środa, 14 maja 2014

Stephen Biko, czyli ten pociąg już odjechał

Parę dni temu, dokładnie rzecz biorąc w późny poniedziałkowy wieczór, mój serdeczny kolega, znany nam z tego bloga, Lemming, zapytał mnie, kto to taki ten Stephen Biko. Powiem szczerze, że z jednej strony się zdziwiłem, bo mam Lemminga za osobę ode mnie znacznie bardziej oczytaną i wyposażoną we wszelkiego rodzaju wiedzę, a z drugiej, zdałem sobie ponurą dość sprawę z tego, że fakt bycia przez znaczną część dorosłego życia wystawionym na najróżniejszą peerelowską propagandę naraził mnie na obcowanie z wiedzą akurat kompletnie zbędną. No bo zastanówmy się: skoro i tak już musimy wszyscy wiedzieć, kim był Nelson Mandela i jak wyjątkową osobą była jego wybitna żona Winnie, to naprawdę nie ma powodu, by naszą pamięć zajmowała osoba Stephena Biko. No a ja akurat zawsze wiedziałem, kto to taki.
Otóż rzecz, krótko mówiąc, sprowadza się do tego, że Biko, podobnie jak Mandela, był przez wiele lat czołowym południowoafrykańskim terrorystą, z tą różnicą, że – jak czytamy w różnego rodzaju źródłach – Mandela, jako działacz zawsze bardziej ostrożny, a może tylko sprytny (taki bardziej, jak go nazywają, czarny Ghandi), zachował swoją pozycję i z czasem stał się nawet poważnym politykiem w skali świata, to Biko się za bardzo nie patyczkował i widząc, że czarni w Południowej Afryce stają się z czasem zbyt ulegli wobec białej władzy, wezwał młodzież to walki o coś, co sam nazwał „czarną świadomością”, uruchomiając tym samym potężną falę przemocy, w efekcie czego został aresztowany i tam w więzieniu zamęczony na śmierć. No a ponieważ my ludzie żyjący w PRL-u o świecie wiedzieliśmy znacznie więcej, niż dziś ktokolwiek jest sobie w stanie wyobrazić, dowiedzieliśmy się o męczeństwie Stephena Biko i to nazwisko brzmi nam w głowach do dziś.
Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego, nawet jeśli wypadły nam z pamięci postępki, które ostatecznie doprowadziły do tej strasznej śmierci, nie byliśmy w stanie zapomnieć jego nazwiska. A to już ani dzięki PRL-owskiej propagandzie, ani tym bardziej szczególnych zasług samego Biko, ale dzięki sztuce wielkiego muzyka, piosenkarza i kompozytora Petera Gabriela. To on właśnie, Peter Gabriel, w roku 1980, a więc trzy lata po śmierci Biko, napisał jeden z największych swoich przebojów, a przy tym utwór absolutnie najwybitniejszy, zatytułowany „Biko” ze słynną frazą „Biko – because”, i wykonuje go do dziś na wszystkich swoich koncertach, jako absolutnie ostatni bis, schodząc ze sceny i pozostawiając tysiące widzów w miejscu, gdzie oni nie są nawet w stanie przestać śpiewać tej melodii.
Dzięki przyjacielskiej uprzejmości mojego kolegi Lemminga, udałem się w miniony poniedziałek do Łodzi na koncert wspomnianego Gabriela, gdzie miałem okazję również wziąć – niemy, bo niemy, ale jednak – udział w owej demonstracji, i gdzie po raz kolejny, tym razem na własne oczy i uszy, mogłem potwierdzić fakt, że Peter Gabriel jest dziś już jednym z ostatnich wielkich artystów tak zwanej muzyki popularnej, no i gdzie wspomniany Lemming zapytał mnie, czy wiem, kim był ten Biko. Sam koncert był czymś tak niewyobrażalnie pięknym, że ja nie mam słów na to, by to opisać i opisywać nie będę; jak ktoś ma ochotę się temu przyjrzeć bardziej z bliska, polecam youtube – tam jest wszystko, co trzeba. Ja bym jednak dziś chciał pociągnąć temat tego Biko.
