poniedziałek, 12 lutego 2024

O tym jak ateizm stał się passe

 

      Powiem absolutnie szczerze, że nie mam bladego pojęcia, od jak dawna słucham muzyki – wszelkiej możliwej muzyki – świadomie i z niezmienną pasją. Podejrzewam, że zacząłem się nią aktywnie interesować, kiedy miałem 12, a może 13 lat. Może 14. Wiem na pewno, że kiedy w roku 1970 na festiwalu Jazz Jamboree wystąpił John Surman ze swoim Trio, kupiłem wydaną przez Polskie Nagrania z tego wydarzenia płytę, a miałem wówczas lat 15, a więc skoro zanurkował tak głęboko w wieku 15 lat, to jednak debiutować musiałem parę lat wcześniej.

      Słucham więc muzyki od bardzo dawna, przez te wszystkie lata trafiłem na najróżniejsze muzyczne projekty i najróżniejszych artystów, o wielu z nich napisałem w swojej książce o „podwójnym nokaucie”, wśród nich jednak przez moją świadomość przemknęło coś co do dziś nosi nazwę The Residents. Mimo że z różnych żródeł odbierałem informacje, że The Residents, jako być może najważniejszy muzyczny projekt współczesnej amerykańskiej awangardy jazzowo-rockowej, otoczony jest autentycznym kultem, jedyne do czego się zmusiłem, to wysłuchanie kilku fragmentów ich produkcji, równie nieinteresującej, jak ich główny pomysł na sukces, czyli skierowanie całego intelektualnego wysiłku na to, by nikt się nigdy nie dowiedział, ani tego, kim są członkowie zespołu, ani też, jak każdy z nich wygląda, a to przez to, że będą zwyczajowo występować ukryci za sceną. I to tyle. Rzecz bowiem w tym, że kiedy ja słyszę o artyście, który uznaje, że jego muzyka to za mało, by zrobić na słuchaczach wrażenie i do tego należy dodać coś ekstra, i to ekstra w formie aż tak egzotycznej, to ja wolę podziękować. I daję słowo, że nigdy – mimo że oni są obecni na scenie od lat 60. i przez ten czas wydali ponad 60 albumów – nie słyszałem w całości choćby jednej z ich piosenek, a w efekcie po pewnym czasie o ich istnieniu zapomniałem.

       I oto, proszę sobie wyobrazić, wczoraj właśnie trafiłem na Facebooku na jakąś informację o zespole The Residents i nagle uznałem, że może wreszcie warto by było zobaczyć co dziś u nich słychać. Najpierw zajrzałem do Wikipedii, skąd dowiedziałem się, że oni wciąż się skutecznie udzielają, a potem otworzyłem YouTube, a tam trafiłem na ich koncert jeszcze z roku 1999, który się zaczyna następującą informacją:

Wszystkie dostępne wersje Biblii to wyłącznie tłumaczenia odzwierciedlające polityczne i religijne uprzedzenia organizacji za owe tłumaczenia płacące.

Nawet w swojej złagodzonej wersji, Biblia pozostaje jedną z najstraszniejszych i przerażających książek kiedykolwiek stworzonych.

Powszechne traktowanie Biblii jako przesłania wzmacniającego człowieka duchowo i moralnie, nie zmienia zawartego w niej całego mnóstwa najbardziej wyszukanych potworności i okrucieństw”.

        To był komunikat poprzedzających występ, po nim nastąpił sam występ, gdzie muzycy tym razem stali na scenie, tyle że w maskach, co tym samym upodobniło ich do wielu współczesnych metalowych zespołów grających dla nastoletniej publiczności. No ale nie o muzykę dziś mi chodzi, ale właśnie o wspomniany komunikat, wyrażający, w moim przekonaniu, pewne powszechne dziś bardzo zjawisko. Proszę mianowicie popatrzeć, co się dzieje. Mamy grupę starych dziadów, którzy, na fali lewackiej amerykańskiej awangardy, debiutowali jeszcze sześćdziesiąt lat temu, a dziś grają dokładnie tę samą muzykę co wtedy, tyle tylko, że aby się dobrze wpasować w nowe czasy, znów tak jak kiedyś, wznoszą przesłanie o Bogu – okrutnym sadyście, niosącym strach, cierpienie, zniszczenie i śmierć.

      I proszę zwrócić uwagę na coś jeszcze. Dziś, poza grupą zlewacczałej ateistycznej młodzieży i kilku uniwersyteckich freaków, mało kto głosi przekonanie, że Bóg to wymysł jaskiniowców drżących ze strachu na widok błyskawic i dźwięk piorunów. Dziś raczej kolportuje się informację, że albo Bóg w istocie kiedyś żył, ale został zabity przez Szatana i to on rządzi nami i naszym światem, albo że On w istocie wciąż panuje, ale Sam jest Szatanem, który sprowadza na nas wyłącznie ból, choroby i śmierć. Wygląda więc na to, że nasi współcześni wrogowie Pana Boga to ludzie tacy trochę, jak żona Hioba. Zwróćmy proszę uwagę, że kiedy ona zachęcała swojego męża biedaka, by machnął na tego swojego Boga ręką, to nie robiła tego z pozycji ateistycznych. Ona nie kwestionowała faktu, że Bóg istnieje, ale twierdziła wyłącznie, że jest On potworem bez serca, żądnym krwi sadystą, którego jedyną radością jest ludzkie cierpienie. Jej nawet do głowy nie przyszło uważać, że Boga nie ma, lub że On umarł. 

         Zabawne jest więc to, że wielu dzisiejszych „ateistów”, to są ludzie w gruncie rzeczy wierzący, tyle że w swojej ignorancji i w owym dziwacznym zapętleniu, żyjący w przekonaniu, że faktycznym panem tego świata jest Szatan, taki czy inny. A to co ci dziadkowie prowadzący wciąż artystyczną działalność pod nazwą The Residents, są owej postawy doskonałą demonstracją. I nie oszukujmy się: oni tego nie wymyślilili ani dziś, ani wtedy, w latach, gdy rodził się tzw. New Age ze swoją Erą Wodnika. Tam „inni szatani” odstawiali swoje harce. Przyszedł czas, kiedy się zaczęli trochę wycofywać, i od jakiegoś czasu znów się pojawili na scenie. I to oni bardzo usilnie pracują nad tym, byśmy się wzajemnie nakręcali. A to co w tym jest naprawdę niedobrego, to to, że zespół The Residents, podobnie jak cały przemysł kultury pop, wraz z jej wyznawcami są zaledwie jego ofiarą i przykrym znakiem czasów.



       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...