niedziela, 2 lipca 2023

Mars napada

 

Od czasu gdy prowadzę ten blog zdarzyło mi się trzy razy, że grożono mi sądem i to grożono nie tak jak to się zwykle dzieje w przestrzeni internetowej, że ktoś komuś nagle powie, że pójdzie siedzieć, albo że zajmie się nim prokurator i na tym koniec, ale mam na myśli jakąś tam jednak procedurę. Pierwszy raz, pamiętam jak jeszcze w czasach Salonu24, krakowski dziennikarz Jerzy Skoczylas za to, że użyłem pod jego adresem określenia „ruski buc” zażądał ode mnie moich danych, które on pragnie przekazać swojemu prawnikowi. Wymiana powyższa odbyła się publicznie, więc Skoczylas została natychmiast wykpiony i się zamknął.

Drugi raz już było nieco poważniej. Otóż po tym, jak wspólnie z moimi dziećmi doprowadziliśmy do upadku satanistyczny projekt pod nazwą Unsound, dwoje nieznanych mi osób wysłało do mnie pismo przedprocesowe, w którym w związku z poniesionymi  przez nich stratami moralnymi i finansowymi kazali mu wpłacić na niejaką Fundację im. ks. Józefa Tischnera 11 tys. zł. W odpowiedzi na pismo wysłałem im, bez jakiegokolwiek komentarza, łaciński tekst egzorcyzmu Świętego Michała Archanioła i owa modlitwa zadziałała tak, że owym państwu język ugrzązł w paszczy.

Za trzecim razem, jak grom z jasnego nieba dotarło do mnie pismo, tym razem już z prawdziwej kancelarii, obsługującej niesławnego Artura Zawiszę, z bardzo skomplikowanym choć prezyzyjnie nakreślonym żądaniem opublikowania przeprosin za tekst, który ukazał się na naszym blogu niespełna 10 lat wcześniej, a dotyczącym pewnego oszustwa, w które Zawisza był osobiście zaangażowany. Ponieważ sprawa wyglądała bardzo poważnie skonsultowałem się z zaprzyjaźnionym prawnikiem i po krótkiej naradzie postanowiliśmy wspólnie, by pismo zlekceważyć. Jak się okazało skutecznie.

I oto, proszę sobie wyobrazić nastąpił atak kolejny, tym razem ze strony dziennikarza, publicysty, pisarza,  nagrodzonego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Wolności i Solidarności, Cezarego Łazarewicza, który obraził się za mój tekst opublikowany na portalu i.pl, a dotyczący filmu „Żeby nie było śladów”. Jak mnie informuje biuro prawne Portalu, Łazarewicz skierował zarówno do samego Portalu, jak i do mnie osobiście, pismo przedprocesowe w którym żąda od nas solidarnej wpłaty po 5 tys. zł. na biznesy prowadzone przez znanego nam wszystkim aż nazbyt dobrze Jerzego Owsiaka. Reprezentująca i.pl pani prawnik poprosiła mnie o odniesienie się do pisma Łazarewicza, ja się odniosłem, no i w tej chwili czekam z najwyższą ekscytacją na rozwój zdarzeń, a żona moja juz dziś mnie uprzedziła, że jeśli zapłacę, to ona się również, tak jak Łazarewicz, obrazi.

Mam oczywiście nadzieję, że pismo Łazarewicza zostanie przez prawników Portalu odesłane bez rozpatrzenia i nastąpi cisza. Jeśli jednak oni dla świętego spokoju owe pięć patyków Owsiakowi wyślą, to przyznaję, że jestem w kropce. Podobnie, jestem w kropce, jeśli oni pójdą z Łazarewiczem na wojnę, natomiast mnie poinfomują, że mam sobie radzić sam. No ale zobaczymy. Póki co, informując wszystkich Państwa, z myślą o których od blisko już 15 lat prowadzę ten blog, że to czego się dopuścił dziennikarz, pisarz i wielki bojownik o wolność i solidarność Cezary Łazarewicz, uważam za niewyobrażalną hucpę i pozwalam sobie zamieścić inkryminowany tekst również tutaj. Bardzo proszę. Żeby każdy z nas wiedział, co się tu,  że użyję, jak sądzę, bliskiej Łazarewiczowi estetyki, **********.