Mamy więc Petera Gabriela i tę jego niezwykłą piosenkę, której on w pewnym sensie używa, jako sztandaru, a ja się zastanawiam, dlaczego on nigdy nie wpadł na pomysł, by śpiewać o innych ofiarach państwowej przemocy, spod innych zupełnie szerokości geograficznych, jak choćby o Stanisławie Pyjasie, który został zamęczony na śmierć ledwie parę miesięcy przed Stephenem Biko. Czemu Peter Gabriel nigdy się na tyle nie przejął męczeńską śmiercią Grzegorza Przemyka i nie napisał o nim piosenki? Czemu on nie napisał piosenki o błogosławionym księdzu Popiełuszcze, czy o trzech innych księżach zadręczonych na śmierć przez policyjne państwo? Przecież to jest niemożliwe, by dla niego dramat Stephena Biko był bardziej autentyczny, czy choćby tylko bardziej teatralnie interesujący, niż to co się przydarzyło naszemu Przemykowi. Pewnie jednak o Przemyku zwyczajnie nie słyszał.
Jednak z całą pewnością słyszeliśmy o nim my i słyszeli o Przemyku najwybitniejsi artyści polskiej sceny popularnej, tacy jak Kazik i jego kumpel Litza, Muniek Staszczyk, a nawet tacy bohaterowie polskiej sceny rockowej, jak Hołdys, czy Panasewicz. Ja rozumiem, że oni nie lubią PiS-u, no ale Przemyka chyba lubili? Przynajmniej tak się deklarują. I już nawet nie pytam o tych wszystkich pobożnych artystów, bo oni, jak wiemy, nie schodzą nigdy w swojej sztuce poniżej Listu do Koryntian. No ale czy naprawdę wszyscy musimy czekać aż Maleńczuk się tak wybezczelni, że to on dopiero nam zaśpiewa o śmierci Grzegorza Przemyka, a kto wie, czy nie zapożyczy od Gabriela owej frazy „yihla moja”? W końcu zawołanie „duchu przyjdź” robi dobre wrażenie w każdej sytuacji.
Ktoś mi powie, że ja wciąż gram tymi samymi, od początku do końca znaczonymi kartami, i moje narzekania na poziom naszej sztuki, kultury, no i w ogóle artystycznej wrażliwości robią się powoli nudne. A jeszcze powoływanie się w tym wszystkim na kogoś tak wybitnego, jak Peter Gabriel, jest zwyczajnie nieuczciwe.
Przyznaję, że ja tę reakcję przewidziałem i z tego też powodu postanowiłem, że nie zrobię czegoś, co by się wydawało rzeczą zupełnie naturalną, a więc nie wkleję na tym blogu piosenki „Biko”. Natomiast, zamiast tego, zaproponuję coś, co już nieraz proponowałem, a więc puszczę Wam piosenkę artysty nieznanego zupełnie. Powtarzam – zupełnie. Ten człowiek to idealne komercyjne zero. Piosenka jest o tym, że on się zakochał w dziewczynie, którą zobaczył, jak niesie tę samą płytę, co on. No i zebrał się na odwagę i się z nią umówił. Kiedy więc tak sobie razem siedzieli i słuchali tej płyty, przyszedł chłopak tej dziewczyny, i potwierdził, że to faktycznie świetna muzyka. I tyle. Koniec piosenki. A więc wygląda na to, że ktoś się spóźnił. Po prostu spóźnił, a ja sobie myślę, że to jest sytuacja, jak z najgorszego koszmaru – każdy z nas pewnie taki miał choć raz w życiu – kiedy człowiek się spóźnia. Trochę śpiewał o tym raper Molesta. Tyle że mu nie chodziło o cały naród, a tylko o swoją prywatną gnuśność. I to tyle na dziś.

Wszystkich zainteresowanych moimi książkami, zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Mamy tam aktualnie wiosenna promocje na dwie pierwsze książki Toyaha… a co się będę popisywał skromnością? To są naprawdę dwie bardzo dobre książki. A reszta co najmniej równie dobra. Polecam. Jednocześnie bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym numerem konta. Mamy na głowie Rycerzy Jedi z Biura Windykacji Bankowej i bez tej pomocy, leżymy na obu łopatkach. Dziękuję.


4 komentarze:

  1. To nie pierwszy raz, kiddy mam wrażenie, ze ci nasi "artyści" czyli celebryci są wyzuci z wrażliwości.

    A dziś mija 31 lat od śmierci Grzegorza Przemyka.... Wieczny odpoczynek.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Kozik
    Cieszę się, że to zauważyłeś. W końcu są matury, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się jakoś nie załapałem na tego Biko. O różnych takich innych słyszałem, ale o tym akurat nie.
    Może dlatego, że jestem trochę młodszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. @karakuli
    On był komunistycznym bohaterem pod koniec lat 70.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...