czwartek, 1 maja 2014

1 maja - Przedsiębiorcy grillują flaszkę

O ile o czymś nie zapomniałem, z blogerem Wywczasem nie mam żadnych kontaktów, a to że w ogóle rozpoznaję to imię, zawdzięczam temu, że należy Wywczas do grupy najbardziej agresywnych i aktywnych antypisowskich blogerów, i przez sam fakt, że spędzam znaczną część swojego dnia na blogach, nie mogę nie wiedzieć, że ktoś taki jak on w ogóle istnieje. Jak mówię jednak, nie mam z Wywczasem kontaktów, chyba nigdy u niego nie komentowałem, a jeśli jemu się zdarzyło zawitać na mój blog – czego i tak nie pamiętam – to z całą pewnością go w jednej chwili wywaliłem, z tego powodu, że dla mnie miejsce to jest na tyle ważne, że mnie nie stać na to, by je dzielić z ludźmi, którzy wchodzą do Internetu tylko po to, by się pokłócić z tymi, których ani nie znają, ani co do których realnego istnienia nie mogą mieć nawet pewności.
A zatem, bloger Wywczas to dla mnie ktoś kompletnie obcy, i jeśli w miniony wtorek postanowiłem zajrzeć na jego blog i w dodatku wymienić z nim kilka zdań, to tylko z powodu zarzutu jaki on postawił już w samym tytule swojej notki tak zwanym „wyznawcom sekty smoleńskiej”, że oni ostatnio położyli uszy po sobie, i że to musi świadczyć o ostatecznym upadku owej wielkiej smoleńskiej wiary. Ponieważ sam się uważam, za szczerego członka owej „sekty” i wcale nie czuję bym kiedykolwiek miał kłaść uszy po sobie, napisałem Wywczasowi komentarz o następującej mniej więcej treści:
Jak widzę, obraz tej zanurzonej w krwi męczenników bieli i czerwieni, Cię nie opuszcza. Umrzesz z tym obrazem w głowie. Będziesz nim walczył, ale on z Tobą zostanie do śmierci. A potem już tylko ogień”.
Wywczas na to mi odpisał, że ja podobno obiecałem na blogu, że jeśli okaże się, że Cieszewski nie ma racji w sporze z Czachorem, to ja popełnię samobójstwo, a poza tym jestem zrujnowanym dziadem i żebrakiem, na co ja powtórzyłem swój komentarz o krwi męczenników, na co z kolei Wywczas znów coś wspomniał na temat pogardy, jaką czuje do ludzi ubogich, a ja mu jeszcze raz wkleiłem ten komentarz o męczennikach, i wtedy, proszę sobie wyobrazić, Wywczas tak się zdenerwował, że najwyraźniej wlał w siebie całą flaszkę czegoś mocnego i zwyczajnie się uchlał. Ponieważ była już bardzo późna pora, a w środę rano trzeba był wstawać do pracy, poprosiłem Wywczasa, żeby więcej nie pił, bo zaśpi i mu firma zbankrutuje, na co on napisał coś takiego:
niektorzy zaczynają dlugi weekend -ci ktorzy naprawde pracują”.
I to mnie prowadzi od tego pewnie i tak zbyt już długiego wstępu, do sedna dzisiejszej notki. Oto mamy człowieka, który proszony o to, by powiedzieć coś o sobie, mówi „jestem przedsiębiorcą, który sam nie wiedząc dlaczego, poczuł potrzebę blogowania”, a tym samym, przedstawia się tak, że w pełniejszy sposób, jak się może wydawać, by już nie mógł. Ja parę dni temu w darmowym magazynie sieci sklepów drogeryjnych „Rossmann” przeczytałem felieton niejakiej Bakuły, która mówi o sobie tak: „Znana malarka, pisarka i publicystka. Absolwentka Wydziału Malarstwa warszawskiej ASP. Osoba kontrowersyjna” i to jest naprawdę coś, jednak uważam, że ona i tak nie ma szans z tym wywczasowym „przedsiębiorcą-blogerem”.
W czym rzecz? Jest sobie oto ów Wywczas, prowadzi jakąś firmę – może to być skup jajek, wywóz śmieci, czy produkcja wózków widłowych – i nie dość, że jest z tego tak dumny, że musi się tym chwalić, to jeszcze kiedy mu się mówi, żeby nie chlał publicznie, to on wyjaśnia, że jego na to stać, bo jest przedsiębiorcą i jego długie weekendy są dłuższe o jeden dzień, niż weekendy zwykłej hołoty. Że on jest przedsiębiorcą i jeśli przed nim długi weekend, to on się normalnie może nawalić i nikomu nic do tego, a już na pewno nie jakimś „wyznawcom smoleńskiej sekty”.
