Nie minął chyba jeszcze tydzień od dnia, kiedy uczennica jednego z gorzowskich liceów Marysia Sokołowska rzuciła premierowi Tuskowi w twarz owo straszne słowo „Zdrajca!”, zmuszając go tym samym do ucieczki, gdy służby premiera nie dość że zdołały doprowadzić psychikę swojego szefa do względnej równowagi, to jeszcze zorganizowały mu spotkanie z kolegami i koleżankami Marysi z liceum, jak również z jego dyrekcją i gronem nauczycielskim, podczas którego to spotkania odpowiednio wyszykowana delegacja przeprosiła Premiera za zachowanie uczennicy owej czcigodnej placówki i wręczyła mu kwiaty. Premier ze swojej strony również pokazał, że jest człowiekiem skromnym, wytłumaczył się ze swojego tchórzliwego zachowania sprzed tygodnia, zapewniając, że on by chętnie wtedy z Marysią porozmawiał, ale czas gonił i takie tam, no i w końcu zadeklarował, że choć jest oczywiście wdzięczny za tak miłe powitanie, którego się w najmniejszym stopniu nie spodziewał, to on, mimo że ona go tak brzydko potraktowała, te piękne kwiaty chciał przekazać owej młodej damie… no i w tym momencie usłyszał od samej zainteresowanej, żeby sobie te kwiaty wsadził sam wie gdzie, bo ona od zdrajcy kwiatów nie będzie przyjmować.
I ja oczywiście wiem bardzo dobrze, co się takiego stało. Przez kilka dni z całą pewnością służby pijarowskie Premiera zachęcały go do tego, by pojechał jeszcze raz do tego cholernego Gorzowa, stanął twarzą w twarz z tą idiotką, a oni załatwią to wszystko tak, że obywatelsko bardziej odpowiedzialna część młodzieży najpierw go przeprosi, następnie wręczy mu kwiaty, a on wówczas z godnością przekaże je swojej prześladowczyni, która oczywiście już nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko je od niego przyjąć, i to co miało być Premiera porażką, stanie się jego triumfem. No i wtedy nagle cały plan wziął w łeb, bo wyszło na to, że to dziecko jest znacznie twardsze, niż ktokolwiek się mógł spodziewać. Twarde w sposób chyba dotychczas w naszej publicznej debacie niespotykany. Ona wykazała zaciętość o takiej sile, że ja osobiście podobnej sobie przypomnieć nie potrafię. Patrzę na nią raz jeszcze, słucham, jak ona dziennikarzom TVN24 opowiada o nieprzyjmowaniu kwiatów od zdrajców i, powiem uczciwie, że jestem porażony. Kiedy ona pierwszy raz się pokazała publicznie, przyznaję, że ją nieco zlekceważyłem. Miałem co do niej szereg różnych podejrzeń, z których najłagodniejsze było takie, że to z jej strony była jednorazowa akcja i że jej na ponowny tego typu atak już stać nie będzie. Dziś widzę, że się myliłem. Za nią stoi najbardziej autentyczne patriotyczne wychowanie i to wychowanie tego rodzaju, które znamy już chyba tylko z patriotycznej literatury.
Już w zeszłym tygodniu, zapytana przez dziennikarza, Marysia Sokołowska powiedziała, że w większości wypadków ludzie na jej gest wrogości wobec Donalda Tuska reagują źle. Większość jej kolegów uważa, że postąpiła głupio i chamsko, podobnie większość nauczycieli i większość znajomych z poza szkoły, a niewymieniony z nazwiska nauczyciel stwierdził nawet, że ona obrażając Premiera, obraziła szkołę. Dziś, jak wszyscy widzimy, ów atak nie dość, że nie łagodnieje, to wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że władza postanowiła Marysię Sokołowską do tego stopnia wbić w ziemię, że ona w końcu się przyczołga do samej Warszawy i w studio na Wiertniczej poprosi o przebaczenie. Telewizja TVN24 posunęła się wręcz do tego, że – prawdopodobnie po to, by ona, a przy okazji my wszyscy, zrozumieli, że żarty się skończyły – zaczęła o niej mówić „Maria”, a nie „Marysia”. Gest dotychczas w tego typu sytuacjach w mediach niespotykany. Dotychczas oni nawet o najbardziej brutalnych młodocianych mordercach nie mówili inaczej jak Arek, Ania, czy właśnie Marysia. Tu mamy – i to z rewolucyjnie żelazną konsekwencją – Marię, a więc zaledwie krok do Marii S. I owszem, jestem pewien, że my to świetnie rozumiemy. Choćby przez to, że znakomicie pamiętamy, jak to jeszcze przed wielu laty pewien dworcowy menel zwymyślał prezydenta Kaczyńskiego i dzięki owej erupcji nieprzytomnej pogardy do wroga publicznego nr 1, stał się na parę tygodni gwiazdą ogólnokrajowych mediów i wręcz narodowym bohaterem. Pamiętamy i widzimy tę różnicę.
