piątek, 23 maja 2014

Nergal vs. Święta Ruś - remis ze wskazaniem

Kiedy przedwczoraj, już późnym wieczorem, postanowiłem zupełnie wyjątkowo napisać kolejną notkę i poświęcić ją Andrzejowi Zybertowiczowi i jego umysłowej kondycji, wbrew temu, co się może niektórym z nas wydawać, wiedziałem, że gdzieś w Rosji człowiek imieniem Nergal i jego koledzy z artystycznego projektu pod nazwą Behemoth siedzą w jakimś ruskim więzieniu i desperacko klikając w swoje wypasione smartfony błagają o pomoc. Czemu uważam, że część z nas mogła uważać, że ja nie słyszałem o gehennie, jaką przeżywają nasi przaśni, bogobojni sataniści Polscy, spod wierzb płaczących Mazowsza i Podlasia, z rąk satanistów rosyjskich? Otóż myślę, że niektórzy takie właśnie mogli odnieść wrażenie, no bo skoro już postanowiłem pisać w trybie awaryjnym, to jednak z jednej strony Zybertowicz i jego upadek, a z drugiej Nergal w obsranej ruskiej celi, to jednak wielkości nieporównywalne. No i słusznie.
Muszę zatem przyznać, że wówczas, w tamten wieczór, jakimś cudem Nergala zlekceważyłem. Siedzi to siedzi, beczy to beczy – pies z nim tańcował. Tymczasem wygląda na to, że tu ani nie ma się z czego śmiać, a tym bardziej z czego szydzić, no a już zupełnie nie ma powodu, by całą sprawę sprowadzać do wymiaru jakiś popowych ploteczek. No a z całą pewnością, grzechem byłoby triumfować, że ktoś wreszcie się za tych czarowników zabrał.
Siedział więc biedny Darski z kolegami w, jak sam relacjonuje, celi półtora na dwa przez całą noc, wysmarowanej jakimś świeżym ruskim gównem, a wszystko pod pretekstem nieważnych wiz i w związku z jak najbardziej realną walką państwowej Cerkwi z nacierającym od zachodu Szatanem, sikał do dostarczonej mu butelki po oranżadzie i błagał wszystkich tych, którzy go słuchają, by go stamtąd zabrali. I ja, powiem szczerze, wcale się, pisząc to, nie uśmiecham. Mam ucznia sprzed lat, który jest gitarzystą w zespole grającym muzykę dokładnie tego samego typu, co Behemoth, a przez to, że jego projekt uzyskał już pewną pozycję na tej scenie, opowiada mi różne ciekawe historie z tamtej strony muru. Otóż wedle jego relacji, Nergal to jest gwiazda tej wielkości, że on już zatrudnia specjalnych ludzi do tego, by za nim ciągnęli jego walizeczkę na kółkach. Nergal to jest gwiazda taka, że kiedy Behemoth gra koncert w ramach jakiegoś festiwalu, to on – jak nie przymierzając, Leonard Cohen, wchodzi, gra i wychodzi, nie dając nawet szansy innym, mniej uznanym artystom, by mu powiedzieli: „Cześć”. No i pojechał ów Nergal do Rosji, gdzie jeszcze zanim udało mu się pokazać tysiącom rozhisteryzowanych rosyjskich satanistów, podrzeć na ich oczach Biblię, połamać Krzyż, a Jego strzępy wrzucić w jakieś sztuczne gówno, pojawiło się dziesięciu napakowanych przedstawicieli Świętej Cerkwi, wsadzili ich wszystkich do jakiejś ciężarówki, wywieźli w sobie tylko znanym kierunku, a na koniec, jak słyszymy, każdy z nich wziął sobie po jednym smartfonie.
Dziś już wiemy, że cała rosyjska trasa – ku rozpaczy rosyjskich fanów Behemotha – została odwołana, sam zespół został deportowany z zakazem powrotu do Rosji przez kolejne 5 lat, a ja się domyślam, że to wydarzenie – wbrew oczywistej satysfakcji wielu z nas – tylko Behemothowi przysporzy popularności. Jestem pewien, że żaden grający czarny metal zespół z Norwegii, Szwecji, Niemiec, czy nawet Stanów Zjednoczonych nie może się popisać takim osiągnięciem, by Cerkwiew Prawosławna zamknęła ich w wysmarowanej gównem klitce półtora na dwa metry. Behemoth od dziś ów – z czasem coraz bardziej drobny – incydent już do końca swojej kariery będzie mógł wykorzystywać na poziomie najbardziej skutecznej promocji. I już nikt nigdy tego osiągnięcia mu nie odbierze.
Bo nie oszukujmy się. Cerkiew Prawosławna – i przykro mi to mówić, choćby przez naszą pamięć o świętym Janie Pawle – to demon, przy którym taki śmieszek Darski jest zaledwie zabawką w rękach innych śmieszków. Kościół moskiewski pokazał swoją moc przedwczoraj. I dobrze by było, żeby nikomu z nas nawet do głowy nie przyszło się z tego śmiać. Zwłaszcza że, jak mówię, już za parę dni Nergal fizycznie wręcz rozpozna korzyści płynące z tego spięcia. W końcu, co by nie mówić, to oni są w jednej bandzie. Nie my. Oni.

W Warszawie, jak wiemy, odbywają się targi książki, na których Gabriel Maciejewski sprzedaje nasze, i nie tylko nasze, książki. Ja wiem, że ten stadion wygląda jak wrota piekieł, w dodatku żeby tam dojść w tym upale trzeba nie lada samozaparcia, jednak szczerze polecam. Tam są takie rzeczy, że naprawdę warto. Stoisko na wprost od głównego wejścia, ciut w lewo, zaraz przy wyjściu na tak zwaną „murawę”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...