środa, 8 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 13

List numer 13, kolejny z tych najwcześniejszych. Mamy październik roku 2011.

Drogi Panie Krzysztofie,
dziękuję za życzliwe zainteresowanie, przepraszam za zwłokę. - oczywiście, czytuję Pana systematycznie i chętnie. Ma Pan prawdziwy dar („Chodzi mi o to, aby język giętki...”) oraz cierpliwość do tego naszego „wpalesięniemieścizmu” (blogerskie określenie dowodzące, że Witkacy ze swoim „cobybyłogdybizmem” ma zdolnych naśladowców). Ze zdrowiem miałam problemy przez pięć tygodni. Przed Świętami byłam na pewnej ceremonii, po której ściskałam się z wielką liczbą znanych i nieznanych osób i stamtąd musiałam sobie te zarazę przytaszczyć. Ale wracając do spraw poważnych – przecież nie można mieć zdrowia w takim łajdactwie, jakie się wokół panoszy. Albo ciało, albo psychika, albo dusza – straty muszą być. Bardzo pilnuję spraw duchowych, na zawirowania psychiczne jestem odporna, więc traci to nieszczęsne zwykłe zdrowie. Trzymam za Pana kciuki, oczywiście czytam Pana codziennie (zwłaszcza teraz, gdy z konieczności sporo siedzę w domu) i Panu kibicuję.
Muszę sobie złożyć przysięgę unikania lekarzy, bo inaczej nie dam rady. Najpierw aplikowano mi nieodpowiedni antybiotyk, no ale to były Święta, więc kto by tam miał głowę do szczegółów. Następny antybiotyk to już musiał być mocny (okropność) i choróbsko przydusił. Wtedy zdecydowano o konieczności szczepienia prewencyjnego, które podano za wcześnie i... choróbsko wróciło. Już jest prawie dobrze i pracy więcej. Będę się mocno pilnować, bo faktycznie przesadzam. Mam pewne zobowiązania dotyczące wywiadów, bo choć migałam się, jak tylko się dało, to dłużej już się nie da. A więc bardzo przepraszam, ale na razie z Panami porozmawiać nie dam rady, bo te kilka myśli które mi przyszły do głowy, już są zajęte. Co tu kryć – na forum publicznym nie mam wcale zbyt wiele do powiedzenia. Z kilku powodów. Także dlatego, że w latach 2009-2011 udzieliłam bardzo licznych i obszernych gazetowych wywiadów, starannie autoryzowanych, precyzyjnych i przemyślanych (telewizji od Katastrofy Smoleńskiej unikam jak ognia), które mało kto przeczytał („a jak przeczytał to nie zrozumiał, a jak zrozumiał to już zapomniał” – St. Lem) i nie będę się powtarzać za żadne skarby. Ale oferta Panów jest ciekawa i będę o niej pamiętać, obiecuję. Może się odmieni i będę chciała/musiała/powinna coś powiedzieć? Nie wiem, na razie unikam mediów, zwłaszcza telewizji, z powodu nie dającego się zwalczyć wstrętu.
Wywiady jednak jeszcze będą, ale muszę się dobrze namyśleć, ponieważ słowa tracą moc z dnia na dzień, a różne żelazne prawa (także ekonomiczne) prują się jak sparciała skarpeta. Jakoś nie widzę przestrzeni dla celnych diagnoz. Jest tylko jeden głód - prawdy.
Bardzo serdecznie Pana pozdrawiam, Coryllusa też.
Zyta Gilowska

Zostały już tylko trzy książki "O siedmiokilogramowym liściu". Proszę pisać na adres toyah@toyah.pl. A jeśli ktoś ma i kolejnej nie potrzebuje, reszta jest do kupienia w księgarni pod adresem www.coryllus.pl.

5 komentarzy:

  1. Albo ciało, albo psychika, albo dusza – straty muszą być. Bardzo pilnuję spraw duchowych, na zawirowania psychiczne jestem odporna, więc traci to nieszczęsne zwykłe zdrowie" W tym jednym zdaniu można odczytać człowieka , niesamowite!!! I wartości i siłę ducha. To może służyć za przewodnik pilnuj spraw duchowych (bo jeśli Bóg na pierwszym miejscu reszta będzie też na właściwym) , nie daj się "zduraczyć", dbaj o kondycję ciała ale i bez tego będziesz szczęśliwy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Te listy to uczta duchowa. Dziękuję, że zaprosiłeś nas na nią.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Aluno
    Bardzo się cieszę, że udało mi się to przekazać.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Jo
    A Ty co? Gdzieś się podziewała?

    OdpowiedzUsuń
  5. Duchem kibicowałam wam na targach.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...