Zwycięstwo Victora Orbana w węgierskich
wyborach uradowało mnie do tego stopnia, że jedyne co mogłoby ową radość
przebić, to wiadomość, że Putin został fatalnie pogryziony przez swoje psy i
już do końca życia będzie spędzał czas na wózku inwalidzkim podłączony do rurek. Ale nie tylko samo
zwycięstwo. Było mi też bardzo miło usłyszeć, że jego Fidesz będzie rządził
większością konstytucyjną, i w efekcie tego próbująca go zniszczyć
czerwono-brunatna koalicja zapewne rozpadnie się na dziesiątki nic nie
znaczących kawałków. Nie mogę też nie wspomnieć o czymś jeszcze co sprawia, że
jestem od dwóch dni w bardzo dobrym nastroju. Otóż od dawna nie spotkało mnie
coś równie przyjemnego jak widok całej tej bandy europejskich liberałów,
nieprzytomnych z wściekłości na to, że coś co wydawało się już niemal wyłaniać
zza rogu, okazało się zwykłym chciejstwem.
Tyle jeśli idzie o zwykłą satysfakcję z
tego, że źli ludzie dostali po łbie. To co się stało na Węgrzech ma w moim
odczuciu również wymiar jak najbardziej praktyczny. Otóż Polska, której dobro
przede wszystkim mam na sercu, nie zostanie opuszczona na swoim polu walki ze
zdemoralizowaną i zlewaczałą Europą, wystawiona na tysiące okrutnych cięć tym
bardziej bolesnych im bardziej wspomniane wcześniej zło będzie mogło triumfować
w przekonaniu, że na placu broni pozostał już tylko jeden realny przeciwnik. W czasach gdy
pierwszą faktyczną władzą stała się propaganda, to co by musiało wokół nas
eksplodować po zwycięstwie tak zwanych „sił demokratycznych” na Węgrzech, niewątpliwie
doprowadziłoby do tego, że w wyborach w przyszłym roku Prawo i Sprawiedliwość,
a więc jedyna dziś siła gwarantująca cywilizacyjne status quo, zmarniałoby i przeminęło z wiatrem. Tu jednak wszystko wskazuje na to, że zwycięstwo chrześcijańskiej cywilizacji na Węgrzech zwiastuje dobry nowy rok i tu w Polsce. Tego jestem pewien i tym bardziej klęska węgierskiej
opozycji mnie cieszy.
Ktoś pewnie już się wyrywa z pytaniem, a
jak ja mianowicie widzę w tym wszystkim to co jest dla nas dziś
najważniejsze, czyli agresję Rosjan na Ukrainę, to całe nieszczęście, jakiego
niemymi świadkami przyszło nam dziś być, no i gratulacyjny, pełen radości list,
jaki do Victora Orbana, z okazji sukcesu Fideszu, wysłał Władimir Putin.
Odpowiem bardzo krótko: Putinowi życzę, by żył milion lat i dopiero Sąd
Ostateczny sprzątnął jego marną duszę z tego świata, nad Ukrainą płaczę, liczę na jej zwycięstwo i jak najbardziej zasłużoną niepodległość, a to co na temat Węgier i samego Orbana
myśli Putin, mam w głębokiej obojętności. Podobnie zresztą, jak w głębokiej
obojętności mam to, co o Orbanie myśli Donald Tusk i Tomasz Lis, co o Putinie
myśli Włodzimierz Cimoszewicz, jak głęboko dzisiejszy los Ukrainy noszą w sercu
Maciej Gdula i marszałek Grodzki, i – last but not least – co o Ukrainie myśli
sam Orban. Ponieważ bowiem nigdy ani przez chwilę nie wyznawałem zasady, że
wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem, czy że przyjaciel mojego przyjaciela
jest moim przyjacielem, podobnie jak wreszcie że przyjacielem jest wróg mojego
wroga, tylko samodzielnie wypatrywałem wrogów i przyjaciół, mam w nosie to co
Żeleński myśli o Orbanie, co o Orbanie myśli Tusk lub Wałęsa, i co o Wałęsie
myśli Orban. Powiem więcej: ja mam głęboko w nosie to jakie zdanie ma na temat
aktualnych sojuszy tak zwana „polska prawica” z Tomaszem Sakiewiczem i braćmi
Karnowskimi na czele. Ja mam swoich wrogów i przyjaciół i nikt mi nic tu nie
będzie podpowiadał. I dziś jest tak że moim wrogiem jest Tusk i jego ferajna,
Putin ze swoimi psami, skorumpowana do szpiku kości tak zwana „Europa”, Niemcy,
Serbowie, Francuzi, Holendrzy, Chiny, a przyjaciółmi prezydent Żeleński i cała
tak cudowanie dzielna Ukraina, Borys Johnson, Joe Biden, i jak najbardziej
Victor Orban, z nich wszystkich przyjaciel Polski najbardziej sprawdzony.
A zatem cieszmy się, że wszystko idzie w
odpowiednim kierunku i miejmy nadzieję, że to całe zło, które dziś nie daje nam żyć,
ostatecznie zdechnie.
Nie chcę dywagować na temat, co W.Orban w zanadrzu ma dla Ukrainy, lub dla Rosji. Nie chcę też analizować, czy i jak bardzo uzasadnione jest przyklejanie W.Orbanowi ruskiego garbu z JEDNOCZESNYM oglądaniem zwłaszcza kanclerza niemieckiego jako prostego, niczym świeca. Tu jednak uparcie narzuca się staropolskie "znaj proporcjum mocium panie".
OdpowiedzUsuńNapaść na Ukrainę przypadła w faktycznym już czasie kampanii wyborczej na Węgrzech. Założenie, iż nie wywołała u W.Orbana żadnej refleksji jest oczywiście niewiarygodne. Jednak miał do wyboru wygrać wybory, albo przyznać się do fiaska swojej polityki wschodniej i przegrać te wybory naraziwszy się na propagandowe oskarżenie o pomocnictwo w ruskim napadzie i mordzie.
Wiemy już, że wybory wygrał, że hej! Czy w związku z tym oskarżenia wobec W.Orbana mamy przenieść na te 2/3 Węgrów, że głosując na W.Orbana oni popierają ruskich morderców? To chyba byłby jakiś żart.
Ja spokojnie poczekam, jak Węgry określą swoją politykę już swobodnie, po wyborach, w nowej 4-letniej perspektywie czasu. Gdyby te przedwyborcze oskarżenia W.Orbana i ich przeniesienie na Węgrów okazały się trafne, to szybko zobaczymy po czynach, czyli po tzw. "faktach faktycznych", a nie prasowych.