W moim ulubionym serialu komediowym „Hotel Zacisze” jest scena, kiedy jeden z hotelowych gości, tak się składa, że lekarz, ma wielką ochotę na kiełbaski na śniadanie, ale przez splot różnych zabawnych przeszkód, nie może się tych swoich kiełbasek doczekać. W pewnym momencie wybucha i krzyczy: „Jestem lekarzem i oczekuję kiełbasek”. A ja nie mogę przestać myśleć, że gdyby autor tamtego scenariusza John Cleese miał więcej absurdalnego poczucia humoru, wstawiłby tam coś w rodzaju: „Jestem przedsiębiorcą i stać mnie na długi weekend na bani”.
I słowo daję, że kiedy ja się tak wyzłośliwiam nad tym biednym Wywczasem, wcale nie o niego najbardziej mi chodzi, choćby z tego powodu, że on wcale nie musi być żadnym przedsiębiorcą, ale jakimś skromnym wariatem, który spędza czas na blogach i szuka akceptacji dla swojej nędzy. Natomiast problem polega na tym, że w niektórych umysłach bycie „przedsiębiorcą” staje się nagle jakimś szczególnym społecznym awansem. Dla wielu z nas przedsiębiorca, to przede wszystkim człowiek sukcesu, a przy okazji, niemal z automatu, ktoś, kto zasługuje na więcej. On bowiem płaci podatki, zatrudnia ludzi, opłaca ich ZUS, no i w ogóle jest od rana do nocy zarobiony po pachy, w odróżnieniu od choćby zatrudnianych przez siebie ludzi, którzy nie dość, że wciąż narzekają na zbyt małe pieniądze, to jeszcze śmierdzą, jak jasna cholera.
Mamy dziś to nieszczęsne święto. Jak już nieraz pisałem, z 1 maja mam kłopot od lat, bo z jednej strony ja swoje dzieciństwo, młodość i znaczną część dorosłości przeżyłem w komunie, której owo święto było bardzo ponurym symbolem, a z drugiej strony, w ciągu roku mało było tak dobrych okazji jak ów majowy dzień, by poczuć, że życie może być radosne i kolorowe. Pisałem o tym i więcej nie będę, choćby po to, by mnie blogerka Rudecka znów nie pochwaliła. Dziś 1 maja jest dla mnie zaledwie kolejnym w ciągu roku dniem świątecznym, i niekiedy okazją do dłuższego weekendu, którego i tak nie wykorzystam. Dziś na przykład mam po południu lekcję, jutro dwie, a w sobotę i niedzielę też jest bardzo możliwe, ze coś mi wpadnie, a ja to wezmę bez mrugnięcia okiem. Natomiast wiem, że mamy dni świąteczne i większość Polaków w tych dniach sobie wypoczywa i cieszy się piękną wiosną. Proszę sobie jednak wyobrazić, że dziś od samego rana na budowie, która my tu, w sąsiedztwie, tuż za kuchennym oknem, mamy już od lat, praca wre. Od rana dwóch robotników siedzi na dachu i zakłada jakieś rynny. Ja wiem, że oni przyszli dziś do pracy z prawdziwą radością, bo jest duża szansa, że za ten dzień dostaną pieniądze, które przyniosą do domu, a ich żony, lub mamy, będą mogły za nie kupić jakiś lepszy niedzielny obiad. Jednak mimo to, jest jakoś głupio. Chodzi mi o to, że ja chyba dotychczas w swoim życiu nie miałem okazji widzieć, by 1 maja pracowano gdzieś na jakiś budowach. I nie mówię, że to źle lub dobrze. Stwierdzam tylko fakt, że dziś, 1 maja na dachu za moim oknem dwóch robotników kładzie te rynny.
I pewnie mógłbym zakończyć ten tekst złośliwą refleksją, że bloger Wywczas pewnie teraz leży nawalony nad grillem w swoim ogródku, albo siedzi w domu i załatwia kolejną imprezę w restauracji hotelu, którego jest właścicielem, gdyby nie to, że jak już wspominałem, co do istnienia tego Wywczasa nawet nie możemy mieć pewności, no a poza tym – jak też już wspominałem – nie o niego tu chodzi. W końcu liberalizm to nie ludzie, to System.

Jak wiemy, Księgarnia Coryllusa wprowadziła w tych dniach kilka bardzo ciekawych promocji, w związku z czym również obie książki Toyaha są do nabycia po atrakcyjnych, niższych cenach. Szczerze polecam: www.coryllus.pl. Przy okazji, bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta, i przy okazji informuję, że jako nowy adres na paypalu wpisujemy toyah@toyah.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...