Powiem szczerze, że gdyby ktoś mnie spytał, dlaczego wśród tych paru miejsc, które codziennie odwiedzam podczas moich wędrówek po Internecie jest też portal wpolityce.pl, nie wiedziałbym, co odpowiedzieć. Z całą pewnością nie chodzi o to, że ja tam znajduję jakiekolwiek informacje, choćby z tego względu, że tam informacji nie ma żadnych. To jest projekt wyłącznie propagandowy, nawet w porównaniu do internetowych stron „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, czy „Newsweeka”. Tamci przynajmniej próbują udawać, że informują, a ja i tak przecież w tamtą stronę nawet okiem nie mrugnę; wpolityce.pl wykazuje tu całkowitą niechęć do jakiegokolwiek kompromisu. Oni wyłącznie judzą i to w najgorszym bolszewickim stylu.
A może chodzi o to, że owo szczucie jest jakoś zabawne, albo przedstawione w sposób po prostu interesujący? Też nie. Tam się najczęściej spotykamy z taką nędzą, że jeśli już zupełnie wyjątkowo zdarzy się nam znaleźć coś wartego uwagi, to jest to jakiś przedruk z blogów, a przez to, że oni czują szczególna miętę do tego co na blogach jest najgorsze, to jeśli się to w ogóle da czytać, to nie częściej niż raz na ruski rok.
A więc daję słowo, że nie wiem, czemu tam niekiedy zaglądam. Gdybym jednak musiał już tu dać jakąś odpowiedź, to podejrzewam, że ponieważ wpolityce.pl stanowi swego rodzaju przedłużenie tygodnika „W Sieci”, to dla mnie część środowiska, które, po tym jak już Prawo i Sprawiedliwość przejmie w Polsce władzę, będzie, jak podejrzewam, stanowiło medialny mainstream, a zatem ja studiuję ich z taką uwagą po to, bym się w przyszłości nie dał zbyt boleśnie zaskoczyć.
I oto, proszę sobie wyobrazić, zajrzałem dziś w pewnej chwili na stronę wpolityce.pl i znalazłem tam informację. Prawdziwą, pozbawioną – nawet nie politycznego, ale jakiegokolwiek choćby – komentarza informację. Proszę, oto interesujący nas fragment słowo w słowo:
„Znany portorykański śpiewak, gitarzysta i kompozytor, Jose Feliciano nie żyje. Jak poinformowała policja i lokalne media, w czwartek w wypadku samochodowym [tak jest w oryginale]. Muzyk miał 78 lat. Pozostawił żonę i czterech synów.
Według informacji podanych przez policję i prasę do wypadku doszło przed świtem w czwartek. Samochód, którym Feliciano jechał sam, uderzył w słup wysokiego napięcia.
Jose Feliciano urodził się w 1945 roku. Ociemniały od urodzenia, już od najmłodszych lat grał i śpiewał w klubach Harlemu i Greenwich Village. Jego właściwa kariera rozpoczęła się występem na Newport Folk Festival w 1964 r. Tam został po raz pierwszy zauważony przez szeroką publiczność, krytyków i wydawnictwa płytowe. Jego bogaty repertuar tworzyły piosenki…”, i tak dalej już do końca.
Załóżmy teraz, że nikt z nas nie wie, kto to taki Jose Feliciano i zapoznajemy się z gołą informacją redakcji wpolityce.pl. Czego się z niej dowiadujemy? Tego mianowicie, że oto w wypadku samochodowym zginął słynny piosenkarz i gitarzysta nazwiskiem Jose Feliciano, który prowadził samochód, walnął nim w słup energetyczny i zginął. Chwilę później jednak wyraźnie czytamy, że Feliciano był niewidomy od urodzenia, a zatem musimy w tym momencie poczuć pewien niepokój. Co to za cholera? Niewidomy gitarzysta prowadził samochód, i to zupełnie sam, a nie pod czyjąś opieką, jak to mieliśmy okazję oglądać w filmie „Zapach kobiety”? Przecież to jest dopiero informacja, a nie to, że on zginął. Dalej jednak już o tym ani słowa, tylko normalnie życiorys artysty i jego osiągnięcia. Czemu wsiadł do tego samochodu? Po co w ogóle nim ruszył? Czy on tam naprawdę był sam? Czy może to jednak nie on prowadził, tylko do podstawowej informacji wkradł się paskudny błąd?