Niniejsza publikacja jest przedmiotem postępowania

sądowego przeciwko  Krzysztofowi Osiejukowi i PL24

spółka z o.o. z siedzibą w Warszawie o naruszenie

dóbr osobistych Cezarego Łazarewicza 

      


      Minęła 40. rocznica pamiętnego majowego dnia, kiedy to warszawski maturzysta Grzegorz Przemyk, został bez żadnego dobrego powodu zatłuczony na śmierć przez obywatelskich milicjantów. Z tej okazji Telewizja Polska wyemitowała mający przypominać tamte wydarzenia film „Żeby nie było śladów”. Osobiście naszej współczesnej produkcji staram się unikać jak ognia, tym razem jednak, ze względu na fakt, że sprawa Grzegorza Przemyka siedzi we mnie od lat jak kamień w bucie, zrobiłem wyjątek. Film, owszem, obejrzałem i muszę przyznać, że jestem w prawdziwym szoku.

      W czym rzecz? Otóż chodzi o to, że biorąc pod uwagę to, w jaki sposób w owym filmie pokazany jest nie tylko sam Przemyk i jego kolega Cezary Filozof, ale całe to warszawskie towarzystwo, którego częścią była Barbara Sadowska, można mieć pewność. Że przynajmniej ci z nas, którzy są zbyt młodzi, by to - co się wówczas wydarzyło - pamiętać, albo na tyle starzy, by owe emocje już dawno wyrzucić z pamięci, dziś mogą dojść wyłącznie do wniosku, że ci wszyscy dawni bohaterowie nie zasługują na najmniejszą z naszej strony sympatię.

Owszem, cierpienie Przemyka jest prawdziwe, jego śmierć jak najbardziej realna, okrucieństwo funkcjonariuszy takie, jak je sobie zawsze wyobrażaliśmy, podobnie działania aparatu komunistycznej władzy. Natomiast pomijając to wszystko – wedle zamierzeń autorów scenariusza i reżysera – mamy z jednej strony do czynienia z dwoma kompletnie zepsutymi dzieciakami, a z drugiej, całą kupą jakichś równie bardzo zdziwaczałych dorosłych. Którzy dzień po dniu, od rana do wieczora, w kłębach dymu i oparach wódy, tłoczą się na dwóch pokojach z kuchnią i diabeł jeden wie, czym się zajmują. Konspirowaniem, jak głosi historia.

      Już sam początek tego czegoś nie pozostawia zbyt wiele nadziei. Przemyk ze swoim kumplem Cezarym Filozofem budzą się rano na jakichś jakby wyciągniętych ze śmietnika materacach, zapalają papierosy i nawet nie myjąc się, przechodzą do pokoju obok, gdzie już na nich czeka owo knujące przeciwko władzy ludowej towarzystwo. Coś tam przegryzają i ruszają w miasto, gdzie oczywiście zachowują się jakby byli kompletnie pijani.

      Pojawia się milicyjny patrol i żąda od nich dowodów osobistych, a oni zamiast – w końcu żyli w tamtych czasach i powinni zachowywać jako taką przytomność wobec otaczającego ich świata – zaczynają się awanturować i z tym milicjantami przepychać. Przyjeżdża radiowóz, oczywiście ich – wciąż awanturujących się – zgarnia na komisariat. A co było dalej, my już wiemy, a jak nie wiemy, to się możemy domyślić.

      A ja już tylko, po raz kolejny, zadaję sobie pytanie - kto i jaki miał interes w tym, by Polakom, a przy okazji kto wie, czy nie całemu zainteresowanemu światu, pokazać, że peerelowska patologia funkcjonowała po obu stronach tego nieszczęścia? No i w tym momencie dowiaduję się, że wspomniany film został nakręcony na podstawie książki człowieka nazwiskiem Cezary Łazarewicz, powszechnie kojarzonego ze współpracą, z – kolejno – „Gazetą Wyborczą”, Polityką”, „Newsweekiem” i wreszcie „Wirtualną Polską”.

