaczyć swój stosunek do, jak to określał „piso-bolszewii”. Nie dyskutował, nie przekonywał, nie był ciekawy moich opinii – po prostu najuczciwiej na świecie tłumaczył swoją polityczną postawę.
Przyznam, że osobiście nie sądzę, żeby onet.pl specjalnego ignorował, urażony słowem „ścierwo”. Jeśli się czyta codzienne komentarze internautów, trudno się słowem „ścierwo” poczuć szczególnie zaszokowanym. Nienawiść – czysta, żywa, najszczersza nienawiść do wszystkiego, co reprezentują bracia Kaczyńscy, ubierana jest na forum Onetu w tak fantazyjną retorykę, że tu nie może chodzić o kolejne słowo. I nie o słowach chcę pisać. Chodzi mi mianowicie o ogólne podejście.
Wszyscy jesteśmy okropnie rozdyskutowani, wielu z nas uważa, że ma rację i że ta nasza racja jest tak szczera, że wystarczy krok, a uda się osiągnąć choć minimalne zbliżenie. Jest jednak przy tym tak – i część z nas zdążyła tego boleśnie doświadczyć – że niekiedy po przeciwnej stronie zamiast argumentu spotykamy jedynie prostą, czystą niechęć. Niechęć ta manifestuje się różnie; czasem jest to zdanie typu „A wam tam w PiSie ile płacą za te komentarze?”, a czasem jasne i proste: „Pisiory, zamknąć dzioby”.
Po wspomnianej wyżej rozmowie nagle uzmysłowiłem sobie, że oto po raz pierwszy z taką uczciwością i szczerością zostałem skonfrontowany z całym sednem obecnego sporu. Mój rozmówca nie obrażał mnie, nie złościł się na mnie, nie lekceważył mnie kąśliwymi docinkami. Zwyczajnie przedstawiał stan rzeczy. Chodzi mianowicie o nic innego, jak o najzwyklejszą, najdoskonalszą nienawiść i tyle. Reszta to już tylko tak zwany pijar, czy jak mu tam. Gdzie więc miejsce na rozmowę? Gdzie czas na szukanie porozumienia i zgody? Wszędzie może, ale nie w tym temacie.
Mądrzy komentatorzy, znawcy przedmiotu, analitycy bardziej i mniej obiektywni starają się rozpoznać scenę polityczną i społeczną w kraju. Ośrodki badania opinii publicznej mierzą stosunek społeczeństwa do tego czy innego polityka, tego czy innego zdarzenia, a doświadczeni eksperci przedstawiają swoje analizy i proponują rozwiązania. Ostatnio wszyscy zajmujemy się niską oceną społeczną pana Prezydenta. Okazuje się bowiem, że 50% społeczeństwa uważa, że Prezydent powoduje konflikty, 21%, że nie wpływa na nic, 46%, że jest gorszy od prezydenta Kwaśniewskiego, 21%, że zdecydowanie źle wpływa na wizerunek Polski, 58%, że nie reprezentuje godnie Polski, etc. etc. I wszyscy zastanawiamy się, dlaczego, oraz co można i trzeba zrobić, żeby nie było tak źle.
Mnie natomiast wśród pytań sondażowych brakuje jednego, podstawowego: jaki procent z osób badanych i badających żyje od rana do nocy jednym, pięknym marzeniem: by być w końcu tym pierwszym, który wykopie taboret?
Gdyby ktoś miało ochotę na więcej tego typu wspomnień, zachęcam do kupna mojej książki
„O siedmiokilogramowym liściu i inne historie” pod adresem http://coryllus.pl/?wpsc-product=o-siedmiokilogramowym-lisciu-i-inne-historie. Tam wszystko jest pokazane jak na dłoni za zaledwie 15 zł.
Gdyby ktoś miało ochotę na więcej tego typu wspomnień, zachęcam do kupna mojej książki
„O siedmiokilogramowym liściu i inne historie” pod adresem http://coryllus.pl/?wpsc-product=o-siedmiokilogramowym-lisciu-i-inne-historie. Tam wszystko jest pokazane jak na dłoni za zaledwie 15 zł.
>>Otóż rozmawiałem wczoraj z osobą mi bardzo bliską, w pewnym sensie najbliższą.<<
OdpowiedzUsuńZawsze myślałem, że w dobrym małżeństwie osoby najbliższe, to mąż i żona...
Pewnie czegoś nie rozumiem.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńW dobrym małżeństwie osoby najbliższe to mąż i żona. Masz świętą rację. Pomijając jednak tę kwestię, jesteś głupszy od samego siebie. I możesz już tu przestac komentować. Każdy Twój następny komentarz, nawet jesli na temat pogody w Gdyni, będzie usuwany.