Ponieważ bardzo mnie te pytania nurtowały, wpisałem sobie tego Feliciano w googlu i okazało się, że owszem, zginął w wypadku samochodowym portorykański artysta nazwiskiem Jose Feliciano, tyle że to był inny Feliciano. W ten słup wjechał jakiś Jose Feliciano, który podobno w tym Portoryko był bardzo znany, natomiast myśmy o nim nawet nie słyszeli. No i on rzeczywiście jechał sam, tyle że od Feliciano, o którym informował portal wpolityce.pl, różnił się też tym, że nie był niewidomy.
Kiedy piszę ten tekst, na stronie wpolityce.pl jest już informacja właściwa i odpowiednio poprawiona. Nie ma już ani śladu po opisywanym przez mnie nieporozumieniu, ani też jakiegokolwiek wyjaśnienia, i powiem uczciwie, że ja bym pewnie się tą sprawą w ogóle nie zainteresował – w końcu pomyłki się zdarzają, zwłaszcza gdy umiera Jose Feliciano, znany śpiewak i gitarzysta i okazuje się, że było dwóch śpiewaków i gitarzystów o tym samym imieniu i nazwisku – gdyby nie to, że tu w ogóle nie chodzi o zwykłą pomyłkę. Spróbujmy sobie bowiem wyobrazić, w jaki sposób powstała opisywana przeze mnie wiadomość. Oto redakcja wpolityce.pl dowiaduje się, że zginął Jose Feliciano, a stało się tak, że jechał on samochodem i wjechał w betonowy słup. Ponieważ tutejsi redaktorzy znają się jednak na muzyce i wiedzą, kto to taki ten Feliciano, do tej informacji dokładają znaleziony w Sieci życiorys, włącznie z informacją w pewnym sensie podstawową, że Feliciano był niewidomy, i nawet przez chwilę nie zastanawia ich to, jak on mógł jechać tym samochodem sam? Czy nawet przez chwilę im nie przyjdzie do głowy, że tu jest coś nie tak i że tak jak oni o tej śmierci poinformowali, owa informacja jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu? I o czym, przepraszam bardzo, może to świadczyć?
Jeszcze raz. Jedzie niewidomy Jose Feliciano nad ranem, samiusieńki swoim samochodem, wpada na słup, ginie na miejscu, a redakcja wpolityce.pl opowiada nam, z czego ten niewidomy Feliciano był znany i dlaczego jego śmierć to tak wielka strata. A my się zastanawiamy, co to za ludzie zostają dziś dziennikarzami? Czy to znaczy, że już nie tylko mamy kłopot z czytaniem bez zrozumienia, ale nawet też bez choćby podstawowego zrozumienia pisaniem? Oni gadają i nie wiedzą co gadają?
Pod tekstem, który mnie tak poruszył znajduje się, owszem, podpis. Jest to jakiś A.M. połączony z PAP. A zatem domyślam się, że ów A.M. przeczytał podaną przez PAP informację, że w wypadku zginął znany portorykański śpiewak „mistrz salsy i bolera”, tyle że jego mózg zatrzymał się już tylko na samym nazwisku i słowie „śmierć”, a my dostaliśmy to cośmy dostali. No ale, jak mówię, to jest tylko połowa tej historii. Dalej już bowiem pojawia się znany nam wszystkim niewidomy Feliciano kierujący tym samochodem niczym Al Pacino w filmie o zapachu kobiety, a A.M. nawet nie drgnie powieka. W końcu chyba PAP wyraźnie napisał, że zginął Feliciano i że kierował tym samochodem, tak, czy nie?