A ja wciąż nie mogę się nadziwić, jak wspaniale to dziecko musiało zostać przez swoich rodziców wychowane, jak skutecznie jej wpojono tę prawdę, czym jest dla polskiego patrioty odwaga w głoszeniu tego, w co wierzy, jak wreszcie ona musi być pełna tej miłości do Polski – niezależnie zupełnie od tego, jak rozumianej – by się aż tak zawziąć. I kiedy tak o tym myślę, zaczynam grzebać we wspomnianej wcześniej literaturze i nie mogę odgonić od siebie wspomnienia owej słynnej bardzo sceny z Sienkiewicza, kiedy to Staś Tarkowski staje przed Mahdim i wbrew poradom i przestrogom ze strony ludzi znacznie bardziej od niego doświadczonych, rozsądnych, często naprawdę dobrze mu życzących i z całą pewnością też na swój sposób kulturalnych, oświadcza Mahdiemu, że nie będzie mu służył; że mu się nie pokłoni. Wspominam tamtą scenę i pamiętam, jak Sienkiewicz tłumaczy Mahdiego, że nie kazał Stasia ani zabić za to co zrobił, ani choćby nawet i wychłostać. Zdaniem Sienkiewicza, Staś go przede wszystkim najpierw zaskoczył, a potem trochę swoją postawą onieśmielił. A ja myślę, że było trochę inaczej. Staś mu w gruncie rzeczy zaimponował. Tak jak by zaimponował każdemu wielkiemu przywódcy, który sam, gdyby to jemu przyszło się zmierzyć z podobną sytuacją, też by się nie uląkł. I tym właśnie różni się on od Tuska, który akurat jest niczym, jak kupą strachu przed większymi od siebie i który, jeśli nie kazał Marysi Sokołowskiej za to, jak go potraktowała, sprać po pysku i wyrzucić z wilczym biletem ze szkoły, to wcale nie dlatego, że ona go zawstydziła, albo mu nie daj Boże zaimponowała, ale wyłącznie przez to, że na takie gesty nie pozwala współczesny pijar. Powiem więcej. O ile go znam, to gdyby on tylko mógł, to by ją za to co zrobiła podał do sądu i kazał zaprzyjaźnionemu sędziemu wydać wyrok skazujący. Nie wykluczam, że tej kompromitacji właśnie mogła się przestraszyć owa pracownica Kancelarii Premiera, którą widzimy na filmie pokazywanym przez TVN, gdy próbuje przerwać rozmowę, jaką z Marysią przeprowadza dziennikarz stacji.
A zatem, on by temu dziecku owej zniewagi nie darował. No ale musi trzymać fason. Pozostaje więc już tylko polecić mediom, by do znudzenia powtarzały te dwa słowa: „chamstwo” i „Maria”, „Maria” i „chamstwo” i liczyć na to, że z tego się wylęgną robaki.
Zachęcam wszystkich, którzy lubią odwiedzać ten blog do korzystania z księgarni Coryllusa pod jak najbardziej adekwatnym adresem www.coryllus.pl. Można tam kupić wszystkie moje książki, w tym oba „Toyahy” w cenie bardzo promocyjnej. No i bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Bez Waszej pomocy nie pociągniemy. Dziękuję.
Zachęcam wszystkich, którzy lubią odwiedzać ten blog do korzystania z księgarni Coryllusa pod jak najbardziej adekwatnym adresem www.coryllus.pl. Można tam kupić wszystkie moje książki, w tym oba „Toyahy” w cenie bardzo promocyjnej. No i bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Bez Waszej pomocy nie pociągniemy. Dziękuję.
Chciałem napisać coś podobnego, ale to jest tak ładne, że nie ma sensu nawet próbować. Bardzo ładne odniesienie.
OdpowiedzUsuń@Integrator
OdpowiedzUsuńNiestety, to nie moje. Żona to wymyśliła.