      Jakby tego było mało, ów Łazarewicz zapisał się niesławnie w historii polskiego dziennikarstwa reportażem na temat rzekomych relacji Lecha i Jarosława Kaczyńskich z ich ojcem Rajmundem. I w konsekwencji nominacją do przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich nagrody „Hieny Roku”, a przy tej okazji prawomocnie przegranym procesem, który w swojej bezczelności wytoczył Stowarzyszeniu.

      A zatem, jak się okazuje, cała opowiedziana w filmie historia męczeństwa i śmierci Grzegorza Przemyka jest oparta na tym co na ten temat wiedział Cezary Łazarewicz, i na tym, co mu na ten temat opowiedzieli... no kto? Biorąc pod uwagę towarzyskie relacje łączące zawodowe środowisko Łazarewicza z ludźmi pokroju Jerzego Urbana, Czesława Kiszczaka, czy Wojciecha Jaruzelskiego, to rozumiem, że jego konsultantem był któryś z nich.

      A my z tego wszystkiego dostajemy obraz, wedle którego Przemyk, jego koledzy, jego mama i jej znajomi to była oczywista i jednoznaczna patologia. Nasze podziękowania należą się nie dość, że Łazarewiczowi, to jeszcze, co gorsza, Telewizji Polskiej, w której władzach nie znalazł się nikt, kto by tę chucpę powstrzymał.

      Nie wiem, jak to naprawdę było z udręczeniem Grzegorza Przemyka, z jego przyczyną i jego katami. Nie wiem też oczywiście, jakimi ludźmi byli Przemyk, jego znajomi i towarzystwo, w jakim funkcjonował. Nie wiem, kim tak naprawdę był Cezary Filozof, czemu SB go nie wywiozła do lasu, by zostawić go tam na pastwę losu, tylko pozwalało mu, jako jedynemu świadkowi, zeznawać przeciwko komunistycznemu aparatowi represji. Nie wiem też, jakie były Filozofa dalsze dzieje i co u niego słychać dziś, po latach. Nie wiem też naturalnie, czy obraz przedstawiony przez Łazarewicza jest prawdziwy, czy wynika wyłącznie z dawnej esbeckiej propagandy.

      Wiem natomiast coś innego, a to mianowicie, że wszystkie narody mają swoich bohaterów i do tego, by o świadomość ich bohaterstwa walczyć, potrafią wykorzystywać wszystkie możliwe drogi, nie wyłączając z tego kultury popularnej. I nie jest ważne, co historycy mówią na temat takiego Che Guevary, czy - z drugiej strony - choćby szkockiego wojownika znanego całemu światu pod imieniem Braveheart. Legenda żyje niezależnie od historycznej prawdy i to ona umacnia pozycję danego narodu w powszechnej świadomości.

      Ja, ponieważ mam swój rozum i swoje doświadczenie, biorę mocno pod uwagę, że Łazarewicz kłamie, tak jak choćby w tej części gdzie się dowiadujemy, że milicyjny patrol zdjął Przemyka z ulicy podczas gdy ten, zamiast się przygotowywać do matury, rozrabiał z kolegami po mieście, podczas gdy, jak wiemy z oficjalnych wspomnień, on tego dnia świętował zdaną już maturę. Domyślam się, że relacja Łazarewicza jest nic nie warta, ale też biorę pod uwagę taka możliwość, że tam jest więcej prawdy, niż osobiście bym sobie życzył.

      Ale to co ja sądzę i jak wyglądała prawda nie na takiego znaczenia jak fakt, że już i wtedy, a później wiele jeszcze więcej razy, mieliśmy wielką szansę, by wykroić ze swojej współczesnej historii na rzecz popularnej kultury prawdziwych bohaterów, których wizerunki dzisiejsza młodzież nosiłaby na koszulkach, zamiast wspomnianego bandyty Che Guevary. Mieliśmy takich okazji wiele, a choćby to jedno, być może najbardziej znane zdjęcie Przemyka, na którym on wygląda nie przymierzając jak Jim Morrison, stanowiłoby przykład najbardziej dźwięczny. Tymczasem, jak się okazuje, jest w nas coś takiego, że zamiast kreować bohaterów, tak jak to robią Brytyjczycy, Amerykanie, Francuzi, czy choćby dziś Ukraińcy, czujemy obowiązek, by ich niszczyć. I to jest wiadomość fatalna.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...