Będę już kończyć ten smutny w sumie bardzo, bo poświęcony pozycji, jaką dziś zajmuje polskie dziennikarstwo, tekst, i myślę sobie, że chyba jednak powinienem przynajmniej spróbować dojść do tego, kto to taki stoi za inicjałami A.M. Otóż przeglądam skład redakcji portalu wpolityce.pl i tam jest tylko jedna osoba mogąca się podpisywać w ten sposób. Jest to zastępca redaktor naczelnej stowarzyszonego portalu o nazwie wsumie.pl, Doroty Łosiewicz, Aleksander Majewski. Ups!
Zobaczmy więc teraz wszyscy, kto to taki ten Majewski, bo ja już wiem. To jest bloger. Prawdziwy bloger Salonu24, o którym nawet kiedyś miałem przykrość pisać przy okazji tak zwanej „sprawy małej Madzi”, kiedy ów wybitny reporter na swoim blogu na bieżąco relacjonował postępy w śledztwie dotyczącym rzekomego porwania tego dziecka, i jeśli idzie o Salon24, robił tam za pierwszego w sprawie eksperta. A ja na niego zwróciłem uwagę, kiedy pojawiły się pierwsze informacje o tym, że Madzia nie została porwana, ale być może (podkreślam: być może!) zamordowana przez swoją mamę. To były dopiero pierwsze plotki, ciała tego dziecka oczywiście wciąż jeszcze nie znaleziono, wszyscyśmy mocno liczyli na to, że ono jednak jakimś cudem jeszcze żyje, gdy tymczasem ów Majewski powiesił na swoim blogu następujący tekst:
„Matka najbardziej poszukiwanego dziecka w Polsce przyznała, że nie doszło do żadnego porwania. Dziecko nie żyje. Katarzyna Waśniewska twierdzi, że Magda wypadła jej z rąk i uderzyła o próg. Tym samym przyznała się do nieumyślnego spowodowania śmierci dziewczynki. Jej mąż najprawdopodobniej nie wiedział o wypadku.
Detektyw Krzysztof Rutkowski przyznał w rozmowie z TVP Info, że miejsce, gdzie znajdowały się zwłoki dziecka wskazała matka. Ciało pozostawiono pod drzewem przy rzece Czarnej Przemszy, niedaleko od budynków Huty Buczek.
O wypadku nie wiedzieli również dziadkowie dziewczynki. Wcześniej Katarzyna Waśniewska odmówiła badania wariografem, tłumacząc się złym stanem psychicznym. Do badania przystąpił natomiast jej mąż. Wynik był pozytywny.
Sprawą przez tydzień zajmowała się katowicka policja”.
A więc wiemy już, z kim mamy do czynienia. Ten Majewski to dziennikarz z krwi i kości, taki prawie drugi Gadowski, dla którego świat ma zapach krwi. Jestem pewien, że kiedy już wygramy te wybory, na niego czeka naprawdę wielka kariera. Bo takie pistolety przydadzą się każdej władzy.
To już chyba ostatnia moja notka przed Świętami. Serdecznie więc wszystkich pozdrawiam w te niezwykłe dni, a tym, którzy tę Święta widzą podobnie do mnie, życzę, by Jezus Zmartwychwstały rozświetlał ich ścieżki przez wszystkie kolejne dni tego roku, no i do zobaczenia we wtorek. Przy okazji serdecznie dziękuję wszystkim, którzy tak bardzo o nas w tych dniach pamiętali i tak nam w tych biednych dniach pomogli. Bez Was, co powtarzam po raz nie wiem który, nas nie ma.
To już chyba ostatnia moja notka przed Świętami. Serdecznie więc wszystkich pozdrawiam w te niezwykłe dni, a tym, którzy tę Święta widzą podobnie do mnie, życzę, by Jezus Zmartwychwstały rozświetlał ich ścieżki przez wszystkie kolejne dni tego roku, no i do zobaczenia we wtorek. Przy okazji serdecznie dziękuję wszystkim, którzy tak bardzo o nas w tych dniach pamiętali i tak nam w tych biednych dniach pomogli. Bez Was, co powtarzam po raz nie wiem który, nas nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.